Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2011, 18:09   #123
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Ocknięcie się nie należało do najprzyjemniejszych, nie do końca też zadowolony był z towarzystwa dziewczyny, która bez skrępowania oddawała właśnie mocz zajmując miejsce nieopodal niego. Warunki oferowane przez Reynarda nie należały do najlepszych, widocznie dzieci Astarota uznały, iż w Iluzji i tak nie należy się mamić komfortowymi warunkami i po prostu można żyć w totalnym syfie. W gruncie rzeczy nawet mu to nie przeszkadzało, właściwie można by rzecz, iż miał to po prostu gdzieś, bowiem szybko zdał sobie sprawę z jednego: pozbył się jadu De Sade. Na propozycję dziewczyny jedynie wzruszył ramionami z uśmiechem, wcześniej zapewne musiałby stoczyć zażartą walkę z samym sobą by z marszu nie rzucić się na nią. Wstał ze swojego posłania i spojrzał na nią, dokładnie w tym momencie na kilka sekund zjawił się w drzwiach Reynard, teraz pozostało się już tylko zdecydować na jedną z opcji.

- Nie dzięki - odparł i ruszył do wyjścia , jednak jeszcze przed drzwiami odwrócił się i powiedział - Nie chodzi o ciebie, jesteś całkiem ładna - objął ją spojrzeniem - Nawet lubię wulgarne kobiety i gdybyś miała trochę większe piersi to kto wie - uśmiechnął się radośnie - Ale pierwszy raz cieszę się, że mi się nie chce. Trzymaj się, idę poplotkować z Reynardem. Ciao!

Dziewczyna odpowiedziała mu pozbawionym emocji spojrzeniem, w gruncie rzeczy teraz, kiedy już miał wole wolną od zdrożnych myśli Hesusa mógłby się nawet skusić na szybki numerek, lecz akurat członkini tego wesołego kultu z przestrzeloną głową oraz znakiem Astarota na czole nie wydawała mu się choćby w połowie tak podniecająca jak jej się zapewne zdawało. Poza tym sam jeszcze nie był wstanie tego zrobić (- Nie chodzi o potencję - Baldrick), może i był bowiem nowym człowiekiem, ale wciąż miał we włosach krew i kto wie co jeszcze.

Opuścił pokój i spojrzał na Reynarda, ten przez chwilę czekał na niego na końcu korytarza, a gdy zauważył, iż Baldrick zmierza w jego kierunku, ruszył schodami w dół. Szedł więc za nim, znajdowali się w niezbyt przyjemnej kamienicy, stare, brudne, obdrapane ściany i kawałki tynku żałośnie błagały właściciela o remont. Wylądowali na podwórzu, z zewnątrz budynek robił jeszcze gorsze wrażenie, aż dziw, iż nikt nie przyczepił jeszcze do tej rudery ostrzeżenia o możliwości zawalenia się. Z drugiej strony idealnie komponowała się z resztą dzielnicy, powybijane szyby i drzwi zabite deskami, brudny śnieg pod którym zapewne kryło się mnóstwo śmieci i fekaliów, były znakomitym tego wyznacznikiem. Gdzieś w dali słychać było kolejkę, jasny sygnał, że w pobliżu czai się jednak cywilizacja.

Reynard milczał, najwyraźniej nie szykował żadnej przemowy i przyjęcia powitalnego dla detektywa po tym jak powrócił z martwych, zdawał się w coś wpatrywać i wsłuchiwać w przytłumiony, daleki szum miasta. Terrence podszedł do niego i przez chwilę wspólnie kontemplowali aż wreszcie ten drugi zdecydował się odezwać.

- Chyba powinienem podziękować. Po Hesusie nie ma śladu. - Uśmiechnął się szeroko.

- To dobrze. Nie wiedziałem czy się uda - odparł Reynard, a Terrence spojrzał na niego wymownie.

- Nie wiedziałeś?
- spytał nieco zaskoczony detektyw - Zdawało mi się, że ta opcja była pewna.

- Nigdy nie przywracałem Iluzji nikogo dwa razy w ciągu dnia - wyjaśnił mu chłopak, wciąż nie odwracając swego spojrzenia.

- Cóż, daruje sobie wykład o ryzyku i odpowiedzialności. Grunt, że się udało. - Baldrick rozprostował ramiona i pstryknął dwukrotnie palcami zadowolony, jakby chciał pokazać, iż jest w najlepszej formie.

- Tak. Jesteś teraz jednym z legionów. Jednym z nas - rzekł Reynard - Jesteś teraz innym człowiekiem. Bardziej prawdziwym.

- Co przez to rozumiesz?
- spytał detektyw nieco zaintrygowany.

- Życie to iluzja. Ciało to iluzja.

- Tak, to wiem. Często to powtarzacie, myślałem, że może rzucisz coś nowego
- rzucił z pewnym znużeniem i swoją wrodzoną arogancją.

- On się ujawnił. Wiesz.
- Ciężko było powiedzieć czy ostatnie słowo Reynarda miało być jedynie stwierdzeniem czy też było pytaniem, kompletny brak emocji stawał się barierą prawie nie do przekroczenia.

- Astarot? Dlaczego akurat teraz? - zapytał Terrence po czym dodał jeszcze - Kontaktował się z wami?

- Dowiemy się niedługo -
odparł na pierwszy pytanie - Nie. Ale poczułem jego obecność. Zrobisz coś dla nas?

Na kilka chwil zapadła cisza, zwykle po takich słowach odpowiadał ochoczo Nie, ale tym razem było inaczej, nie czuł wielkiej potrzeby odpłacenia się dzieciom Astarota, lecz nie wypadało w takiej chwili odmówić. Powinien przynajmniej wysłuchać co ma do powiedzenia.

- Wolałbym najpierw dowiedzieć się co, tak dla pewności - powiedział Terrence.

- Pójdziesz do Emily. Pomożesz jej. - Tym razem nie mogło być już wątpliwości, chłopak postanowił zdecydować za niego.

- Czyżby akcja Eksterminujemy de Sade? - spytał nieco żartobliwie - Czyli nie powiesz mi o co chodzi, nie Reynard?

- Jeszcze nie. Ale to wiąże się z De Sade i polowaniem na niego.


- Dobra, chyba mogę z nią zamienić kilka słów. Muszę się gdzieś z nią umówić czy już gdzieś mnie czeka? - zapytał Terrence, wciąż zdawał się być dość rozbawiony całą sytuacją.

- Najpierw się ogarnij. Masz krew na włosach i wymiociny na twarzy. - Przez moment detektywowi zdawało się, że jego rozmówca odwróci się w jego stronę, lecz oprócz leniwego przekręcenia głowy o kilka milimetrów nic takiego się nie stało.

- Fakt. Macie tu gdzieś jakiś prysznic?

- Nie taki, który by ci się spodobał. Opłucz twarz, nałóż czapkę i jedź do jakiegoś motelu.
- Włożył dłoń do kieszeni spodni, wyciągnął małą kartkę, a następnie podał Baldrickowi. - Emily będzie pod tym adresem.

- Jasne
- powiedział jedynie Terrence, schował otrzymaną notkę i ruszył ponownie do kamienicy.

- Będziemy w kontakcie, Adamie - rzekł jeszcze Reynard, detektyw podniósł rękę na pożegnanie i zniknął w budynku.

Rzeczywiście nie było tam warunków do doprowadzenia się do ładu, zniszczony zlew wystarczył jednak by obmyć twarz i przynajmniej utworzyć pozory, wciąż co prawda wyglądał jak facet na mocnym kacu, ale przynajmniej nie jak pierwszy podejrzany serii morderstw. Założył jeszcze na głowę przybrudzoną, bezpańską czapkę z daszkiem i gotowy był do wyjścia. Taksówką zabrał się do jednego z hoteli, w tym stanie nie był klientem oczekiwanym w najbardziej luksusowych salonach, lecz jakoś udało mu się dostać pokój z kablówką, prysznicem i całkiem uczynnym boyem, który po przyjęciu kilku banknotów chętny był do pomocy. Lokal znajdował się kilka przecznic od kamienicy Reynarda, podróżowanie zatłoczonymi drogami sprawiło, że nie wybrzydzał w wyborze. Szybki prysznic jeszcze bardziej poprawił mu humor, miał przynajmniej złudne wrażenie, iż zdołał zmyć z siebie nie tylko brud, lecz również i poprzednie wydarzenia. Początkowo nie chciał spoglądać w lustro nie wiedząc czego może się spodziewać, ale przemógł się w końcu i... widok wcale nie był taki fatalny. Nie licząc mocnej emanacji na jego czole przedstawiające logo korporacji Astarot nie było źle. Być może inni zdolni byli dojrzeć jednak coś więcej, o tym mógł się jednak przekonać dopiero po spotkaniu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=I0tLN22mMlU&feature=related[/MEDIA]

Był szczęśliwy, że wreszcie pozbył się De Sade i jego jadu, znów wszystko zdawało się być bardziej przejrzyste, łatwiej było mu się skupić nie mając tego przekleństwa na swoich barkach. Rzeczywiście czuł się jak nowo narodzony, może nie był nadczłowiekiem, ale w tej chwili tak właśnie się czuł. Podobno co kogoś nie zabije to go wzmocni, pytanie brzmiało: czy on wciąż żył? Jaki dokładnie był teraz jego status? Poproszenie Reynarda o pomoc wiązało się jednak z pewnymi konsekwencjami i on doskonale o tym wiedział, nie chodziło jedynie o uporczywe nazywanie Adamem, w tej chwili zapewne przez wielu od razu zostałby zakwalifikowany jako sprzymierzeniec i sługa Mistrza, tak jednak nie było, póki miał swoją wolę, mógł wielokrotnie lądować w rękach anioła śmierci, lecz wciąż decyzje podejmował sam. Przynajmniej miał taką nadzieję. Starał się nie myśleć o tym czego musiał dokonać by znaleźć się w tym miejscu, nigdy nie rozumiał szaleńców, którzy decydowali się na samobójstwo. Nawet teraz, gdy wiedział, iż kulka przebijająca czaszkę nie zawsze oznacza koniec, nie mógł się z tym pogodzić. Zwykle niewyjaśnione wypadki, Metropolis i jego mieszkańcy czynili rany na jego umyśle, postrzeganiu rzeczywistości, tym razem jednak kolec utknął w jego sercu. Nawet jeśli nie potrafił tego przyznać przed samym sobą.

Nim opuścił swój pokój otrzymał jeszcze niepokojący telefon od Claire, wyglądało na to, że oparła się ona o śmierć i wszystko zaczęło ją przytłaczać. Zbyt szybko zderzyła się z demonami. Chciała zorganizować spotkanie, Baldrick przystał na jej propozycję, jej życie było w niebezpieczeństwie, więc całą procedurę należało przyspieszyć. Musiała wytrzymać, była dość silna by przez to przejść.

***

Okazało się, iż adres, pod którym miała czekać na niego Emily znajdował się na Manhattanie, niedaleko Central Parku co należało uznać za plus. Okolica wyglądała dość imponująco, dałby sobie uciąć rękę, że niejednego bogacza minął przechadzając się swobodnie chodnikiem. Idąc tropem Van Der Askyr znalazł się przed luksusową kamienicą, jak się okazało właśnie tam miała na niego czekać. W środku panował przepych, wszechobecna kość słoniowa oraz liczne złocenia miały od razu rzucać się w oczy, by przybywający goście wiedzieli, że nie trafili byle gdzie. Baldrick szybko zwrócił uwagę obsługi, zrobił wszystko co mógł by wyglądać w porządku, ale ubranie wciąż mogło wzbudzać mieszane uczucia, stojący za kontuarem (który zapewne droższy był od wielkiego telewizora detektywa i kilku mebli razem wziętych) portier obdarzył go podejrzliwym spojrzeniem, jakby nie życzył tu sobie ludzi jego pokroju. Wystarczyło jednak by powiedział o Emily Van Der Askyr, a od razu wskazano mu prywatną windę, która miała go zawieźć na miejsce. Detektyw właśnie odwiedził penthouse.



Rezydencja wyglądała doprawdy imponująco, nawet nie musiał pytać o to miejsce Emily, bowiem ta sama, jak zwykle lapidarną wypowiedzią wytłumaczyła mu, że apartament wypożyczył jej jeden z wpływowych znajomych. Cóż, najwyraźniej miała koneksje, z których nie wahała się korzystać.

- Powiedz mi Emily, ta paczka przyjaciół Reynarda, czy to czasem nie są te słynne Młode Duchy? - spytał rozsiadając się na eleganckim fotelu.

- Część z nich faktycznie kiedyś była w Młodych Duchach. Ale większość to po prostu stracone dusze - odparła.

- Ostatnio wspominałaś coś o Wybrańcu, mogłabyś powiedzieć o nim coś więcej? Wtedy jakoś głupio było mi pytać - rzucił z uśmieszkiem na twarzy.

- Niewiele więcej wiem. Mój pan powiedział, że pojawi się ktoś, kto przechyli szalę zwycięstwa w wojnie na jego stronę.

- Nie przeszkadza wam to? Wiem, wiem - przewrócił oczami - ufacie swojego mistrzowi... ale nie chcielibyście czasem wiedzieć nieco więcej?

- Dlaczego mielibyśmy chcieć? - spytała tak szczerze jak tylko się dało.

- No tak, wy nie wiecie co to ciekawość - skomentował nieco ciszej - Podobno Mistrz się ujawnił. To dość ciekawe zważywszy na to, że sługi Togariniego jemu przypisują San Francisco. Nikt się nie zamierza przyznać.

- Tego nie zrobił Astaroth. On nie przejmuje się ludźmi - powiedziała z wrodzoną sobie pewnością - Chce dla nich czegoś innego niż zagłady.

- Być może, ja wiem tylko, że wszyscy próbują skromnym Wydziałem Specjalnym manipulować - wtrącił Terrence wzrokiem omiatając bogaty wystrój apartamentu.

- Zupełny przypadek.

- Tak z ciekawości, zanim przejdziemy do rzeczy. Kto jeszcze był w to zamieszany? Byłaś na tych zjazdach Nasha.


- Kiedyś. Dawno temu. Wiesz, że ja nie jestem człowiekiem. Już nie. Przebudził mnie. Dał mi moc. Poznałam prawdę

- Innymi słowy niczego się nie dowiem - stwierdził po czym znów się uśmiechnął - Dobra, więc potrzebujesz pomocy. Zamieniam się w słuch.

- On chce z powrotem tą część
- zaczęła Emily.

- Teraz, już, zaraz? - spytał szybko.

- Niedługo. Wezwie nas. Ale najpierw... De Sade. - Tym razem Baldrick nie odezwał się, spoglądał na nią wyczekująco, był zaciekawiony, czekał na szczegóły, ale skoro to ona miała sprawę, sama powinna się produkować. Emily musiała zrozumieć bezgłośne przesłanie, bowiem po dłuższej chwili dodała - Mamy wyciągnąć go z jego schronienia. Ty będziesz wabikiem.

- Ah, no tak - westchnął teatralnie - Przecież to logiczne! A uwzględniliście tam coś takiego jak ryzyko?

- Tak.


- I jak wyliczenia? - spytał wrednie się wpatrując w stojącą przed nim dziewczynę.

- Możesz zginąć - odparła spokojnie.

- Czaaaad
- rzekł przeciągając mocno słowo, znów dając jej do zrozumienia jak bardzo cieszy się z tej perspektywy.

- Chyba cię to nie martwi. -
Konia z rzędem dla tego kto rozróżni czy było to pytanie czy stwierdzenie, interpretowanie wypowiedzi owieczek Astarota stawało się coraz trudniejsze.

- Nie, pewnie powinienem się przyzwyczajać. Czy plan zakłada również taką opcję, że po prostu się nie zgodzę?

- Tak.

- Super -
powiedział - Czyli mogę chociaż wysłuchać planu.

- Zadzwonisz do jego baru i się z nim umówisz.

- I? -
Kolejne wyczekująco spojrzenie utkwiło w Emily.

- Powiesz mi gdzie i o której
- dodała po raz kolejny nie siląc się na wyjaśnienia.

- A potem co? Bitwa na miecze świetlne?

- Gorzej. On przyjdzie

- A wte - dyyyyyy? - rzucił ponownie przeciągając wyraz, gdyby na świecie żyli jedynie tacy ludzie jak Emily czy Reynard popełnił by samobójstwo bez namysłu i zapewne nie żałowałby tego.

- Nic.

- Nic? Rozwiniesz myśl?

- Nic się nie stanie. Możesz zrobić co zechcesz.

- Czy was wszystkich trzeba ciągnąć za język? Co chcecie zrobić z Hesusem? Kuku? Pif Paf? Rachu ciachu?

- Nie wiem. Myślę, ze coś w tym stylu. Naprawdę Terrence, ja nie wiem wszystkiego. Znam tylko część planów naszego pana. Twojego już teraz też. - Słysząc ostatnie zdanie uśmiechnął się jakoś litościwie.

- Nie zapędzajmy się tak z tym - rzekł spokojnie - W każdym razie muszę pomyśleć, czeka mnie jeszcze ważne spotkanie, potem dam ci odpowiedź.

- Oczywiście - zgodziła się, a po chwili dodała - Potrzebujesz czegoś jeszcze?

- Muszę tylko pozbierać myśli.


- Strzeliłeś sobie w głowę. Może być ci trudno zebrać wszystkie myśli. W szafach masz dobrej jakości ubrania. Mój przyjaciel ma do ciebie podobnym rozmiar. jakbyś chciał się przebrać

- Macie poczucie humoru, wow
- rzekł z przekąsem, lecz mimo wszystko zaśmiał się trochę ponuro - Właściwie czemu, nie?

Emily wskazała mu na ogromną szafę, była na tyle wielka i solidna, że gdyby wysłać ją na Syberię, skutecznie mogłaby posłużyć jako domek dla całej rodziny. W każdym razie wybór ubrań był ogromny i choć kolekcja zdominowana była przez piekielnie drogo wyglądające garnitury, udało mu się dobrać coś dla siebie całkiem szybko. Jakimś cudem udało mu się dobrać kompozycję, która mu odpowiadała. Już po kilku minutach Terrence wreszcie ubrany był w porządne i przede wszystkim czyste ciuchy, ciemne jeansy i sportowe buty, białą koszulę i elegancką czarną marynarkę, na koniec jeszcze płaszcz i kapelusz z rondem. Sam nie mógł wyjść z podziwu, gdy zobaczył efekt ostateczny. Nie silił się już na dalszą rozmowę, pożegnał się z Emily w stylu podobnym do tego z spotkania z Reynardem, winda zawiozła go na dół. Portier spoglądał na niego już całkiem inaczej, ale oprócz kilku niezamierzonych ruchów ustami, nie pokazywał swojego zdziwienia.

W nieco bojowym nastroju wylądował w taksówce, pozostało mu jeszcze zebrać pozostałych i poinformować o spotkaniu w Central Parku, na pierwszy ogień poszedł sms do Cohena: Nie wiem czy w Metropolis jest zasięg, ale jeśli wróciłeś i żyjesz to spotkajmy się o 11:00 w Central Parku. Potem wykręcił numer Strepsilsa, na początek chciał oznajmić mu, iż bierze tydzień wolnego. Sprawą następną miał być oczywiście stan Jess, nie po to pchali się do Matrony by teraz tak po prostu okazało się, że nic się nie zmieniło. Czuł, że nie będzie to łatwa rozmowa. W tej chwili chciał jednak odciągnąć swoje myśli od tego co się wydarzyło, jego nowe imię, nadane mu przez Reynarda jakoś nie przypadło mu do gustu. Kierowca powoli zmierzał w stronę Central Parku.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline