Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2011, 21:46   #130
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Post gigant, we współpracy z Liliel, Gryfem i Armielem

Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona.
Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego
owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone.


Prawdziwego zła zniszczyć się nie da, można jedynie spróbować się mu przeciwstawić. Co jednak zrobić, gdy znajdując się w potrzasku można liczyć jedynie na pomoc sług ciemności? Gdy Bóg przestaje się interesować tym co stworzył, gdy nie przybywa zbawiciel, który znów poświęci swe życie dla oczyszczenia tego świata z grzechu. Ten, któremu najpotężniejsi władcy będą składali pokłony. Co zrobić, gdy święte księgi, Stary Testament, Tora czy Koran nie udzielają odpowiedzi? Jak naprawdę wygląda Iluzja i Metropolis? Czy rzeczywiście ludzie są tak słabi i podatni na wolę demonów? Czy to dzięki grzechom stają się Oni tak potężni? A może to Oni są ich pierwotnym źródłem? Wreszcie co zrobić, gdy pozna się Prawdę? Dostosować się do niej czy próbować uciec? Dokąd?

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n4RjJKxsamQ[/MEDIA]

Wreszcie doszło do spotkania, kolejnego z tych ważnych, w których miały zostać podjęte istotne decyzje. Zjawili się na miejscu punktualnie, cała nie-święta trójca. Alvaro nie przybył, na Jessicę nie mogli liczyć, po tym jak rzekomo pozbawiła życia dwójkę detektywów. Był za to Cohen, cały i zdrowy, przynajmniej fizycznie. Co skrywało się za jego nieprzeniknionym spojrzeniem ciężko było odgadnąć nawet takiemu człowiekowi jak Baldrick. Patolog zachowywał spokój i to było najważniejsze. Problem z tym miała za to Claire, chodzący kłębek nerwów walczący z Wielkimi o niezależność i spokojny żywot. Najważniejsza walka nie musiała wcale toczyć się między nią, Astarotem czy Togarinim. Toczyła się w niej samej, ziarno przerażenia i bezsilności zostało już w niej zasiane, ale Terrence wiedział, że się nie podda. Dzielnie walczyła o swój żywot. Sam zaś Terrence? Tryskał humorem, zachowywał się niczym ktoś zupełnie inny. Nowo narodzony Baldrick – jakże zabawnie to dla niego brzmiało. Zdołał uwolnić się od ciężaru, brzemię De Sade'a zostało zniszczone. Uciekając z jednego więzienia trafił jednak do kolejnego. Była jednak jedna ważna różnica: on sam je sobie wybrał.

- Nie lubię, gdy z zespołu zostaje tylko troje. Zwykle zaraz potem coś spektakularnie wybucha i wszyscy giną. – Przemówił jako pierwszy Cohen, był lekko zaczerwieniony, co oczywiście spowodowane mogło być tylko pogodą. Jego ręce tkwiły głęboko w kieszeniach płaszcza, wyglądał jak zwykle, a jednak dobrze było przekonać się na własne oczy, że patolog wyrwał się z Metropolis. - Nie mamy wiele czasu, za godzinę mam umówioną randkę z Nashem. Unkath nie żyje, a przynajmniej została wyeliminowana z gry na jakiś czas. Granda wcięło po drugiej stronie tęczy, zrobiłem co mogłem by mu pomóc, ale chwilowo jest poza naszym zasięgiem i musi sobie radzić sam. Co u was? O co chodzi z tą dziurą w głowie i obrożą? Co z Jess i Alvaro? – Spojrzał na dwójkę towarzyszy, Baldricka nie zdziwiły jego słowa.

- Oddałam luminę Jess, tak jak postanowiliśmy. Jednak w trakcie pojawiły się pewne... komplikacje – zaczęła Goodman, nerwowo i błyskawicznie wymawiała kolejne słowa, chcąc jak najszybciej wyrzucić z siebie informacje - Zastrzeliłam pielęgniarkę, przynajmniej tak twierdzi Strepsils, ale jeśli chcielibyście poznać moje zdanie to pielęgniarki nie mają dwóch metrów wzrostu, przerostu uzębienia i nie żywią się ludzkimi wnętrznościami. – Uśmiechnęła się krzywo, choć chyba bardziej przymusy niż własnego żartu. - Nie wiem co z Kingston. Wynieśli mnie stamtąd w kajdankach i niestety zostałam wykluczona z prestiżowego klubu Wydziału Specjalnego. Co do Alvaro... Uratował mi życie, po tym jak Strażnik Iluzji napompował mnie krakiem i wódą i chciał strzepnąć z rękawa tej rzeczywistości. Napisał mi tylko, że nie może rozmawiać i skontaktuje się gdy będzie to możliwe. To teraz ty opowiedz czy odnalazłeś swoją wieżę i swoją księżniczkę Cohen? I o co chodzi ze smyczą i dziurą w głowie? To jakaś pieprzona przenośnia? – Nerwowym ruchem wyciągnęła papierosa i włożyła go sobie do ust, spojrzała na Terrenca i lekko się uśmiechnęła. - [B]Terry[/b], wyglądasz jakby jakiś demon wycisnął cię przez okrężnicę i spuścił wodę.Claire zaniosła się krótkim, lecz szczerym śmiechem. - Podziel się co ciebie zajmowało odkąd się rozstaliśmy, partnerze.

- Nie chcę robić spojlerów
– powiedział Terrence z zadziornym uśmieszkiem - ale działo się. Przede wszystkim rozmawiałem z dziećmi Astarota, spotkałem znaną wam z raportów Van Der Askyr oraz Reynarda - rocznik 1955. Nie wiedzą nic o jego planach, chcą tylko posłusznie wykonywać jego polecenia. W każdym razie szykują coś dużego, jak chyba wszystkie potworki w tym mieście. Ich zdaniem Togarini wywołał panikę atakiem na San Francisco. Poza tym jestem wolny od De Sade’a, więc mogę się bardziej zaangażować. To tak na szybko. Jeśli chodzi o – przerwał i niczym małe dziecko zakrył dłońmi na kilka sekund swoje oczy – mój nowy wygląd, który być może dostrzegacie, to make up już nie pomoże.

- Zmian w wyglądzie nie dostrzegam. Wyglądasz tak samo gównianie jak zwykle –
Claire wyszczerzyła zęby jeszcze bardziej. - A co do Togariniego... Ja miałam przyjemność porozmawiać z Jakoobem. Szczerze mówiąc mam wątpliwości czy to on stoi za San Francisko. Osobiście, cóż może jestem uprzedzona, ale zwaliłabym to na karb Astarota. Miał najwięcej jak dla mnie powodów aby spopielić część naszej uroczej Iluzji. Myślę, że jego powinniśmy obwiniać. I jego należy powstrzymać.

- To może być Astarot, Togarini, a może po prostu banda wkurwionych Talibów. Powody mieli wszyscy i wszyscy wystarczające. – Akademicki, profesorki ton Cohena zachował się w idealnym stanie, nawet pomimo wszystkich wydarzeń w jakich brał udział. - Na razie mam zamiar posłuchać co ma do powiedzenia nasz przyjaciel Zdrajca. Z obrożą i dziurą w głowie chodzi o to, że ty masz na sobie obrożę i w cholerę długą smycz ciągnącą się w tamtą stronę – zrobił pauzę i wysunął rękę by sugestywnym gestem wskazać kilka odległych budynków - a Bladrickowi cieknie krew z czerepu. Mówię dosłownie. Dzieci Astarota i uwolnienie się od de Sade'a wyjaśnia dziurę w głowie. Moje pytanie brzmi o co chodzi ze smyczą? Jakoob zostawił ci jakąś pamiątkę? Zawarłaś jakiś pakt? Wybacz bezpośredniość, ale czas goni i chciałbym wiedzieć na czym stoimy.

- Kurwa!Claire szybkim ruchem złapała się za szyję. - Przez chwilę miałam przebłysk... wrażenie, że mnie użarł. Ale nie miałam dowodów, a on zaprzeczył. Nie zawierałam żadnych paktów. Prawdę mówiąc na nic się do kurwy nędzy nie godziłam. Do tego więc się to jednak sprowadza? Że wolna wola jest gównianym mydleniem oczu?

- Że nie wolno im ufać - odparł Baldrick - Ale to jeszcze nie koniec wieści. Udało mi się dowiedzieć co z Jess, całkiem nieźle się trzyma i być może zaryzykowałbym stwierdzenie, że nam się udało. Jest tylko jeden problem, Jess zabiła MacDavella i Mayfair.

- To o niczym nie świadczy. Rozmawiasz z kobietą, która nie dalej niż wczoraj strzelała do personelu szpitala. Problem w tym, że Iluzja nakłada się nam na rzeczywistość. Tyle, że ja przestałam już chyba kontrolować co jest prawdą, a co ułudą. Może to zabrzmi zabawnie ale biorę nawet pod uwagę, że zwyczajnie... odpieprzyła mi palma.Goodman spojrzała na nich obu jakby spodziewając się nieco żywszej reakcji.

- Kochana uwierz mi, nie jesteś w stanie mnie przebić - rzekł lekkim tonem Terry - Jacoob najwyraźniej sobie ciebie oznaczył Claire. Jak dla mnie ta obróżka to znak, że łatwo może cię znaleźć, ale ja jej nawet nie widzę, więc cóż mogę powiedzieć? W każdym razie Cohen ma rację, poczekajmy z oceną potencjalnych partnerów do tańca aż usłyszymy co ma do powiedzenia Nash.

- Zgadzam się – przytaknęła Goodman - Tyle, że kiedy zaczną grać skoczne melodie chciałabym znajdować się akurat na parkiecie. Jakie macie plany na ten cudowny dzień? Mam nadzieję, że nie zakończy się zapachem napalmu. – Zażartowała po czym dodała - Bo ja żadnych. Wobec powyższego wybieram się na randkę z którymś z panów. To zależy kto zaoferuje lepszy lokal.

- Chętnie zobaczyłbym się z Nashem, niech i on doda coś od siebie. Przez niego i jego luminę biegaliśmy po Metropolis, więc ciekaw jestem co teraz powie. Terrence wzorem patologa schował dłonie do kieszeni eleganckiego płaszcza pożyczonego z penthouse’u

- Cohen? – odezwała się Claire, to głównie od niego zależała decyzja czy w ogóle powinni z nim ruszać. - Ze swojej strony chciałabym jeszcze coś dodać. Hipotezy. Bo zdaje się tylko w ich obrębie będziemy lawirować. Uważam, że Taroth stoi za San Francisco. Dlaczego? Bo to był radykalny krok, a on jest radykałem. Dopóki świat kręcił się w obrębie starych graczy nie dochodziło aż do takich drastycznych posunięć. Poza tym... Marzy mu się stołek po Wszechmogącym. Nauczył się dzielić swoją esencję i obdarowywać nią inne istoty. Akt stworzenia, kumacie? – Na chwilę zsunęła ciemne okulary i spojrzała na nich z pełną powagą. - Pewnie chce zetrzeć na pył przeterminowany gatunek i zastąpić go własnym. Van der Askyr już zyskała zdaję się miano Ewy. Ciekawe kto będzie cholernym Adasiem... - Zaśmiała się krótko, nostalgicznie. - Jeśli nawet mylę się co do tego... Widzę jeszcze jeden powód aby ktoś chciał spuścić niuka na ten świat. Przemoc, zbrodnia, wojna... Kiedy rzeczywistość zacznie przypominać Miasto Miast, kurtyna Iluzji może paść. A oczy wszystkich się otworzą. Pytanie brzmi: czy to dobrze? Ja uważam, że fatalnie. Iluzja może jest kłamstwem, ale trzyma nas z daleka od syfu i brudu Metropolis. A takich zmian mógłby chcieć tylko on. Astarot. Reszta to zramolali konserwatyści. Pierdzą tylko w swoje stołki i chcą zachować status quo. Astarot jako jedyny może chcieć takich zmian. Dlatego osobiście zwalam sprawę na jego karb. Pytanie czy rozmowa z nim cokolwiek wyjaśni? Oni wszyscy kłamią. Chciałabym jednak, nawet jeśli kłamstwa, usłyszeć je twarzą w twarz. Jeśli się zgodzisz Patricku... Chciałabym pójść z tobą.

Cohen chwilę milczał, po czym spojrzał poważnie najpierw na Claire, potem na Terrenca.

- Powiedział “Bądź tam jutro w południe. Ona też tam będzie. Jeśli więcej nie zmusisz mnie do interwencji.”- rzekł Cohen po chwili milczenia, jego spojrzenie najpierw utkwiło na Goodman, a następnie przeniosło się na Terrenca - Nie pamiętam żadnego “musisz być sam”, a wasze towarzystwo wydaje mi się mieścić w granicach rozsądku. Boję się tylko czy nie spłoszy się na widok twojej pamiątki po Jakoobie, Claire. Jeśli po prostu cię nie zlikwiduje. Żebyście widzieli, co zrobił z Matroną... Nie wiemy też do końca co knuje i potencjalnie ryzykujemy oddanie mu dwóch kawałków Luminy zamiast jednego. Baldrick doskonale zrozumiał aluzję patologa, ryzykowali idąc na spotkanie we dwóch. - Ale to tylko moje gdybanie, jeśli zdecydujecie, że chcecie ze mną iść, pójdziecie. Chcę tylko, żebyście brali pod uwagę ryzyko.

- Ja zaryzykuję. Nie sądzę też aby wyrwał z was luminę. Wszyscy wcześniej stawali na rzęsach abyście zgodzili się na umowy, pokusy... Oferowali coś w zamian, grozili, ale nie interweniowali z grubej rury. Jednym słowem musieliście wyrazić zgodę i oddać ją dobrowolnie. Możliwe, że Tarotha to nie obowiązuje. W końcu lumina pochodzi od niego. Ale jeśli jesteście pierwszymi egzemplarzami jego aktu stworzenia to zakładam, że obdarzył was czymś na kształt duszy, drugiej na to wychodzi, i jednak jest już waszą własnością i integralną częścią. Claire kolejnym szybkim, nerwowym ruchem odgarnęła włosy ze swojej twarzy. - A może się mylę... Kurwa, od samego początku obracamy się jedynie wśród hipotez. Rozumiem jednak, że naznaczył mnie Jakoob, pośrednio więc i Togarini i Astarothowi może się to nie spodobać. Zaryzykuję jednak. Gdzie dokładnie masz być jutro w południe, Cohen? Chciałabym jeszcze w między czasie spotkać się z Alvaro. Napisał, że z posiadaczami luminy na tą chwilę nie może się spotkać, a ma jakąś ważną sprawę, więc lepiej abym poszła sama. Możemy spotkać się jutro w południe bądź przewaletować gdzieś wspólnie nadchodzącą noc. Ja do swojego mieszkania już nie wracam, mam tego cholernego strażnika na karku. Jakiś tani, nie rzucający się w oczy motel byłby w sam raz. Może lepiej nie kusić losu i wy także unikajcie swojego adresu zamieszkania? Przynajmniej do jutra. Żal by było gdyby ktoś nie dotarł na finał. Bo to będzie finał, takie mam niejasne przeczucie.

- Chodzi o DZISIEJSZE południe, Goodman poprawił ją Cohen kładąc silny nacisk na przekaz - Daje to nam - spojrzał na zegarek - jakieś pół godziny. Nie widzę możliwości dodatkowych spotkań w międzyczasie. Decyzja i ruszamy. Co do Luminy, zgodę negocjowała z nami tylko Matrona. I obawiam się, że bardziej ze względów politycznych niż braku technicznych możliwości zabrania jej siłą. Z opowieści Granda wiem, że w wieży Togariniego nikt nie miał takich oporów. Nikt z nas do końca nie rozumie jak to działa, ale ryzyko istnieje i musimy być go świadomi.

- W porządku, przyjęłam do wiadomości. Wobec tego ruszajmy. A co do Alvaro... Spróbuję jeszcze raz do niego zadzwonić i dowiedzieć się co to za pilna sprawa. Lepiej złapmy metro. Przez tą cholerną panikę miasto jest zakorkowane i taksówką możemy nie dojechać na czas.

Cohen spojrzał wyczekująco na Baldricka, który przez kilka chwil w ogóle się nie odzywał aż w końcu uśmiechnął się jedynie i zaczął mówić.

- Moim zdaniem nie powinien mieć nic do ciebie Claire, po pierwsze nie wahał się współpracować z Alvaro, znanym i lubianym wampirkiem ze stajni Togariniego, poza tym pomogłaś nam odzyskać jego luminę od Matrony. Ja spotkania sobie nie odpuszczę, może Nash będzie bardziej wygadany niż jego dzieci. Innych planów nie mam, więc możemy ruszać.

***

Metro nie należało do najprzyjemniejszych, niewygodne, plastikowe krzesła nie były jednak dla nich taką przeszkodą jak dla innych ludzi. Oni nie mogli już narzekać, nie na coś tak błahego. Pogrążeni we własnych rozmyślaniach zmierzali ku spotkaniu z Nashem, a zarazem ku jednemu z wielu zakończeń jakie mogli sobie sami zgotować.

- Wiesz co partnerze? – Claire przerwała ciszę, nie podnosząc wzroku znad wyświetlacza swojego telefonu zagadnęła do Terrenca. - Co byś powiedział na to, kiedy to się dobrze skończy... – Zaśmiała się i po chwili dodała - jeśli to się dobrze skończy... Chyba zakupię bilet autobusowy na Alaskę. Z dala od miast... Z dala od demonów, bomb, zabójstw... Myślę, że w takiej głuszy bariera iluzji musi być silniejsza. Zacząć od nowa. Nowa tożsamość, żadnych obciążeń... W towarzystwie byłoby mi raźniej. – Telefon wylądował w kieszeni spodni, a na jej twarzy zagościł nieco krzywy uśmiech.

- Oferujesz mi coś Claire?
– powiedział Terry, uśmiechnął się figlarnie niczym sam Hesus De Sade. Wyglądało na to, że póki co, nie ważne w jakich był okolicznościach humor mu dopisywał. - Alaska? Brzmi całkiem nieźle. Duża chata, kominek i brak sąsiedztwa Astarota i reszty? Więc ile kosztuje ten bilet?

- Czy to ważne? – spytała Claire po czym odwzajemniła pozornie prowokacyjny uśmiech. - Na pewno będzie wart swojej ceny. Postawię ci jeśli chcesz.

- Zależy co
– rzucił i zaśmiał się wesoło - W grę wchodzi półciężarówka i rąbanie drewna na opał? Czy mogę liczyć na coś więcej? Wiem, to powinno wyglądać jak w Przystanku Alaska. O wiele przyjemniej niż w Nowym Jorku.

- Nie wiem co to jest “przystanek Alaska” – powiedziała poważnym tonem Claire, zdziwił się, lecz kobieta raczej nie żartowała - ale brzmi niestety jak tytuł pornola. Obudź się Baldrick. Oddzielne sypialnie i dzielenie kosztów wizyt psychiatry. Pewnie po tym pierdolniku się nam przyda. Mimo wszystko... może jednak mi odbiło, ale... cieszyłabym się z twojego towarzystwa. Jesteś moim partnerem. To bliska relacja... To więcej niż mogę wymagać od mojej popieprzonej rodziny.

- Nie oglądałaś Przystanku Alaska? Przyjaciół też przegapiłaś? - spytał robiąc niezbyt poważną minę - Nie spodziewałem się tego po tobie, ale propozycja jest całkiem kusząca. Powiem ci więcej - spojrzał na nią - jeśli to przeżyjemy to chętnie sam pokryje koszty - uśmiechnął się - partnerko.

Pasażerowi posłali w kierunku Claire kilka zaciekawionych, zadziwionych, a nawet upominających spojrzeń, gdy ta wybuchła nagłym, niewymuszonym śmiechem. Jeszcze przez kilka chwil się w nią wpatrywali po czym każdy przypomniał sobie, że ma do roboty coś innego.

- Wiesz co sądzę Terry – zaczęła grożąc mu palcem - Pozujesz na, dupka ale tak naprawdę jesteś przyzwoitym facetem. I mnie lubisz. – Goodman sięgnęła po swój plecak, pogrzebała w nim chwilę, a następnie spojrzała na Terrenca. – Otwórz. – Rzuciła ją w jego stronę.

- Przejrzałaś mnie, ale – przysunął się troszkę i ściszył głos jakby właśnie miał zamiar wyjawić jakąś tajemnicę - nie zdradź mnie, długo pracowałem na taką reputację. – Spojrzał na okładkę, dzieło okazało się być Ubikiem znanego autora. - Dick? Nie wiedziałem, że kręci cię science fiction. - Pokręcił z niedowierzaniem głową, a następnie bez pośpiechu otworzył książkę na zakładce. Jego zdziwienie było dobrze maskowane, lecz i tak dało się poznać, że tego się nie spodziewał. Zakaszlał teatralnie i dodał - Claire, rozumiem, że ty stawiasz chatkę na Alasce.

- To na zachętę Terry. Czek jest na okaziciela. Ktoś go zdeponuje i będziemy mogli do późnej starości wylegiwać się werandzie w bujanych fotelach... – Odebrała od niego książkę i ponownie umieściła ją w plecaku. - A science fiction mnie nie kręci. Książka to prezent. Nie przebrnęłam przez jedną trzecią.

- Nie spodziewałem się, że tak szybko nadarzy się okazja na przejście na emeryturę. Chciałem co prawda przyskrzynić jeszcze paru tanich drani, ale skoro tak stawiasz sprawę, chyba nie mam wyboru. Przyjmuję propozycję.

Baldrick wciąż szeroko się uśmiechał, natomiast sama Goodman zachowywała powagę, jakby chwila była dla niej bardzo ważna. Słysząc słowa detektywa wyciągnęła w jego stronę dłoń.

- Wobec tego mamy umowę partnerze. Przywykłam, że ostatnimi czasy umowy są bardzo poważnie traktowane. Zastanów się dobrze, bo ci nie popuszczę – powiedziała i uśmiechnął się połową ust.

- Jasne – powiedział i uścisnął jej dłoń - Tak poza tym gratuluję Claire. Mój ostatni partner odpadł w ciągu kilku godzin, ty się trzymasz. Szacun. – Ostatnie słowo wypowiedział z akcentem rodem z Compton.

Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że Claire zaczyna przegrywać swoją walkę, szuka wsparcia, impulsu, który przywróci jej siłę. Nie śmiała się, nie udawała, jej palce coraz mocniej zaciskały się na dłoni Baldricka nie chcąc wypuścić ich z uścisku. Spojrzał na nią poważnie.

- Kurwa, Terry – powiedziała i pochyliła głowę, tak, że jej ciemne włosy zakryły część twarzy - powiedz, że w to wierzysz? Że to nie jest jedynie moje płonne pierdolenie? Powiedz, że jest choć nikła nadzieja, że to przeżyjemy. Że jest szansa. Na Alaskę, na picie drinków na werandzie i gapienie się na zachody słońca... – Dłoń Terrenca zaczęła pulsować bólem, kobieta jednak nie rezygnowała, a i on w żaden sposób nie zareagował, pozwalając jej na to. - Wiesz co myślę? – Szept stał się nieco bardziej niepokojący. - Że w piekle już szykują dla nas imienne cele. I że nie ma przed tym ucieczki...

- Nie – odparł i wolną ręką poklepał ją po ramieniu - Nie jeśli będziesz zastanawiać się nad tym gdzie możemy wylądować. Oboje byliśmy w Metropolis, ja w dodatku zrobiłem coś co pewnie w rankingu Szalone Gwiazdy stawia mnie bardzo wysoko. Mimo wszytko wiem, że mamy szanse. Nawet jeśli to oni mają przewagę to nasze życia wciąż są w naszych rękach. Nie czas na strach, czas na pokazanie na co nas stać. Chyba nie sprzedamy tanio skóry, nie Goodman?

- Jasne – potwierdziła niezbyt pewnie, puściła dłoń Baldricka i podniosła głowę, wymuszony, nieco wyuczony już uśmiech pojawił się po raz kolejny na jej twarzy - Postawię ci ten bilet partnerze. I zestarzejemy się w tej pieprzonej zaśnieżonej dziczy. – Chrząknęła jakby zmieszała się swoim własnym zachowaniem i chyba nagle postanowiła nieco zmienić tor rozmowy, gdyż spojrzała na Cohena i powiedziała - Jeśli masz ochotę możesz się z nami zabrać Patricku. Cały komplet popaprańców, prawie jak standardowa amerykańska rodzina.

- Możesz robić za złego brata nie-bliźniaka albo lokaja, przemyśl to Cohen – dodał od siebie Terrence i roześmiał się.

Patrick przez dłuższą chwilę wpatrywał się w plan metra, aż wreszcie odwrócił się i obdarzył dwójkę towarzyszy delikatnym uśmiechem. - To nasza stacja – rzekł i pierwszy ruszył do wyjścia.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline