Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2011, 21:15   #223
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Minuta za minutą, godzina za godziną, czas przeciekał im przez dłonie w rytm muzyki sfer. Strach? Może i był przed czymś przyszłym, niespodziewanym, nierealnym, obcym i tajemniczym. Niestety, musiał minąć gdy to co nieznane postanowiło siać się i pojawić, strach musiał się zmienić w grozę. Lecz to jeszcze nie nastąpiło?
Albo?
Już teraz?
Trzask!
Jeszcze nie...
Wszystkich dopadło wrażenie przebywania w wielkim wrzodzie na strukturze rzeczywistości, materialne jezioro było tylko jego powierzchnią, natomiast tutaj znajdowali się niemal u serca tej jątrzącej się rany. Ravna straciła ze wzroku swego avatara, nie słyszała już bębnów. Aby chodziło tylko o fizyczną percepcje ale tutaj oślepiono jej mistyczny zmysł. Po prostu nie czuła już obecności ducha przewodnika. Czuła się sama, tylko sama, kruszyną bez poczucia więzi z duchami, z własną duszą. I co najgorsze, nie czuła... stada. Była szamanką bez niego. Nie czulą więzi z nikim, nie widziała nic mistycznego. Tylko umierające miejsce w którym czas i przestrzeń gniotły się w jedno.. Ani z Diakonem wpatrującym się martwym wzrokiem w wirujące nad jego głową kamyki i mruczącym słowa mocy. Ani też z wilkołakami które chodziły wokół błędnie jakby szukając wroga blisko brzegu, czasem bliżej środka, czas pokonanie jednego dystansu po linii prostej powodowało chodzenie po ukosie czy falowaniu, a także... W tył, chodzili na wprost. Dziwne, nierealne, przyprawiające o mdłości. Crin stał obok Carcarnina nieopodal magów, Vovk spoglądał czujnie. I ta cisza, ta cholerna cisza wgryzająca się w głowę swym pustym jestestwem. Adam podtrzymujący rzygającego Grigorija którego mdłości zmusiły do przerwania magii, wilkołak miał twarz w odcieniu szarej w grymasie niepokoju. Zimno, bardzo zimno. Naną targnął dreszcz, jak jej było zimno, jak strasznie... Palce u nóg, stopy, uszy, a także... W środku. Ale nie duchowo. Było jej zimno w trzewiach. Magya splatała się, czuła ją, czuła jak świat drga pod wolą magów. Czuła jak Gustaw pomagał w czynieniu słow mocy, jak stukanie o klawiaturę Jona rozbrzmiewało (lecz nie w fizycznym dźwięku, te wraz z tradycyjną geometrią dawno opuściły to miejsce) niczym młot kowala na powierzchni świata. Dostrzegła również, że człowiek zwany Mistrzem Rasputinem i jedyny mag którego nawet Wirtualny Adept tytułował, nie czynił magy ku ogólnemu rytuałowi. Tylko stał przy Amy i ją... Chronił? Faktycznie, kobieta czuła się lepiej. Jej poufały chodził wkoło ze zjeżona sierścią. Ile czasu już minęło od kiedy tu przybyli? Nie wiadomo. Wilkołaki zdążyć uformować się w małe grupki na płaszczyźnie jeziora, magowie czynić swą sztukę. Colin miał prócz strasznie złych przeczuć, czarnej mazi zniszczenia która zalewała ego zmysły nie pozwalała wyczuć nici przeznaczenia, inne odczucie. Że siedzą już tu kilka godzin, a mu samemu ze zmoczenia, od wpatrywania się w jezioro i bycia w umbrze powoli mącą się zmysły. Brzegi jeziora rozmazywały się, a drzewa, śnieg i ziemia zdawały się oddalać, być dalej i dalej. Jezioro przybierało coraz to bardziej okrągły kształt. Wnet poczuł, że jego wysiłek na nic, a wyrzuciwszy z kompanów z jeziora wepchnie ich w tą niewidzialna antyprzestrzeń, wymagany twór logiczny pomiędzy jeziorem i brzegiem, którego nie widział ale był świecie przekonany, że coś je dzieli, że nie ma ucieczki. Spojrzał na niebo. Wyglądało iście piekielnie. Falowało, drżało, mroziło i wydawało się podniesioną nad ich głowami taflą wody.


