„Woda, woda, jakiś ląd w oddali, woda, woda, głuche dźwięki uderzania w dno kadłuba, woda, czasami jęki, kończące się jedzenie i – uwaga – woda! Nie ma to jak zróżnicowanie. Cholera…” Marcin miał już naprawdę dość tej nudnej, ciągle niebieskiej toni naokoło. Irytowała dodatkowo jeszcze bardziej, gdyż nie była zdatna do picia, a to, co mieli w butelkach już się kończyło. Dla wszystkich było oczywiste, że wkrótce będą musieli zejść na ląd, choćby tylko po to by uzupełnić zapasy.
Z zamyślenia wyrwał go zeskakujący z dachu Jacek, ubrany w zbroję bodajże husarii. Oryginalnością stroju przebijał znacznie Marcina, ubranego w rozpięty, lekarski fartuch. Był kiedyś doktorem w warszawskim szpitalu, a przynajmniej tak twierdził, niezbyt chętnie mówił o swojej przeszłości. -Trzeba ustalić gdzie się udamy. Ja proponuję mój dom. W piwnicy mam zapas ziemniaków. Trochę zleżałe, ale jak najbardziej jadalne. Poza tym, w garażu, mam cztery rowery. Trzy górale i jedna szosówka. Znacznie zwiększą naszą mobilność. Choć były to rowery mojej rodziny, a my jesteśmy wielcy, więc moga być dla was zdziebko za duże. Jakieś inne propozycje? – zaczął Jacek, następnie wtrąciła się Iwona, a po niej Marek.
- Metr osiemdziesiąt sześć - odezwał się na końcu Marcin. Był dość wysoki, jednak w tym towarzystwie czuł się dziwnie niski, jednak wcale mu to nie przeszkadzało - Rowery to dobry pomysł, ciche i na dodatek bez problemu dałoby się nimi uciec, bo i prawie wszędzie się nimi wciśniemy, a zombie nas raczej nie dogonią przy tych swoich paralitycznych ruchach.
Zaczęli pogawędkę na temat planu. Gdzie się udać, którędy, z czego skorzystać, co poprawić, co zostawić itp. Marek nawet zaproponował zrobienie włóczni z noża Marcina. Rozważali kilka opcji na zatrzymanie się: dom Jacka, Malbork, bunkry powojenne. W końcu doszli do wniosku, że chałupa Huzara była najodpowiedniejsza, jednak musieli mieć jeszcze plan B. - Jeszcze mam taką koncepcję: jeśli tam dojdziemy, ale z jakichś przyczyn nie będziemy mogli się tam “zakwaterować”, możemy spróbować wyminąć te zombie, które będą nas ścigać i wrócić z powrotem tu, na tą pływającą konserwę. Oczywiście po drodze zahaczając o jakiś supermarket lub coś w tym stylu, by uzupełnić zapasy. - powiedział po wyczerpaniu reszty pomysłów Kozłowski, po czym przeszedł parę kroków dalej, usiadł na ziemi i zaczął wpatrywać się w niebo. |