Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2011, 17:47   #221
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
2 z 2

***

Ból głowy nieomal rozsadzał jej czaszkę. Posmak w ustach dawał do zrozumienia, że przez cały wczorajszy wieczór namiętnie żuła jakiegoś starego kapcia. Nieprzyjemne uczucie jakby cały świat wirował, sprawiało, że miała ochotę pokazać owemu światu, co też jadła wczoraj na kolację. Dyskomfort dopełniało jedynie ostre światło słoneczne wdzierające się pod powieki i te cholerne muchy tupiące po suficie.

Gdy otworzyła oczy, wprost nad sobą ujrzała trupiobladą twarz prezentującą pożółkłe uzębienie w upiornym uśmiechu. Wyjątkowo wielkie z tej perspektywy, przekrwione oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem i coś jakby troską. Przez chwilę gotowa była pomyśleć, że faktycznie umarła i trafiła do hadesowego królestwa.

- Umieram – jęknęła żałośnie nakrywając głowę poduszką. Miała nadzieję, że w ten sposób chociaż trochę stłumi doznania, jakimi bombardował ją tego poranka świat.
- Chciałabyś – odparł radośnie Hades klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu. Że też on zawsze musiał się zjawiać w takich chwilach…
- Spadaj – usiłowała warknąć, ale zabrzmiało to jedynie jak skowyt skrzywdzonego szczenięcia. Wyciągnęła głowę spod poduszki i resztką sił dodała – To naprawdę nie jest najlepszy moment
- Nigdy nie jest – rzucił sentencjonalnie i pogładził ją po skotłowanych włosach. – A będzie tylko gorzej
- No co ty nie powiesz… – szepnęła ponownie zakopując się pod poduszkę.

W tym momencie rozległ się cichy klik otwieranych drzwi, a zaraz potem ich głośny trzask, który Nana skwitowała jedynie kolejnym żałosnym jękiem. Cóż za sadysta mógł się tłuc o tej nieludzkiej porze?

- Śpisz? – pytanie zabrzmiało z daleka, jakby z sąsiedniego pomieszczenia. Znała ten niski, miły dla ucha głos, ale w chwili obecnej nie miała siły zastanawiać się, do kogo należał. – Widzę, że nie śpisz – kontynuował ten sam głos, tym razem zdecydowanie bliżej. Przez chwilę korciło ją, by wyjrzeć spod poduszki i sprawdzić któż to, zaraz jednak zrezygnowała. Nie mogła wykrzesać z siebie dość zapału.
- Umieram – odparła ze skargą wciąż nie wychylając nosa spod poduszki.
- Nic dziwnego – skomentował mężczyzna, a w jego głosie słychać było rozbawienie. Ciekawe, co go tak bawiło?! Ona jakoś, kurwa, nie widziała powodu do śmiechu. – Przeżyjesz. A następnym razem słuchaj rad wujka Igora i nie mieszaj.
- Spadaj – szepnęła cicho. Teraz dotarła do niej kim jest właściciel owego przyjemnie niskiego głosu oraz co się dział poprzedniego wieczoru. A działo się, oj działo.

Odgłosy jego kroków, dudniące o podłogę niczym galopujące stado, omal nie rozsadziły jej mózgu. Ale cudem jakimś boskim przetrwała i przez najbliższych pięć minut mogła się delektować błogą, niczym niezmąconą ciszą.

Po tym czasie, znów dało się słyszeć stąpanie jego bosych stóp po drewnianej posadzce. Zaraz potem poduszka broniąca dostępu do jej głowy, została brutalnie zerwana. Przekrwionymi oczyma spojrzała na swego oprawcę, lecz zamiast spodziewanego sadystycznego rozbawienia, dostrzegła na jego twarzy troskę, w rękach zaś szklankę wody i dwie białe pigułki.

- Łyknij, to ci pomoże – powiedział dobrotliwie, wyciągając w jej stronę ręce w zachęcającym geście.
- Aspiryna mi nie pomoże – mruknęła nieco zdziwiona jego naiwnością.
- Wcale nie mówiłem, że to aspiryna – odparł z rozbawieniem, po czym dodał – Pomoże lepiej niż jakikolwiek lek przeciwbólowy
- Dajesz mi prochy? – nieomal krzyknęła nie mogąc się nadziwić jego zachowaniu. Czego jak czego, ale tego się po nim nie spodziewała. – Wiesz, co zrobi ci mój ojciec, jak się dowie?
- A wiesz, co zrobi, jak zastanie cie u mnie skacowaną? – zapytał czysto retorycznie, bo doskonale wiedział. – Powyrywa nam z dupy nogi - odpowiedział na swe pytanie w chwili, gdy ona pomyślała dokładnie o tym samym, a jego głos był całkowicie pozbawiony emocji. – Więc przestań marudzić i łykaj te cholerne tabletki

Niechętnie wyczołgała się spod kołdry i skulona usiadła na łóżku. Przez chwilę tempo wpatrywała się w podłogę, jakby zastanawiała się, czy zwymiotować na włochaty dywan, czy może jednak tego nie robić. Wreszcie spojrzała na mężczyznę ze szczerą niechęcią, wzięła od niego tabletki i łyknęła je szybko popijając dużą ilością wody.

- Czy teraz mogę wrócić do umierania? – zapytała nieco rozbawionym głosem
- Teraz już możesz

***

Ból głowy nieomal rozsadzał jej czaszkę. Posmak w ustach dawał do zrozumienia, że przez cały wczorajszy wieczór namiętnie żuła jakiegoś starego kapcia. Nieprzyjemne uczucie jakby cały świat wirował, sprawiało, że miała ochotę pokazać owemu światu, co też jadła wczoraj na kolację. Dyskomfort dopełniało jedynie ostre światło słoneczne wdzierające się pod powieki i te cholerne muchy tupiące po suficie.

Gdy otworzyła oczy, wprost nad sobą ujrzała trupiobladą twarz prezentującą pożółkłe uzębienie w upiornym uśmiechu. Wyjątkowo wielkie z tej perspektywy, przekrwione oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem i coś jakby troską. Przez chwilę gotowa była pomyśleć, że faktycznie umarła i trafiła do hadesowego królestwa.

- Umieram – jęknęła żałośnie nakrywając głowę poduszką. Miała nadzieję, że w ten sposób chociaż trochę stłumi doznania, jakimi bombardował ją tego poranka świat.
- Chciałabyś – odparł radośnie Hades klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu. Że też on zawsze musiał się zjawiać w takich chwilach…
- Spadaj – usiłowała warknąć, ale zabrzmiało to jedynie jak skowyt skrzywdzonego szczenięcia. Wyciągnęła głowę spod poduszki i resztką sił dodała – To naprawdę nie jest najlepszy moment
- Nigdy nie jest – rzucił sentencjonalnie i pogładził ją po skotłowanych włosach. – A będzie tylko gorzej
- No co ty nie powiesz… – szepnęła ponownie zakopując się pod poduszkę.

Poczuła, jak przyjemnie ciepła kołdra jest z niej brutalnie zdzierana, a chłodne, lekko zatęchłe powietrze z radością otula jej ciało nieprzyjemnym, mroźnym kokonem. Nagłe, średnio delikatne rozbudzenie było wystarczającym impulsem, by zerwać się z łóżka. Już miała zacząć gryźć i kopać cholernego wujka „dobra rada”, ale w pokoju, prócz siedzącego po turecku na podłodze Hadesa, nie było nikogo, a już zwłaszcza Igora. W sumie, nie miało prawa go tu być, ale przez chwilę, miała nadzieję że…

- Co ta wóda robi z ludźmi – skomentował trupioblady zdecydowanie zbyt głośno, jak na jej gust.

Spojrzała na niego spode łba. Zaraz potem rzuciła okiem na otaczającą ich przestrzeń. Pełna popielniczka stała na podłodze obok łóżka w wianuszku z petów i popiołu. Butelka po whisky była puściuteńka jak ją huta stworzyła. Za oknem właśnie wstawał blady świt. Czas było się zbierać.

Na krótką chwilę zapomniała o bólu rozsądzającym jej mózgownicę, ten jednak wrócił zaraz ze zdwojoną siłą. Jęknęła przeraźliwie i skuliła się w sobie. Gdy ból zelżał nieco, zapewne tylko po to, by zebrać siły na kolejny atak, sięgnęła pod łóżko do swojej torby. Chwila grzebania w niej zaowocowała odnalezieniem upragnionego, plastikowego woreczka pełnego małych kolorowych tabletek. Wysypała na rękę całą garść, po czym łyknęła bez popicia dwie, a resztę z powrotem wrzuciła do plastikowej torebki.


Minęło zaledwie kilka chwil, a stan przyjemnego odrętwienia i ulgi rozlał się po jej zbolałym ciele. Teraz była gotowa, by zacząć pracowity dzień.

***

Ranek. Odprawa. Milczący Hades i ta strofa wciąż tłukąca się po głowie:

Girl,
Your final journey has just begun
But destiny chose the reaper

Szli po kolana brnąc w śniegu, trzęsąc się z zimna. Oddechy parowały na mrozie, policzki piekły nieprzyjemnie, przy każdym oddechu płuca wypełniały lodowa igiełki. Zima niepodzielnie panowała.

Hades od rana nie pojawił się już więcej i powoli zaczynało ją to niepokoić. Akurat teraz, gdy tak bardzo go potrzebowała, postanowił się ulotnić, zostawić ją samą sobie, na pastwę własnych, pokręconych myśli.

Chłodny powiew wdarł jej się za kołnierz powodując ciarki na plecach. Owinęła się ciaśniej szalikiem, nasunęła wielką włochatą czapkę mocniej na głowę mając nadzieję, że to wystarczy, by przeciwstawić się zimie. Wyjęła z kieszeni płaszcza odtwarzacz mp3 i wsunęła słuchawki do dziurek w uszach, przez chwilę panowała całkowita cisza, potem usłyszała pierwsze nuty:

Girl,
You lived your life like a sleeping swan
Your time has come
To go deeper

Dotarli na miejsce spotkania. Wilkołaki otaczały ich ciasnym korowodem wielkie, dyszące, gotowe do walki. Było ich o wiele więcej niż członków Fundacji. Bez problemu zgnietliby ich samą rozwścieczoną masą. Zwłaszcza, gdyby wiedzieli, jakie targi jeszcze niedawno toczyły się w siedzibie Fundacji.

No Fear
Destination Darkness
No Fear
Destination Darkness
No Fear

Ruszyli dalej, na spotkanie przeznaczeniu. Mróz w dalszym ciągu gryzł w oczy i policzki, teraz był w tym jeszcze bardziej zapamiętały.

Łyknięte z rana tabletki wyleczył dolegliwości strutego alkoholem ciała. Ból głowy zniknął bezpowrotnie, zabierając ze sobą mdłości. Czuła się nieźle, można nawet powiedzieć, że bardzo dobrze, jak na te okoliczności. Zawinięta w kożuch, opatulona szalikiem nie czuła aż tak bardzo chłodu. I tylko jedna rzecz jej doskwierała: poczucie osamotnienia, bo Hades dalej milczał.

Gdy dotarli nad jezioro, ogarnęło ją dziwne przeczucie. Tętno niebezpiecznie przyspieszyło, serce tłukło się w piersi, dłonie płonęły. Zdjęła rękawiczki, by pozwolić rozpalonej skórze ochłonąć. Przez chwilę miała wrażenie, że gdzieś na granicy świadomości słyszy głos. Nie potrafiła rozpoznać słów, nie umiała też stwierdzić do kogo ten głos mógł należeć, bez wątpienia jednak go znała. Zdjęła słuchawki, by móc się w niego lepiej wsłuchać, lecz nie usłyszała już nic więcej, tylko szum mroźnego wiatru w uszach.

Korzystając z chwilowego zamieszania postanowiła się nieco przygotować. Wyjęła z torby scyzoryk i małą szklaną piersiówkę pełną przeźroczystej cieczy. Ostrożnie wbiła nożyk w opuszek swego palca, patrzyła jak spod metalowego ostrza wypływają szkarłatne krople. Przystawiła krwawiący palec do ust, przez chwilę delektowała się metalicznym posmakiem na języku, wreszcie odkręciła maleńką butelkę i przystawiła do niej palec tak, by krwawe krople spływały wprost do jej wnętrza.


Czerwona ciecz kapała z wolna do środka mieszając się z bezbarwną, tańcząc i wirując wśród fal. Minęło trochę czasu nim krwawienie ustało. Nie upłynęło jej na tyle dużo, by zabarwić alkohol, jednak sama jej obecność w nim wystarczyła.
Nana wsunęła piersiówkę ostrożnie do kieszeni płaszcza, scyzoryk schowała z powrotem do torby, na uszy ponownie nałożyła słuchawki i ubrała na zgrabiałe już z lekka dłonie rękawiczki.

Girl
Rain falls down from the northern skies
Like poisoned knifes
With no mercy

Girl
Close your eyes for the one last time
Sleepless nights
From here to eternity

Przez lecącą ze słuchawek melodię przebił się jęk maleńkich dzwoneczków. Świat na moment stał się szary i niewyraźny. Zamknęła oczy, by nie widzieć wirującej wokół przestrzeni. Słyszała tylko brzęk dzwoneczków, czysty i metaliczny.

Gdy ostrożnie rozchyliła powieki, znów dostrzegła jezioro, lecz zupełnie inne niż w realnym świecie: dużo bardziej złowieszcze i przerażające. Pokrywała je lodowa skorupa barwą przypominając plamę zakrzepłego atramentu, dokładnie ta sama plama widniała na niebie bez słońca i gwiazd.

No Fear
Destination Darkness
No Fear
Destination Darkness
No Fear

Wyjęła z torby flakonik perfum i spryskała się nim obficie. Wciągnęła do nozdrzy przyjemną woń i uśmiechnęła się. Wyjęła z kieszeni piersiówkę i łyknęła z niej szczodrze. Paląca mieszanina alkoholu i krwi zalała jej gardło, znów poczuła się przez chwilę jak wczorajszego wieczoru. Tym razem jednak była pewna, że to co nastąpi za chwilę nie będzie tyko snem. Znów się uśmiechnęła powtarzając w myślach rymowankę zaklęcia.

No Fear
Destination Darkness
No Fear
Destination Darkness
No Fear…*



*”No fear” - The Rasmus
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-05-2011 o 17:51.
echidna jest offline