Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2011, 11:00   #9
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
"Północ. Los najwyraźniej bywa niezwykle złośliwy.
Nie lubię uciekać chyłkiem, ale gdyby córeczka tatusia przekazała mu jak została potraktowana, była by kolejna draka. Brakuje jeszcze, żeby siksa popuściła wodze wyobraźni i już klęska gotowa. W najbliższym czasie lepiej będzie omijać królestwa Harborhead, a szczególnie jego stolicę. Dostałem to co chciałem i nie ma co tam wracać.
Łzy szczęścia króla na widok swojej jedynej córki, całej i zdrowej. To jest najlepsza nagroda jaką można otrzymać. Muszę jednak dbać o reputację no i osiągnąć cel. Zazdroszczę zwykłym ludziom. Cieszą się każdym dniem i sobą nawzajem. Zawsze mają do kogo wracać i jest ktoś kto na nich czeka. Mi pozostaje tylko podróż i cel na horyzoncie. Zbliżyłem się do niego o kolejny krok, chociaż wiele razy okazywało się że po prostu gonię za własnym ogonem. Cóż, w każdym razie pozostaje mi już tylko iść.
Gdyby jeszcze było dla kogo…"


Szedł. Czasami jechał. Płynąć, czy broń boże latać nie miał okazji. Wędrówka z jednego krańca Stworzenia na drugi nie jest przyjemna, tylko długa i nudna. Ciągle tylko marsz, kolejne miasta i wsie, przydrożne karczmy pełne różnego rodzaju zbójów oraz męt społecznych. Nie można powiedzieć, by Sun narzekał na taki styl życia. Podróżował tak już od kilkunastu miesięcy, ciągle w drodze. Rzadko zatrzymywał się gdzieś na dłużej niż kilka tygodni. Taszcząc swój dobytek na plecach i mając jasno obrany punkt podróży, szedł. Inny padłby po pierwszym dniu tak forsownego marszu, ale on nie był zwyczajny. Jakiś zdolny bard po kilku mocniejszych mógłby z tej wędrówki uczynić iście epicką podróż przeciwko złu. Wystarczyło by ją tylko podrasować dodając jakiś złowrogi i magiczny przedmiot np. pierścień i rzucając na jego drodze mnóstwo stworów, coraz to paskudniejszych. Nie było jednak żadnego artefaktu. Tylko mapa i zagadka którą skrywała. Tego naprawdę nienawidził. Nie żeby miał z łamigłówkami jakieś kłopoty, ale były one zwykle czasochłonne i wieloznaczne. Kolejne ślepe uliczki zaczynały go powoli irytować. Dlatego wyruszył właśnie na północ. Części symboli nie mógł odszyfrować, ale czuł że mają one związek z północnymi królestwami. Dodatkowym motorem było to, że w odczytanej części było wiele odnośników do tamtych terenów. Wciągając coraz to zimniejsze powietrze, wędrował więc przed siebie rozmyślając nad kolejnymi krokami.

Z każdym krokiem temperatura powietrza spadała coraz bardziej, a teren robił się coraz bardziej stromy. Także budownictwo zmieniało swoją naturę. Pojawiało się coraz więcej solidnych budynków z ocieplanymi słomą i trawą dachami oraz wyłożonymi skórami ścianami. Architektura ruin wskazywała, że nie zawsze zimy były srogie, a w dolinach kwitło życie. Niektóre kompleksy były w większości zachowane. One to stanowiły najczęstsze miejsce noclegów. Gdy słońce skrywało się za widnokręgiem, uniemożliwiając dalszą wędrówkę, Sun studiował pomieszczenia szukając znajomych symboli. Porównywał je z mapą ale nie znajdował żadnych wskazówek. Odkrył jednak coś co wyglądało na spichlerz oraz fragmenty jakiegoś mechanizmu, płat kołowrotka wodnego. Najwidoczniej ileś lat temu doliny te były przecięte znacznie większymi rzekami.
Mijani wieśniacy oraz podróżni przyglądali mu się podejrzliwie, niemalże ze strachem. Z pewnością miejscowa ludność nie przywykła do zbyt częstych odwiedzin, ale to nie był powód by ukrywać dzieci i kobiety przed samotnym mężczyzną. Powodem takiego zachowania był raczej wygląd Wukonga. Pomimo mrozów i śniegu, wędrował on w podróżnym płaszczu, wełnianej czapce i spodniach. Torsu chroniła jedynie cienka tunika. Mimo tego, wędrowiec zadawał się w ogóle nie odczuwać mrozu. Jedynie zmarznięte i zesztywniałe palce, trzymane pod pachami oraz czerwony od zimna nos wskazywały, że jego ciało w ogóle reagowało na ekstremalne warunki. Przypominać mógł wędrującego demona, odpornego na niskie temperatury. Prawda była jednak znacznie bardziej przyziemna.
Od kilku dni wędrował wzdłuż rzeki. Wspinał się na wzgórza i przemierzał doliny idąc wzdłuż jej koryta. Wyżłobione przez setki lat, było najłatwiejszą drogą przez góry. Przynajmniej dla podróżnika nie znającego oficjalnych dróg. Szczególnie jedna z dolin urzekła go swoim widokiem. Klimat w niej wyraźnie odróżniał się od pozostałych w rejonie. Wystarczy wspomnieć, że nie było tam ani grama śniegu, a jedynie zielona, pachnąca trawa. Karłowata roślinność na skałach może nie była zbyt piękna, ale stanowiła miłe urozmaicenie od nagich szczytów górskich. Sun włożył dłonie do zimnego strumienia, czując jak powraca czucie w palcach. Schłodził jeszcze tylko, mimo wszystko, mokrą od potu twarz w orzeźwiającej wodzie i spojrzał na roztaczający się przed nim widok. Czuł jak poranna senność odchodzi. Ruszył przed siebie.

"Więc to jest prowincja tego wspaniałego władcy. Jeżeli plotki o nim są chociaż w połowie tak prawdziwe jak się mówi, to będzie pierwszy wartościowy władca jakiego spotkałem. Zastanawiająca jest zwłaszcza jego otwartość wobec kultu Niezwyciężonego Słońca. Chętnie zamieniłbym z nim kilka słów. Może to pozwoliło by mi uzyskać dostęp do pałacowej biblioteki. Zakradanie się do niej po kryjomu było by nietaktowne i nie dało by takich samych efektów, jak zwiedzanie w blasku dnia. Poza tym jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że muszę się z nim spotkać. Przez ostatni rok, nauczyłem się go słuchać.
Jestem już tak blisko. Opuszkami palców niemalże czuje zarys ostatnich wskazówek. Byle by tylko plotki okazały się prawdziwe…"


Schodzenie w dolinę było najprzyjemniejszą rzeczą, jakiej doświadczył w ciągu ostatnich trzech tygodni. Postanowił zdjąć grube buty i wędrował po trawie boso. Poranna rosa mile łaskotała go w stopy, a delikatne źdźbła trawy amortyzowały jego kroki. Miał wrażenie jakby kroczył po puszystym dywanie. Przypominały mu się jego młode lata spędzone na właśnie takich polanach z masą rówieśników. Miał ochotę krzyczeć, biegać i śmiać się. Musiał jednak oszczędzać siły. Nie wiadomo jak daleko znajdowało się miasto. Dodatkowo wzbudzał by dodatkowe podejrzenia wśród wieśniaków. Grup chat było zresztą coraz więcej. Ich mieszkańcy nie byli już tak podejrzliwi jak ich pobratymcy z gór, ale także przyglądali się mu uważnie, kopcąc fajkę czy przerywając na chwilę pracę na roli. Znajdowały się w nich też małe patrole wojskowe, zwiadowcy czy awangarda, ale dowodzący nimi oficerowie nie sprawiali kłopotów. Fakt ten zastanowił Wukonga. Z pewnością wioski nie należały do punktów strategicznych tej krainy. Może jedna czy dwie, ale z pewnością nie wszystkie. Istniały tylko dwa logiczne wyjaśnienia. Albo władca tak troszczy się o swój lud, że porozdzielał swoje wojsko dla każdej nawet najmniejszej osady albo szykowano się na wojnę. Miny chłopów wyrażały też coś jeszcze. Był to strach połączony ze stratą. Widać było, że coś ich trapi ale nie należało to do rzeczy normalnych, można by rzec, ludzkich.
Brukowany trakt, jakim teraz podążał rozbudził jego ciekawość, co do wyglądu miasta Echigo. Nic jednak nie mogło go przygotować do widoku, który wyłonił się zza skalnego ustępu. Miasto tak zżyte z otaczającymi je górami, że wyglądało jakby wyrosło prosto z nich. Budynki idealnie dopasowywały się do skał, koegzystując z nimi. Widok olbrzymiego, zbudowanego piętrowo miasta, mieniącego się wielokolorowymi barwami i tętniącego życiem zapierał dech w piersiach. Na samym jego szczycie znajdował się wspaniały pałac widoczny mimo wysokich murów. Idealna siedziba dla wybitnego władcy, teraz Sun nie miał już żadnych wątpliwości. Uchylił czoła przed wejściem, nie przejmując się mijającym go tłumem. Założył buty, mimo że były za ciepłe na ten klimat i wkroczył do miasta. Z szeroko otwartymi oczami podziwiał kunszt budowniczych. Idealnie synchronizowane ze środowiskiem budynki, z bogatymi ornamentami naściennymi oraz różnymi motywami kwiatowymi. Tak zajął się budynkami, że właściwie nie dostrzegał mijających go ludzi. Beznamiętnie minął mały oddział, niemal nie wpadając na jego dowódcę. Prawdopodobnie to wtedy zwrócił na siebie uwagę wojskowych. Może zauważyli, że pod płaszczem znajdował się miecz spahisi, chociaż nie był specjalnie ukryty. Dopiero kiedy ochłonął z wrażenia, zorientował się że jest śledzony. Starając się unikać kłopotów, skierował się do dzielnicy kupieckiej, w największy tłum. Laska, którą podpierał się w trakcie drogi, była doskonale widoczna nad głowami przechodniów. Oficer patrolowy kazał zając swoim ludziom strategiczne pozycje, by wędrowiec nie umknął żadną ciemną uliczką. Sam obserwował uważnie wystający czerwony punkt, starając się przewidzieć w jakim uda się kierunku. Ten jednak, nagle zniknął. Żołnierze ze wszystkich stron zaczęli momentalnie przedzierać w stronę miejsca gdzie był ostatnio. Zanim tam dotarli, rozpychając zdenerwowany tłum, podróżnik rozpłynął się jak kamfora.

Ciekawy początek” – pomyślał, kierując się do obskurnej karczmy, jeżeli cokolwiek znajdującego się w tym wspaniałym mieście zasługiwało na taki przydomek. Zajazd wyglądał po prostu gorzej od pozostałych jakie widział wędrowiec. Takie miejsca są najlepsze jeżeli chce się tanio zdobyć informacje, jedzenie i jakieś posłanie. W środku panowała huczna zabawa, ale na rozstawionych na świeżym powietrzu stołach jeszcze większa. Szczególnie wyróżniała się jedna grupa, znajdująca się tuż przy wejściu i ciągle zagadująca do mijających ich kelnerek. Gdy młoda dziewczyna, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat, przyniosła im ich zamówienie, jeden z siedzących, wyraźnie już podchmielony, klepną ją w tyłek. Reszta grupy, wśród której znajdowały się także kobiety, ryknęła śmiechem, kiedy niewinna dziewczyna trzasnęła go w policzek tak mocno, że ten spadł z krzesła.Kolejny mężczyzna wskoczył na stół i zaczął opowiadać jakąś zabawną historię. Sun skądś kojarzył barwę jego głosu. Poszczególne elementy powoli układały się w całość. Zboczeniec z czerwonym śladem na policzku. Olbrzymi siłacz siedzący w głębi, rzucając cień dookoła. Cicha i obserwująca wszystko dziewczyna o fioletowych włosach i ognistoruda kita jej towarzyszki. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jakie były na to szanse? Ruszył w ich kierunku i niemal w tym samym momencie został zauważony przez Flamię, która omal nie zakrztusiła się swoim piwem. Powstała momentalnie, jakby chciała się na niego rzucić. Zatrzymała się w połowie kroku. Na jej twarzy malowała się mieszanina radości, zdziwienia i zakłopotania:
- Sun! – cała drużyna uspokoiła się momentalnie, jakby to słowo było jakimś zaklęciem. Odwrócili za wzrokiem przywódczyni na stojącego opodal mężczyznę. - To naprawdę Ty!? Nie wierzę!
On także nie wierzył. Była tam cała siódemka. Cicha Dantibia, cwany Kokatsun, potężny Trench i inni. Sun poczuł się jakby trafił w rodzinne strony. Przywitano go jak przyjaciela. Ściskał nadgarstki z każdym z nim. Kilka razy został poklepany po plecach. Właściwie to tylko Trench ograniczył się do uściśnięcia ręki. Nie darzył on Wukonga tak wielką sympatią jak pozostali, a to dlatego że był niezwykle dumnym mężczyzną, szczycącym się swoją siłą. Jak do tej pory Sun był chyba jedyną osobą, która go pokonała w tej dziedzinie. Patrzył teraz spode łba, jak się do nich przysiada, ale nie wyraził swojego niezadowolenia. Zrobili mu miejsce między sobą, tuż obok Flamii, która wpatrywała się w niego niczym obrazek. Twarz miała zarumienioną, nie wiadomo czy z jego powodu czy z ilości wypitego tego wieczora trunku. Postawiono mu piwo. Zmęczony całym dniem wędrówki przez dolinę, wypił wszystko za jednym haustem. Wszyscy czekali na jakieś jego informacje, jak znalazł się tak daleko na północy, jaki był cel jego podróży i co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania? Wszystkie te wątpliwości musiały poczekać, bo Flamia zapytała najpierw o coś innego.
- Też zamierzasz nająć się do wojny z Shanarinarą?
Powoli odstawił kufel na stół. Więc przeczucie go nie zawodziło. Szykowało się coś dużego.
- Nie, to nie jest cel mojego przybycia – odparł powoli. – Zdobyłem wskazówki, które mam nadzieje pozwolą znaleźć mi to o czym opowiadałem wam, kiedy się rozstawaliśmy. Jednak by je odczytać potrzebuję tutejszej biblioteki.
- No nie, ty nadal poszukujesz tych śmieci? – wtrącił Shizun, lekkoduch, żyjący z godziny na godzinę i nie martwiący się czy następnego dnia będzie miał co do garnka włożyć czy nie. Mistrz sztyletów.
- Może i śmieci – odciął się Sun. – Ale sporo warte. Opowiedz mi co wiesz o tej wojnie. Potrzebne mi będą pieniądze i dostęp do ważniejszych osobistości. Możliwe, że ta wojna jest mi bardzo na rękę.
Flamia, do której skierowane było to pytanie, przekręciła się na krześle, dumna i zadowolona że to właśnie ją o to zapytał.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline