Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2011, 21:20   #224
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Na jeziorze Nana martwym wzrokiem wpatrywała się w punkt kumulacji śnieżycy. Driscolla poczuł, że zdarzy się coś niedobrego. Coś poza przepowiednią. Nie zażyłby, nawet Diakon obracając głowę i wyciągając różdżkę. Usta kobiety poruszały się wolno, chyba powiedziała krótkie słowo. Tak? Możliwe. Chyba walczyła ze sobą, tak przynajmniej wydawało się Colinowi, lecz tak bardzo brakowało jej woli życia i walki. Jeszcze jeden gest, a świat przyśpieszył.
Natalya Nazarova wyciągnęła pistolet i po prostu palnęła sobie w łeb. W ułamku sekund po naciśnięciu spustu wydawało się, że odzyskała świadomość. Kula trafiła w skroń, kobieta osunęła się na lód, czarna krew rozpłynęła się na tafli.
Wraz z wystrzałem w zamieci pojawił się człowiek. Podobny nawet do tamtego człowieka. Bardziej złowieszczy. Szczupły, ubrany w markowy garnitur, twarz miał zoraną bruzdami jak po starych bliznach, mimo pozornie młodego wieku jego ciało wydawało się już zniszczone, przetłuszczone włosy. Lecz poza tym było w nim coś złowieszczego, tak złowieszczego, iż – pociągającego. Na szyi wisiał klejnot, klejnot w który nie powinno się patrzeć, Przypominał on oko, spiralę, i jeszcze raz – ciągle rozwarte oko.
Wiktoria zmarła. Kolejne strzały, to Grigorij odpędzał się wraz z jednym z wilkołaków odpędzał... Rzeczy. To potworności kłębiły się koło Amy nie podchodząc, to Crin siekał je mieczem, odprawy niesamowite. Krąg się zacieśniał, wilkołaki zmuszano do coraz ciaśniejszej defensywy.
Magya trwała.
Człowiek zwróci uwagę na wszystko, aby nie patrzeć w oko, w medalion, w tego jegomościa. Usta miał mocno zaciśnięte, silne, spojrzenie spokojne. Dłonie luźno zwisały wzdłuż ciała, miały barwę silnej czerwieni jaką spotyka się przy lekkich odmrożeniach. Wokół niego kłębiły się rzeczy (czy nie trafniej było powiedzieć ludzie, to co z nich zostało? A teraz i wilkołaki? Szczaki?). Colin spojrzał w twarz mężczyźnie. I to starczyło.


Usłyszał szept. Słodki. Spokojny. Kojący, zdystansowany od całego zamieszania. Szept był miły, chociaż nie wyrażał słów. Wrażenie zapadania się w głąb jeziora, ciągle w głąb, niżej i niżej. Jego sercem targnęła wątpliwość. Tylko głupcy żyją bez zastanowienia – stwierdził chłodny intelekt. Tylko głupcy do końca życia są wierni cudzym zasadom, nie swoim. Colin był wszak magiem, miał walczyć o rzeczywistość. O swoją wizję rzeczywistości. Czemu umierać za nich? Myśli, jak konie płoszone gnały jednym prądem.
Nikt by się przecież nie dowiedział. Kruki okazałaby się głupcami, a może to skaza od dawna trawiła fundacje i dała o sobie znać na jeziorze? On, jedyny by przetrwał. Zanim by przybyli, on by dostał fundacje w zarządzanie, a potem... Pewnie by ją utrzymał. Nikit by się nie dowiedział, że to on doprowadził do ich śmierci. Oko byłoby mu wdzięczne, bardziej – byłby jego kamratem. Czy tak źle by wyszedł. Jak do tej pory życie i wolę tracili tylko jego przeciwnicy. Sprzymierzeńcy panowali na rzeczywistością.
Inspektor panowałby nad rzeczywistością.
Poczuł pot na skórze, wrażenie zapasana się nasiliło. Myśli gnały dalej, w kierunku groźby. Jeśli tego nie zrobi, wpadnie od lód. Jeśli zrobi, będzie wywyższony. Jedna dysharmonia, jeden czar... Jedna zagłada.
Potem Redrock mrugnął i odwrócił głowę od przybysza. Minęły sekundy. Walka w umbrze trwała. Ravna zauważyła, że postronnie w której walczył Crin i Carcarni, ten drugi w potężnej, wilkołackiej formie, rosło się spiętrzenie czarnej mazi niczym fala. Adam strzelał.

-Nie sadziłem przyjacielu, że przetrwacie tak długo... Ale oczywiście, po to jest magya aby robić coś niemożliwego.

Głos miał miękki, acz lekko ochrypły, mówił po rosyjsku z lekkim akcentem widniejąc Rosji. Słowa swe kierował do Mistrza Rasputina, wychodząc kilka kroków do przodu.
Fala przed Crinem piętrzyła się. Przypominała pionowa ścianę ludzkich szczytów.

-To już nie ma sensu.

Rzekł Mistrz Rasputin, zdenerwowany. Twarz miał siną. Wnet... Rzeczywistość się zatrzęsła. Jezioro jeszcze bardziej oddaliło się od świata lecz jakby lód stał się jaśniejszy, niebo mniej straszne i zimne, kontury wyostrzyły się, przestrzeń minimalnie wróciła do zwykłej geometrii. Magowie którzy ciągle uczestniczyli w rytuale poczuli i jeżeli, że jeden, a po chwil drugi lekko przygasł i spadł na dłoń Diakona recytującego słowa mocy. Zostało jeszcze pięć. Przeręble z których wychodziły potworności zaczęły zamarzać. Lecz aby nadzieja nie była wieczną, pod lodem ciele coś stukało.
Fala czekała. Na dziennego, wilkołackiego wodza. Na jej powierzchni widać było twarze, wpatrzone w szamankę, rysy ludzkie wykrzywione w potwornym bólu, czasem całkowicie apatyczne, śpiący, innym razem jak szaleniec śmiejące się bezgłośnie i odrażająco. Crin skierował ostrze fale, na jego twarzy malowała się gniew. Wilkołaki umierały. Dziękowano je. Crin był gniewny. Ostrze mieniło się żywym żarem, żarem który wirował wraz z czystym, lekkim mrozem. Jakże innym od brudnego i ciężkiego, ociężałego zimna jeziora.
Dalej, przy Amy rozmawiali. Nazbyt spokojnie.

-Masz racje, nie ma sensu. Wasze pieski umierają jeden po drugim. Do czego tylko doprowadziliście? Wilkołaki przybyły tu uczcić swe obrzędy, zastanowić się nad swoją rasą, wielu wybitnych. Umrze dziś na takiej kruszynie... Bzikuje za to. Kolejny krok ku zagładzie tej rasy. Gratuluje nie angażowania technokracji, inaczej brama byłaby już dawno otwarta, tak poczekam... Bo chyba nie myślisz, że uda się ci walczyć z panem świata? Nic. Nic się nie uda, nie ma nadziei. Zbyt wiele sięzgubiło...

-Za dużo gadasz, za mało robisz.

-Jesteś idiotom. Nie ma światła! Szukałeś wyroczni, co znalazłeś? Oko! Pan tego świata nie musi być absolutnym dobrem. Nie musi być wcale tym, który tworzy. Możesz jeszcze przyjść. Nie masz nic... Połowa moskiewskiej technokracji jest ze mną, jeszcze tego nie widząc... Połowa z was jest ze mną. Nie ma nadziei. Nawet jak stąd uciekniecie, przegraliście.

Kolejna z pereł zgasła, a przestrzeń wyrównała się, rzeczy walczące z wilkołakami jakby z trudem opanowywany kształt, wilki już, jad do tej pory nie umierały, pomijając kilka wpadł uch pod lód.
Lód. Oczy przybysza były lodowe, lodowe jak lód lodowcowy, wieczna zmarzlina pamiętając dawne czasy. Kontynuował.

-Nawet wasze przeznaczenie zostało zmieniona.

Mistrz Rasputin milczał. Bez słowa podszedł do swego przeciwnika. Znowu cisza, ta cisza, świdrująca zmysły. Niebiański Chórzysta podszedł i chwycił gościa za ręce, za obie, mocno, aż było słychać szczęk kości. Magya, kolejne sploty rzeczywistości. Miało się dokonać. Amy czuła, że teraz ma zabić starego maga. Gonitwa myśli inspektora trwała nadal. Teraz myśli przeskakiwały nad przepaścią nadziei. Jako biegły w kunsztach Entropii czuł ziarno parady w słowach przybysza... Nawet po zakończeniu tej sprawy będą przegrani. Technokracja, osłabienie wilków. Zapłacą olbrzymią ceną nie dostając prawie nic.
Ravna odnosiła wrażenie, że w miejscu gdzie stała czas płynie inaczej. Słowa szepczącego zaklęcia Aureliusza oraz syku bólu Grigorija gdy przylał sobie dłonie dobiegał z daleka. Tyle wydarzyło się tam dalej, przy Amy gdzie rozmawiało dwóch mężczyzn. Tymczasem tutaj ciągle jeszcze patrzyła na falę.
I nie uchroniła jej, czarna masa pochłonęła Crina i Carcarina, lód pękł i zawiódł ich w wody. Rzeczywistość była już dość roztopiona, aby nie pilnując się – oświecona wola ją zgięła. Już dawno podjęła decyzje, że pójdzie pod lód z wilkiem. Podświadome życzenie złamało lód pod jej stopami. Wpadła pod wodę. Nim lodowata woda ogarnęła jej ciało słyszała jeszcze krzyk Adama, przerażenie. Potem tylko szum wody. Ostatni widok to bęben lezący na brzegu. Triumfujący.

***

Krew. Amy czuła krew. Zamroczyło ją od zderzającej się mocy. Jakiś wilk krzyczał zarzynany jak zwierzę, rozrywany na kawałki. Coś krwawego i zmrożonego uleciało w jej twarz. Mała kruszyna. Wolała nie myśleć co to jest, nie myśleć... Ale jej myśli upadały w wielki wir, wir oka, wciągający jaźnie coraz głębiej i głębiej.
Nie wyrwała się. Pociemniało jej przed oczami lecz nie czernią, a brunatną krwią. Jezioro było daleko. Ona natomiast słyszała głos w ciemności, jej własne słowa zamarły jej w gardle, powietrze stało się tak mroźne, że od oddychania ustami rozbolały ją zęby (jak to możliwe w umbrze?), ciasny kaftan poczytalności rozluźnił się.
Odsysała wzrok, świat jeszcze bardziej zwolnił. Widziała, jak Niebiański Chórzysta lśni. Nie dosłownie, lecz on lśnił, był jak latarnia w ciemności, wielki płomień pośród zimy, okruch dobra. Przeraziła się, Richy przeraził się. Miała zabić światło! Lecz światło było mroczniejsze, rdzeń miało burzowy. Odwracała wzrok od amuletu przybysza. Lecz słyszała słowa przybysza. Hipnotyzujące, odrobinę arogancie w swym tonie lecz ciepłe. Nie wiedzieć czemu, głos przypominał jej mowę swego pierwszego mentora.

-Ty i tak chcesz umrzeć. Lecz los może się odmienić. I tak zginiesz. Lecz zrób coś dla najbliższych!

Błysk niezwykłej barwy. Przed oczami miała Alana piszącego coś na komputerze, cienie w domu drgały, twarz miąl bladą, kilkudniowy zarost i... Trzask, drzwi wypadły z łomotem. Ledwo zdąży spojrzeć na wpadającą grupę uderzeniową, wystrzał, martwe oczy i...
Koniec.

-To się zdarzy za dwie godziny. Kula jeszcze nie trafiła, może zrykoszetować. Walcz ze mną, nie boje się. Tylko go nie zabijaj, a ja ocalę go... Nie zabiję, nie mam w tym interesu. Tylko stój i nic nie czyń.

Jej myśli nie goniły. Jej myśli tylko jak ptaki słodzone uciekły od goniącego ją głosu wystrzału.

***
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline