Wstałem z "ławki" dokładnie filtrując informację, które do mnie dotarły. Cholera widziałem wiele dziwnych rzeczy, ale bez przesady. Koleś pokryty srebrem od którego odbijają się kule? Nie ma szans. Manualnie wyłączyłem telewizor i puściłem muzykę z wierzy ustawionej w rogu sali.
Gdy echo muzyki wypełniło pomieszczenie, wolnym krokiem skierowałem się do worka treningowego, gdy byłem dostateczne blisko potraktowałem go wysokim kopnięciem, potem się zatraciłem i nim się zorientowałem zleciało koło 30 minut. Stwierdziłem, że dobrze będzie troszkę pomachać kataną, to też wziąłem drewniany miecz do kendo który walał się w pokoju i zacząłem serie uderzeń w worek, zapomniałem się przy tym troszkę, i rozwaliłem go w strzępy. Z przerażeniem stwierdziłem, iż już czas kolejnej walki więc pospiesznie narzuciłem na siebie koszulkę, i wyleciałem z pomieszczenia jak z procy.
Przechodząc boczną uliczką, zaczepiło mnie 3 kolesi, liczyli chyba na to, że będę kolejną ofiarą. Jednak gdy pierwszy z nich oberwał we splot słoneczny precyzyjnym uderzeniem i zalał się pianą, to oddani koledzy zmyli się prędko.
Nie minęło dziesięć minut i już byłem, przy wejściu do opuszczonej stacji metro. Jak zwykle przywitało mnie dwóch goryli, znali mnie, bez słowa wpuścili do środka.
Pewnym krokiem skierowałem się do organizatora.
-
Jaka dzisiaj stawka?- Zapytałem arbitra, to jedynie mnie interesowało, nie miało znaczenia z kim i tak ci uliczni bojówkarze nic nie znaczyli dla mnie. Po prostu byli wybrakowani.
-
Dwa kawałki, jak zwykle.-Rzucił wyraźnie zmęczony.
Ale co taki ćpun jak on może mieć do roboty? Nie wiem, jak najszybciej mam nadzieje znaleźć dobrą robotę, bo męczą mnie konszachty z tymi obwiesiami.
Chwilę potem zostało utworzone koło, i zobaczyłem jakiegoś chuderlawego typka naprzeciw mnie. Chyba był nowy bo miał nadzieję na wygraną. Została chwila do walki. Usłyszałem szept do ucha.
-
Uważaj, podobno jest niezły.-Cichy, słodki głosik Sashy dudniał w moim uchu.
Sasha, Rosjanka która przez walnięte ojca trafiła w takie środowisko a nie inne, na szczęście nie brała, przynajmniej tak mi mówiła, była jednak śliczna.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko, ona wiedziała ,że nie musi się o mnie martwić.
Koleś tradycyjnie wyleciał na mnie z partyzantem, sparowałem uderzenie lewą ręką, a krawędzią prawej dłoni uderzyłem go w potylice.Koleś osunął się na Ziemie. Okrzyki zachwytu rozeszły się po pomieszczeniu, zignorowałem to i wziąłem "wypłatę", następnie opuściłem metro.
Sasha ruszyła za mną.
-
Wyjeżdżam, ojciec wie gdzie jestem wysłał już ludzi którzy mają się mną zająć.-Powiedziała obojętnie.
-
Ja naprawdę cię lubiłam.-Dodała, i ruszyła biegiem.
Przez chwilę chciałem pobiec za nią, ale chyba by tego nie chciała. Toteż opadłem na pobliską ławkę. I czekałem, a na co? Sam nie wiem.