Iacta alea est! Cisza przeminęła, wiatr zadął wystawiając na próbę równowagę gromadzonych, Crin natychmiast dobył broni podanej mu przez brata. Wilkołaki dyszały, rozglądały się w kolo. Drzewa się oddalały. Świat zgiął się w pół, przestrzeń złamała złamała normalność.. I dobro? Pod lodem słyszeli stukanie, uporczywe, ciągłe stukanie, wiatr wzmagał się. Wilki chciały walczyć. Tylko z kim, skoro nikogo widać nie było? Wiatr mocniej, stukanie większe... Amy usłyszała spokojny głoś Mistrza Rasputina z lekkim, przyjaznym uśmiechem na jego twarzy. Ów człowiek wygadał na moment jako promyk światła pośród ciemności, dziewczyna ogólnie doznała wrażenia, że Crin ma w dłoni tańcujący ogień i lód, że otacza ją czarny śnieg, Niebiański Chórzysta to światło, Mistrz Aureliusz to waląca się, acz jeszcze dumna baszta, a reszta to pionki na szachownicy.

-Nie bój się. Poczujesz ukłucie w sercu kiedy będziesz musiała wypełnić zadanie.

Ravna poczuła na twarzy drobinki śniegu. Rozpętała się śnieżyca, kobieta zachwiała się na nogach, spojrzała w lód jeziora. Posiadał teraz barwę ciemnego granatu, niemal czarnego, a jednak widziała z nim. Kogoś.


Śnieżyca przysłaniała widok, lecz wydawała się być bardziej irytująca niźli przeszkadzająca, wszyscy mogli spokojnie dostrzec jak w lodzie tworzą się wkoło przeręble i wyskakuje z nich. Właściwie co to było? Ni to zwierz, ni to człowiek, ni to magiczna plama ciemności gotowa pożreć życie. Z dziur wyskakiwały właśnie takie „coś” przypominające bulgocząc mieszaninę czarnej mazi, kawałków loku, śniegu, a także... Fragmentów człowieka. We wszystkich tych istotach części śladowe wynurzały się ze zmieniającego kształt kłębka ciemności. Niekiedy na powierzchni pojawiała się ludzka twarz w grymasie bólu, innym razem noga, lodowy sopel zamarzniętej krwi czy czarna, wijąca się macka. Stworzenia rzuciły się na wilkołaki, acz żaden nie dobiegł do magów, jeszcze. Przeręble tworzyły się głównie na zewnątrz grupy, a wilkołaki dzielnie powstrzymywały rzeczy.

-Spokojnie, jeszcze kwadrans!

Jeszcze kwadrans, tak rzekł Diakon szkoda, że nikt z nich wcale nie czuł gromadzących się zmian w rzeczywistości, chociaż spoglądając na wirujące kamienie mógł mieć przeczucia. Rzeczy wychodzące na zewnątrz wyglądały w ruchu nieziemsko, naprawę. Gdy się rzucały, raz przypominały ogara, innym razem prawie człowieka (jak Igor? Tak, Nana mogła przysiąc, że jedna z twarzy na grzbiecie niby-psa którego nieposzarpanie, szary wilkołak to była twarz jej mentora), kulę kłębiących się zębów ramion, macek, sopli, mrozu i krwi. Śmierdziało. Zimne powietrze. Crin i Carcarni utrzymywali się nawet blisko Ravny. Adam? był jak ogłuszony. Przyglądał się kolejnym padającym wilkołakom, niektóre wciągano pod lód. Wiktoria już od dłuższej chwili leżała w środku kręgu straciwszy przytomność, przy niej stal Grigorij ze łzami w oczach. Nic jej nie dopadło. Nic. Kompletnie, a mimo to traciła oddech jakby w grozie, oczy miała szeroko rozwarte, ustami łapała powietrze jak ryba, wymachiwała rękami jakby zasłaniając się przed czymś. Muzyk płakał. Opustoszałą zobaczyła pierwsza, ujrzała coś czego nie powinna.

[i]-Nie przerywać, ludzie! Dalej![/b]

Zagrzmiał wilkołak, chyba Grzmiące Gardło sądząc po dwukośnym głosie chwile po tym jak przeminił się w wielką, dysząca bestię i odegnał napastników od profesora kontraktującego magię, a chwilę przed tym jak trzy kłęby „czegoś:” stały się niemal ludzie, twarze niemowlątkom, płakały kryształkami lodów, a co najważniejsze – zląly se w jedno i oskrobały wielkie cielsko do białej kości. Śmierdziało. Wichura, zamieć skupiła się w jednym punkcie. Colin czuł, że zapada się w dół, chociaż miał pod sobą falujący lód, i innych okolicznościach już to byłoby niezwykłe, lecz teraz... Spadał, wirował, jezioro zdawało się upadać coraz głębiej. Świat wirował. Wąż połykający swój ogon, widział go na drzewie nim jeziora od drzew nie oddzieliła szara, czarna, błękitna, nie! Nie wiedział jaka to barwa, lecz widział węzą który połknął siebie i zniknął. Bolał go żołądek, dostał zeza. Jedyna, która czuła w pełni otaczająca magye była Amy. Mrowienie na skórze, wulgarność wobec tej obcej rzeczywistości w której się znajdowali, od magów zdawały się jej strzelać zarówno pasma moc, kwintesencji jak i woli, żelaznej woli, wszystko w kierunku kamieni... Które też wirowały. I to ją napawało lękiem. Strzał. Gustaw strzelił właśnie do zmierzającej wokół niego ohydy. Chłopak trzymał się. Wilkołaków robiło się coraz mniej. Prawdę mówiąc, taflę jeziora pokrywała tylko czarna masa, wilkołaki w niej i mały, mały krąg magów i paru wilków. Isamu właśnie śpiewał coś w stylu mantry.

***

Nana zapadła w ciemność. Może nie zupełnie w ciemność. Poczuła się zmęczona, tak bardzo zmęczona. Znowu upadła na kurz i piasek, znowu mogła to wywnioskować po dławiącym zapachu. Po raz kolejny ciemność, jeszcze raz ciemność bardziej nocna niż zła. Tak samo jakby wtedy, rześkie, acz zimne jak sztylety powietrze. To wszystko już znała, rozjaśnienie, bezkresna równinę i swoją nagość. Obróciła się poro jęków. Wtedy były to tylko jęki, teraz, w tej powtórce wiedziała co to za jęki. Był to jęk Wiktorii, były to ryki zabijanych wilkołaków, ryki tych gniewnych i strachu.
Już wiedziała gdzie szukać ludzkiej sylwetki, zarys wnet przerodził się w człowieka o czarny włosach, smagłej twarzy, złym spojrzeniu, eleganckich, lśniąc butach, brudnych, błękitnych spodniach.. Całego tego jegomościa już widziała. Jego falująca sylwetkę i medalion, wielki medalion na szyi. Medalion oka, wtedy była to dla niej tylko tęczowa kula, klejnot. Dziś oko, spirala. Te same słowa.

-Nie lękaj się.

Przerwa. Wtedy paliło ją ramię. Teraz czuła na sobie spojrzenie z zewnątrz.

-Spokojnie. Za pomocą twojego przyjaciela odszukałem cię, dziedziny w której śnisz, której dotykasz... I pozwoliłem się przywitać. Możesz do mnie mówić Jezus. Nanananana

Przystojny jak sam diabeł, rozbawiony. Bardzo chciała zmienić bieg, zaprzestać to. Czuła się niemym świadkiem własnego ciała, wspomnienie w takiej sytuacji. Tylko czy naprawdę czuła aż taki obowiązek aby pomóc im na jeziorze.

-Jestem przyjacielem i przybywam z pewną propozycją.

- Przyjacielem, powiadasz. Już był taki jeden, co przedstawiał się jako mój przyjaciel, tylko jego definicja przyjaźni jest dość... poplątana. Powinieneś go kojarzyć. Kazał się przyzywać takim symbolem - tu wstawiała na amulet okiem - spiralą. - rzekła Nana w samej bieliźnie.

-Nie chronił cię? Nie był gotów poświęcić kruchego istnienia na ciebie? A co zrobił przy okazji... Z naturą się nie walczy.

- A jak niby zagrażała mi starucha na środku pustkowia? Nie zaatakowała mnie ani nic z tych rzeczy. To duch na nią napadł i doprowadził do jej śmierci - powiedziała spokojnie.

-Już kiedyś chciała wyrządzić krzywdę, teraz zrobiłaby to samo i nie zadawała pytań. Ciebie też by skrzywdziła, a że nie jesteś panią ducha, on cię chroni, a nie słucha... Ale to może się zmienić, słuchaj– westchnął. - Mamy mało czasu, a ja mam cię wzmocnić jeśli tego zechcesz.

- No to słucham.

-Będziesz panią tej istoty, a ona cię wzmocni. Przeleje na ciebie swą moc, a samemu zyska nową w twych dłoniach. Nie ma ale. Lecz jeśli ja daje ci podarek, ty musisz też mi coś dać, w ramach tradycji. Musisz przyjąć mego zwierzchnika jak przyjaciela i... Nie dopuść do rytuału który planuje twoja znajoma. On ma serce czarne jak magma i jest jak wulkan. Wybuch wszystko zmiecie.

- Jeśli spróbuję jej przeszkodzić, ona mnie zabije. To po pierwsze. Po drugie, czemu sam tego nie zrobisz? Nie wierzę, że nie potrafisz.

Pokręcił głową z dezaprobatą: - Właśnie to robię, oferując ci zapłatę. I wierz mi, jeśli zrobisz to, co ci każę, nie zauważy co się dzieje.

-Więc? Decyzje musisz pojąć szybko, siostro.

- Nie, nie zrobisz tego sam. Starasz się nakłonić do tego mnie i to ja będę musiała ponieść konsekwencje gdy się nie uda. Zanim podejmę decyzję mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Nie możesz przekonać samej zainteresowanej, by nie odprawiała rytuału? Czy tak nie byłoby prościej?

-Ponieważ już raz związałaś się z duchem i łatwiej do ciebie dostrzec bez innych oczu i uszu. Ponadto – ja ci płacę i oferuje przyszłość. Musisz tylko wypisać własną krwią spiralę wewnątrz kręgu. To wystarczy, a zarazem podpiszesz naszą umowę.

Teraz powinien pojawić się Hades, czy raczej jego głos. Pamiętała, jak potem stwierdziła, że zawisła się na sobie, że myślała, iż ma silniejszą wolę. Gdyby nie głos swego avatara, uległaby. Teraz... Teraz nie było głosu. Poczuła się jak niemy świadek sceny, dawnej sceny z życia która skończyła się dobrze. Tylko ktoś urwał finał, pozostawił ją na etapie niepokoju.
”Przecież naprawdę chciałaś się zgodzić. Przecieżbyś się zgodziła. Tylko tego nie powiedziałaś. W sercu się zgodziłaś.”
Czyj to był głos. Dobrego człowieka? Przyjaciela? Diabeł? Avatara nie było. Była sama. Jak zawsze.

***
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 08-06-2011 o 21:18.
Johan Watherman jest offline