Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2011, 10:16   #2
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Kolejne zatłoczone miasto, przez które przyszło się kobiecie przedzierać. Nic w tym nie byłoby może dziwnego, gdyby nie fakt, że jejmość ani nie była niska, ani jej aparycja nie zlewała się z urodą pospólstwa... i mogła stać się obiektem niezdrowego zainteresowania, czego wolałaby najbardziej uniknąć.
Mierzyła stóp pięć, dodatkowo połowę stopy komuś ucięto i dodano do miary.
Zatem wzrostu wyszło jakieś pięć i pół stopy z hakiem. Ponadto zrabowano około sto dwadzieścia funtów złota. Taka oto była jej waga, a postura nie tak chucherkowata jak u przeciętnej przedstawicielki płci pięknej.
Z ciemnego (jeśli chodziło o karnację) ludu wybijała się jaśniejszą skórą, srebrzystobiałymi, średniej długości włosami, które sprawiały wrażenie wiecznie nie do końca poukładanych i tatuażem na prawej ręce. Pani miała je tym razem związane w kucyk, a czarna przepaska na głowie w pewnym stopniu pętała mnóstwo niesfornych kosmyków.
Jejmość wyglądała na pierwszy rzut oka jak aasimar - nieskazitelna wręcz skóra, lekko wyostrzone uszy, piękne włosy. Jednak w jej osobie było coś dziwnego, coś, co gryzło się z jej nieprzeciętną urodą. Nie była to tylko kwestia czarnych oczu - tak ciemnych jak sama otchłań; jej spojrzenie niczym ostrze potrafiło przeszyć przeciętnego śmiertelnika, ale nie w dobrym znaczeniu tego słowa. Nie wyrażało ono ani cieplejszych, ani zimniejszych uczuć - wyrażały coś gorszego. Zwyczajną obojętność.
Jasnowłosa zdecydowała preferowała ascetyzm - jedyną ozdobą jej ciała mógł być tatuaż na prawej, mocniej zbudowanej niż u zwykłej niewiasty, ręki, dwie czerwone pręgi na lewym policzku oraz czarna opaska na szyi. To była jedynie jego mniejsza część - większość ukryta była pod prostym ubiorem: czarnymi koszulą i spodniami, oraz kolczugą i karwaszami.
Pogoda zdecydowanie dopisywała dzisiejszego dnia - promienie z dużą mocą przebijały się na ziemię i ogrzewały ciało “zimnej” kobiety. Na tyle nawet, iż ta zdecydowała się zdjąć biały, podróżny płaszcz i okryć nim plecy, dzięki czemu jejmość ukryła także półtoraręczny miecz, zawieszony na plecach.
A wcześniej znaki na niebie przecież zapowiadały... takie ochłodzenie klimatu.
Jeśli wojownik posiadał dwie dusze, to jej drugą duszą był miecz. Oczywiście półtoraręczny, ale nie gardziła także mieczami dwuręcznymi oraz halabardami, którymi posługiwała się równie dobrze, co swoim pupilkiem. Na tą wyprawę jednak zabrała jedynie jeden oręż, kilka eliksirów i śladową ilość pieniędzy, która pozostała jej jeszcze z poprzedniej. Mieszek w kieszeni spodni leżał i kwiczał z niedostatku złotego kruszca, po raz kolejny bieda zaglądała w oczy i trzeba było ponownie szukać jakiejś porządniejszej fuchy. Niełatwe było życie wojaka, a jeszcze trudniejsze było jego utrzymanie, zwłaszcza w obliczu wrogów i... różnorodnych pracodawców.

Najpoprzedniejszy z nich był mendą społeczną i oszustem. Nie wypłacił kobiecie pełnego, obiecanego wynagrodzenia i ten musiał skończył swój żywot tak brzydko, bo od ostrza jej własnego miecza, brodząc moment później w ogromnej kałuży krwi. Lecz co ją to obchodziło: jak się obiecuje, to się dotrzymuje.
Jeszcze poprzedni z niejasnych przyczyn odwołał misję, w związku z czym przygotowania do zadania poszły w diabli razem z nagrodą.

Ówcześnie nieboga dowiedziała się o zleceniu i dogłębnie je przeczytała. Sto monet nie wydawało się wygórowanym zarobkiem, w dodatku informacji dotyczących zadania mocno poskąpiono, tak samo jak zapłaty. Jedyną, absolutnie jasną informacją okazało się miejsce, do którego śmiałkowie mieli dotrzeć i to... że z pracodawcą mieli się spotkać w magazynie. Do diaska, dlaczego nie w karczmie? Dlaczego w jakimś syfie, od którego jechało rybami?

Kiedy dotarła na miejsce, zrozumiała: dlaczego.
Dyskretny sprawdzian wytrzymałości, najpierw węchu, później płuc. W pomieszczeniu było bardzo gorąco, a temperatura nadal wzrastała z powodu braku klimatyzacji. Jednak pani to nie przeszkadzało: z takim żarem przyszło jej zmagać się w życiu nie raz i nie dwa razy. Grupa potencjalnych najemników zaczęła się wykruszać. Wcześniej przechodząc z wrodzoną, czy może nabytą neutralnością obok strażników kobieta usiadła na miejscu jej przeznaczonym. Bez zbędnego dyskutowania i przedstawiania się komukolwiek czekała na zleceniodawcę.
A ten nadszedł z dodatkowym towarzystwem, co oznaczało dalszą część... zabawy. Pieszczoch ukryty pod płaszczem wręcz nie mógł się doczekać walki z potężnym Ion’em. Jasnowłosa beznamiętnie przyglądała się jego walce z jakimś frajerem, który chyba uciekł od mamusi wraz z nożykiem do obierania jarzyn i który to dla Ion’a był dobitnie żadnym wyzwaniem. W ułamku chwili chętny musiał zebrać swoje pośladki w troki i się nie ośmieszać więcej.

Zastanawiające - równie łatwo owy lord, który zlecił im zadanie, mógł wziąć tych sprawdzających. I mógłby sobie podarować... własną fatygę w związku ze zleceniem. Z gasnącą nadzieją na perspektywę dobrej pracy w kierunku dżungli Cthulu, z lekkim znudzeniem i zrezygnowaniem kobieta podniosła się z miejsca jedynie wtedy, kiedy nie znalazł się żaden chętny do małego testu kompetencji, z Ion’em w roli egzaminatora.
Przy okazji niejaka Ellen zatrzymała czarnooką jejmość, nim ta, wcześniej wyjąwszy półtoraręczniaka do walki, zdołała się skoncentrować tylko i wyłącznie na pojedynku. Całkiem miła, delikatna kobieta. Co białowłosą tyle obchodziło, co wczorajsza pogoda. Ta wiedziała doskonale, że lordowej córeczki lepiej było nie znieważać, ale nie dlatego, że wojowniczka się jej czy jego bała, a z tej przyczyny, że wolała sobie wrogów na “dzień dobry” nie dorabiać. Czy też, żeby ją za wrota nie wystawiono.
- Co Mi Zrobisz Jak Mnie Złapiesz - rzuciła odpowiedź odnośnie przedstawienia. Nie obchodziło ją to, czy tamta weźmie to jako żart czy kpinę i obrazę jaśnie majestatu.

Skinąwszy lekko głowę Ion’owi pani z długim imieniem i nazwiskiem przystąpiła do walki z mężczyzną. Pan zdecydowanie nie był pierwszym, lepszym wojaczkiem z ulicy, toteż i pani musiała się nieźle potrudzić w walce. Co prawda przychodziło jej walczyć nieraz z tak doświadczonymi wojownikami, ale nie zawsze walki te kończyły się zwycięstwem. I pani Co Mi Zrobisz była świadoma tego, że może się jedynie mniej skompromitować od poprzedników. Albo więcej. Wszystkie finty były skutecznie blokowane przez sędziwego wojownika, trafiło się jednak szczęśliwie parę kwart, dzięki którym mogła wytrącić przeciwnika z równowagi. Co się jednak nie udawało - Ion nie dawał się ani wcale pokonać ani wykiwać. Jegomość początkowo więcej się bronił niż atakował, co miało na celu, po pierwsze, zaoszczędzenie energii na mocne cięcia, a po drugie, sprawdzenie oponenta. Sęk w tym jednak, że stanie w miejscu i ładne wyglądanie tutaj ani nie przystoiło ani nie było celem dobrym w samym sobie.
Po wielu dobrych zastawach Ion zaatakował potężnie, o mały włos nie wytrącając Co Mi Zrobisz miecza. Wiek, doświadczenie i umiejętności połączone ze sobą dawały zaprawdę niesamowite efekty, choć ten już w oczach się starzał. Lecz jego sztukę władania falchionem można było porównywać do produkcji wina - im dłużej rozwijana, tym okazywała się wspanialsza.

Ion był świetnym wojownikiem, co dał odczuć nie tylko niejakiemu Moharadowi, ale też reszcie parających się ostrymi, niebezpiecznymi dla pospólstwa zabawkami. Bijącym ich na głowy, plecy, miecze i pięty. Co Mi Zrobisz może dorównywała mu do pięt, ale Ion okazał się tym lepszym - zmęczenie wielominutową walką dawało się pani we znaki, choć ta nie zamierzała się tak prędko poddawać.

W końcu jednak zwycięstwo legło po stronie mężczyzny.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 15-06-2011 o 14:03.
Ryo jest offline