Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2011, 21:20   #225
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
***

-Jeżeli nam zabranie sił, zostaną jeszcze słonce i wiatr...

Szeptał w oddali Grigorij, Jon klnął pod nosem, jak skulona mysz przenosząca komputer coraz bliżej ciasnego kręgu otoczonego przez rzeczy. Vovk zniknąwszy pośród czarnych fal potworności osaczających jezioro. Ktoś rzucił się na przybysza, dwa wilkołaki... Przeleciały bokiem. Nie widziała jak ruch po prostej zmienił geometrię w dziwną krzywą. Przestrzeń pękała. Amerykanka musiała wybrać. Ale jak wybiera, rezygnuje z woli. Podobno to magowie tyczyli nowe ścieżki, nie brali tego co na tacy.

Biedna Ravna. Była dobrze zapowiadającą się szamanką. Robert wiedział, że zginie. Wiedział, zrobił wiele aby zmniejszyć starty w fundacji. Wszyscy zrobili. Lecz jeśli Ravna miała dziś umrzeć, to teraz. W tej chwili. Czy los można odmienić.
Woda zdawała się gęstą cieczą, śmierdziała zepsutą krwią, mętna, zimna, dławiąca acz nie przeszkadzała w oddychaniu. Byli i tak już dawno w umbrze. Rana opadła głęboko, tracąc z oczu lodowa skorupo ponad głową. Wokół przemykały istoty. Na powierzchni przypominały potwory. Teraz nie mogła tego powiedzieć. Były to topolce swobodnie unoszące się na jeziorze. Nie chciały jej krzywdy. Setki zwłok. Udręczonych. Adepta Ducha czuła, że tam, w nich tli się nie tylko okaleczony, skrzywdzony, wyrwany z biegu życia avatar lecz też – co chyba ją bardziej przeraziło – umysł dawnego właściciela, tak samo poniszczony i skrzywdzony. Widziała jak czarne skupiska osiadały na zwłokach, wyrywały z nich kawałki ciała, duszy i umysłu, acz nie zabierając calych ciał i z tych strzępów lepiły się potworności na powierzchni.
Nie było światła. Czyżby za późno.
Czuła obecność. Tam, na dnie. Przebudzona czuła, że na dole jest jeszcze jedna bariera, cienka, coś jak Muszka Snów czyli Horyzont. A za nią czekało, ła, łe? Nie mogła tego określić. Duże, głodne. Entropiczne. Wirujące. Patrzące. Wszystko widzące coś. Może i nawet dostrzegła to coś. Stare, zewnętrzne coś. Kiedy ludzki umysł widzi coś, co wykracza poza jego możliwości pojmowania, zamyka się. Szczęściem szamanki, dostrzegła tylko fragment czegoś. Tak się jej zdawało, oczy niechciany oglądać widoku.
Bębny grały. Głośniej niż kiedykolwiek w jej życiu, bardzo Wiosno, niemal ogłuszająco. Czysto. Błysk światła dodał przejrzystości toniom. Teraz nie liczyło się to coś pod dnem, nie liczyli się zmarli. Szamanka została bez stada, stado na lodzie się nie liczyło. Zimno. Dreszcz targnął jej ciałem. Ona i wilkołaki znakowali się względem siebie w trójkącie, stanowiąc jego ramiona. Przed sobą miała po prawej Crina pełnego światła, miecz płonął teraz tylko żywym ogniem. Właśnie, jego ogień zwada się być żywy. I światło, wielkie światło odpędzało zło. On był bezpieczny. Gdzieś na pograniczu światła upadał w tonie Carcarin. Nieprzytomny, zwinięty w kłębek, sierść odchodziła od niego, rany nie krwawiły, a przymarzały. Krążyło wokół niego tysiące... pijawek.
W świetle pojawiły się plamy mroku. Po drodze jeszcze szarpnęły kilka dusz, ciał ku sobie jako ta masa, trzy plamy mroku, po jednej dla każdego z nich. Nie widziała następnych. Bębny uderzyły jeszcze raz, raz i to bardzo mocno. Potem cisza. Przeraźliwa. I krzyk, krzyk wszystkich pogrzebanych w jeziorze. Crin dobywał miecza. Do środka wpadl kolejny wilkołak, lecz... Już martwy.
Szamanka czuła, że ochronić i potem wyprowadzić na powierzchnię da tylko dwie osoby, może jedną, może trzy... Może nikogo. Będzie musiała ustalić hierarchie swej mocy.

***

Na powierzchni coś napadło na twarz Gustawa. Młody hermetyk nie miał amunicji... Diakon recytował formuły. Kolejny klejnot już prawie gasł, kolejna perła gasła. Coś wyło. Na początku wydawało się, że to wiatr kręcąc spirale, potem – twory walczące z wilkołakami. Na końcu magowie zauważyli, że coś wyje pod nimi. Wielkiego. Coś w ich głowach.
Trup Wiktorii miał szczęście, leżał w środku zgromadzenia. Czego nie można było powiedzieć o ciele Nany. Jej ciało, podobnie jak zwózki wielu wilkołaków rozszarpywały ciemne istoty, gryząc to ludzkimi, połyskującymi szarłatem zębiskami. Colin czuł, czuł siły. W jednej ręce miał kreacje, w drugiej destrukcje. I stal tak na cienkim ostrzu noża rzeczywistości pomiędzy szalejącym chaosem destrukcji, a równie groźnym – tworzenia. Zaś pycha... Wąż połykający swój ogon pękną na wiele części. Adam biegł do przreli przez która wypadła szamanka, jego kroki nienaturalnie zwalniały, poruszałby się jakby w kilku kierunkach naraz. Chciał skoczyć do środka... Szaleństwo gościła u każdego.
Jednych pycha. Innych nadzieja. Wilki szalały w żądzy mordu. W cierpieniu. Szaleli od widoków. Od samozaparcia jak Aureliusz nie dostrzegający wkoło krzywd, za wszelką cenę dopełniaczy rytuału, nawet jeśli miał być ostatnim. Ostatnią basztą. Śmierć. Mistrz Rasputin wyczekujący swej ofiary.
I daleko, daleko drzewa. Jezioro odsunęło brzegów. Od pokrwawionej zimy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline