Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2011, 19:04   #125
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
wczoraj wieczorem

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uL9qwKTLOlE&feature=related[/MEDIA]

Stał pośrodku zagraconego namiotu i przyglądał się rozciętemu na pół ciału starszej kobiety. Czy gdyby nie widział zdarzenia na własne oczy, umiałby zrozumieć jak to się właściwie stało?

Ofiara: kobieta, wiek około 70 lat, bezdomna, przyczyna zgonu: najprawdopodobniejsze jest morderstwo przy użyciu niezidentyfikowanego narzędzia w rodzaju... itp. itd.

Nie ruszając się z miejsca rozejrzał się wokół. Dobry śledczy bez trudu wykryje obecność osób trzecich w czasie morderstwa. Czy wykryje Patricka Cohena? Przyjrzał się miejscu zbrodni i realnie ocenił szanse. Praktyka nauczyła go, że najwięcej śladów zostawia się właśnie usiłując zatrzeć swoją obecność. Każdy ruch, oddech, dotyk zostawia ślad - morderstwo to sekundy, za to w czasie sprzątania sprawcy spędzają na miejscach swoich zbrodni czasem całe godziny.

Ofiara swoje ostatnie chwile spędziła przygotowując jakiś podejrzany napar dla swojego gościa. Gość w chwili śmierci siedział w pewnym oddaleniu na kanapie, morderstwa dokonał ktoś inny. Wyższy i silniejszy... dużo silniejszy.
Podsumowując: nawet jeśli po miesiącu mozolnego śledztwa udowodnią mu obecność w tym miejscu, nie ma większych szans, by udowodniono mu morderstwo...


Nagle uświadomił sobie, że to wszystko kompletnie go nie interesuje. Jest zupełnie nieistotne. Inaczej: jest istotne, ale nie dla niego. Przyjdzie tu ktoś z kryminalistyki, pochyli się z szacunkiem nad ciałem staruszki i podejmie próbę odnalezienia mordercy.
Garnitur nie garnitur, człowiek, razyda czy anioł... przelano krew i zostanie podjęte śledztwo. Bo takie jest prawo. Takie są przepisy. A przepisy należy szanować.

Kiedyś. Może jutro, może za miesiąc, śledztwo zahaczy o osobę Patricka Cohena.

Czy miał sobie coś do zarzucenia? Przez chwilę rozważył pytanie. Nie. Nie w tej konkretniej sytuacji. Prawda była taka, że nie był winien śmierci Unkath. Ani bezpośrednio, ani na większym obrazku. Podjęła ryzykowne działania i poniosła konsekwencje.

Niby oczywistość, ale uświadomienie sobie tego faktu spowodowało, że poczuł jakby odrzucał stukilowy ciężar spoczywający na jego barkach.

Zauważył, że na jego dłoni leży zestaw pastylek, które właśnie zamierzał wpakować sobie do ust. Z medycznego punktu widzenia nie potrzebował żadnej z nich. Ani jednej.

Wrzucił je luzem do kieszeni i spokojnym krokiem opuścił najpierw namiot, a potem Bronx.

***

Brooklin, wieczór

- Detektyw Cohen. - uśmiech wiekowej murzynki nieodmiennie przywodził na myśl miłe wspomnienia z dzieciństwa - Słyszałam co się stało na zachodnim wybreżu. obawiam się, że nie mam dla pana żadnych nowych wieści.

- To bez znaczenia, Meggie, chciałbym się z tobą po prostu napić herbaty.

Na rozmowie z Megan Torch spędził godzinę. Ani razu nie poruszyli tematu nadchodzącego końca świata.

***

Soho, noc

- Słuchaj Patrick, wiem, że ro co się stało w SF było szokiem, a ty w dodatku masz ciężką pracę - Kevin Maloone siedział wraz z Cohenem w pierwszej ławce w małej neogotyckiej kapliczce gdzieś na Soho, konfesjonały zawsze wydawały się obu pretensojnalnym wynalazkiem utrudniającym rozmowę - ale nie będę udawał, że mi się podoba jak dorosły facet, naukowiec w dodatku, daje się przekabacić bandzie gnostyckich Światków Jehowy. Na litość Boga Ojca Wszechmogącego, nie obraź się ale, ktoś ci to musi powiedzieć... pierdolisz trzy po trzy. Masz nasrane we łbie jeszcze gorzej, niż przed tym wypadkiem.

- Co z ciebie za ksiądz?!

- Jedyny w swoim rodzaju. Jeśli naprawdę chcesz mojej pomocy, zrób to, co ci doradzałem od zawsze. Przeczytaj tą cholerną książeczkę, którą ci dałem.

- Masz na myśli Biblię? To jest twoja pomoc? "Masz tu kilka tysięcy stron kiepskich przekładów antycznych tekstów i radź sobie"? Mam się spotkać z diabłem. DIABŁEM rozumiesz, to słowo?

- Stary, pogubiłeś się, a ja ci pokazuję drogę. Taką jaką znam, taką jaka pomogła mnie. Jak chcesz fachowej i rozsądnej porady, proszę oto ona: Idź do psychiatry!

Siedemdziesięcioletni ksiądz, emerytowany rockers i diabli wiedzą kto jeszcze spoglądał na Patricka Cohena stalowoszarymi oczyma, upewniając się, że komunikat dotarł. Po chwili podjął monolog.

- Ale to już ci mówiłem, chciałeś, żebym przyjął, że twój bełkot jest realny i podsunął rozwiązanie teoretycznej sytuacji... no to już jaśniej ci tego nie przekażę. Przeczytaj sobie ze zrozumieniem ewangelię. Którą-kurwa-kolwiek. Tam wypowiada się facet mądrzejszy ode mnie i od ciebie. Gość, który rozkminił jak działa wszechświat i był łaskaw się tym podzielić. Nie wymyślił tego pierwszy, ale jako jeden z niewielu umiał to opakować i sprzedać. A najważniejsze, że to co wymyślił działa. Zawsze. W każdej sytuacji, niezależnie czy mówimy o prowadzeniu parafii, patologii sądowej, szydełkowaniu, czy wojnie między Archontami. Czy gość był Bogiem nie wiem. Gadał o Bogu, bo musiał pracować z tym co miał pod ręką - a pod ręką miał bandę zdewociałych judaistów. Przez chwilę nie myśl o religii, katolikach, żydach, zagubionych apokryfach, niebie, piekle, aniołkach, diabełkach - to jest folklor. Spróbuj zrozumieć, co ten facet próbuje powiedzieć. Lepszej rady ode mnie nie dostaniesz.

Cohen przez chwilę siedział w milczeniu kartkując wręczony egzemplarz Pisma Świętego.

- Ty tak na poważnie?

***

Mieszkanie Patricka Cohena, noc


Jedynym źródłem światła w sterylnie czystym pokoiku na Spring St. była niewielka nocna lampka, ustawiona centralnie na czytany tekst. Gdzieś na granicy widzialności, na ścianie za plecami patologa widniał orkągły, osmalony kształt. Pamiątka po Asmodeuszu.

Dźwięk dzwoniącego telefonu. Co jakiś czas urywany beznamiętnym "zostaw wiadomość", a potem kanonadą głosów. Męskich, kobiecych, zaniepokojnonych i zirytowanych. W końcu głosy milkły w mechanicznym "piiip", trwała chwila ciszy, po czym dzwonek odzywał się ponownie.

Cohen nie słyszał. Leniwie przerzucił kolejną cienką jak bibułka, zadrukowaną kolumnami drobnego pisma kartkę.

ranek

Na sms Baldricka odpowiedział puszczając mu sygnał. Krótka informacja, że żyje i przyjął do wiadomości. Wysyłanie czegoś więcej w obecnej sytuacji byłoby igraniem z losem.

Plan na dziś był prosty.

Najpierw spotkanie z drużyną, potem Astarotem, wieczorem wpaść na Wydział i podziękować za wieloletnią współpracę. Wrócić do domu, wykąpać się i iść spać.

Później... a później się zobaczy.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 09-05-2011 o 19:18.
Gryf jest offline