Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2011, 23:06   #8
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Znajdująca się niedaleko calimshyckiego portu tawerna "Pijany Marynarz" mimo wczesnej pory tętniła życiem. Przede wszystkim życiem obcokrajowców, którzy przychodzili tu w poszukiwaniu rozrywek przypominających nieco te znane z leżących bardziej na północy stron. Piwo lało się strumieniami, wino cieszyło się prawie takim samym powodzeniem, zaś karty i kości były na porządku dziennym. Wszystko jednak przebijały panienki, chętnie oferujące swe wdzięki w zamian za odpowiednią ilość złota i srebra.
Nadmiar trunków i występujący niekiedy niedobór 'panienek' tudzież towarzyszące hazardowi emocje powodowały, że bójki były tu na porządku dziennym.

Mężczyzna siedzący przy stole niedaleko okna najwyraźniej lubił kolor brązowy, lub dobierał stroje uwzględniając tylko i wyłącznie kolor swoich oczu. Brązowa tunika, brązowe, skórzane spodnie, wysokie buty, w ciemnym odcieniu tej samej barwy.
- Jesteś zdecydowanie monotematyczny - zażartowała kiedyś jedna z jego ... znajomych.
Oczywiście mógłby się ubierać w bardziej zróżnicowane kolorystycznie odzienie, no i może dokupić sobie, jak mu to kiedyś żartobliwie zasugerowano, kapelusik z piórkiem, ale jak na razie nie odczuwał takiej potrzeby.
W brązowych oczach jaśniej nieco zabłysły wesołe ogniki, gdy wspomniał swój pierwszy publiczny występ. Co prawda publika nie była zbyt wymagająca, ale i tak można było powiedzieć, że odniósł pewien sukces. Przekonał się wówczas, że jego mentor miał rację - jeśli się postara, to zgrabnie odśpiewaną piosnką zdoła nie tylko zawrócić w głowie jakiejś pannie, ale i zarobić na chleb. A przy odrobinie szczęścia połączyć jedno z drugim. Co prawda musiał wówczas salwować się ucieczką skoro świt, ale z perspektywy czasu uznał, że było warto...
Odruchowo poprawił spadający mu na czoło kosmyk nieco zbyt długich, ciemnych włosów i uśmiechnął się do wspomnień. Zdecydowanie warto było.

Ci goście tawerny, którzy zwrócili na niego uwagę, niemal natychmiast przypisywali go do jednego fachu.
Lutnia - podniszczona nieco, lecz (co mogli dostrzec znający się na rzeczy) wykonana przez prawdziwego mistrza. Głos - dźwięczny, szkolony tenor, mogący bez problemu przebić się przez panujący w tawernie gwar. Kwieciste zwroty ozdabiające komplementy, którymi obdarzał - o dziwo - nie obsługującą go dziewkę, lecz szefa kuchni i jakość napitku. Kolcza koszulka - lekka, nie krępująca ruchów zbroja. Rapier - broń wymagająca więcej umiejętności, niż siły. Medalion, przedstawiający pięciostrunną harfę...

I stan ekwipunku, i opalona twarz wskazywały na to, że mężczyzna spędził znaczną część swego młodego życia na szlaku.

Murion wybrał ‘Marynarza’ nie tyle ze względu na jakość potraw (chociaż serwowana tu sola z rusztu była istnym arcydziełem), czy też lokalny koloryt, ale z powodu bardzo prozaicznego - bliskości magazynu, w którym miało się odbyć spotkanie. Chociaż morze znajdowało się nad wyraz blisko, to jednak jego wpływ na klimat był niezbyt wielki, a dla przybysza z północy - nieodczuwalny.
“Słońce leczy, słońce zabija”, jak powiadała pewna mądra księga. I nie myliła się, bowiem podczas ostatniej podróży Murion widział nie tylko parę szkieletów niedaleko szlaku, ale i ludzi poparzonych promieniami słonecznymi lub bredzących trzy po trzy po zbyt długim przebywaniu na słońcu. Wniosek był prosty - jeśli nie trzeba, to nie należy się smażyć.

Awantura wybuchła jak zwykle niespodziewanie i jak zwykle z błahego powodu. Jeśli błahym można nazwać cycatą brunetkę, o której wdzięki zaczęło się sprzeczać dwóch matrosów. Po argumentach słownych panowie przeszli do pięści, a potem w ruch poszły stołki i kufle. Kibice, którzy szerokim kręgiem otoczyli walczących, od dopingu przeszli do zakładów.
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Tak powiada przysłowie i, jak się okazało, prawdę mówi. Brunetka, nie czekając na wynik pojedynku, opuściła tawernę w towarzystwie łysawego konusa, skuszona bądź brzękiem monet, bądź wierząc w prawdziwość plotek traktujących o związku długości nosa z pewną częścią ciała nader przydatną podczas damsko-męskich igraszek.

Murion również nie zamierzał czekać, aż oponenci rozstrzygną, który z nich jest bardziej godny wdzięków owej (nieobecnej już) niewiasty. Trudno było przewidzieć, jak zareagują na zniknięcie niedoszłej wybranki. Mogła się rozpętać jeszcze większa awantura, z udziału w której trudno by było się wykręcić bez problemów.
Dopił doprawioną miętą mieszankę soków z owoców cytrusowych, a potem opuścił ‘Marynarza’.

Przed magazynem będącym celem Muriona stał ciemnoskóry strażnik, obojętny na żar lejący się z nieba. Bez słowa wpuścił pytającego o wyprawę.
W środku czekało już kilkanaście osób. I duchota. Czy miał to być sprawdzian cierpliwości (bo gospodarz nie od razu się pojawił), czy też odporności na upał (bo w środku było duszniej i cieplej niż na dworze)? Trudno było powiedzieć, ale zanim lord Ashar zdążył zabrać głos, już parę osób zrezygnowało z udziału.
Murion do nich nie należał. Chociaż w dzieciństwie cierpliwością nie grzeszył, to jednak w ciągu ostatnich paru lat nauczył się, że spokój i opanowanie mogą się opłacić. Dlatego też, nie zważając na temperaturę i brak świeżego powietrza siedział spokojnie, obserwując zarówno lorda i przybyłe z nim towarzystwo, jak i konkurentów do miejsca w wyprawie.
Niektórzy natychmiast zostawali odrzuceni, jak ten młodzik, co za broń ostrą chwytać się nie powinien. Inni mieli więcej szczęścia, chociaż on sam nie ze wszystkimi dokonanymi wyborami by się zgodził.
Blondwłosa wojowniczka walczyła całkiem nieźle, ale cóż... Skoro słońce wypaliło jej mózg na tyle, że nie pamiętała swego imienia, to nie rokowało to owocnej współpracy. Jeśli zaś była to demonstracja mająca świadczyć o poczuciu humoru... Chyba wolał już ponuraków.
Zdecydowanie bardziej spodobała mu się władająca sejmitarem Tullileath. Nie chodziło w tym przypadku o urodę, lecz o podejście do samej walki. I nastawienie się na spryt i zręczność, co zwykle świadczyło o inteligencji. Gdyby mieli razem wypłynąć, to może znalazłoby się parę okazji do wymiany doświadczeń i kilku ćwiczebnych ciosów. Trening czyni mistrza, a potyczki na pokładzie statku pozwoliłyby nie tylko utrzymać poziom, ale i rozwinąć niektóre umiejętności.
Kolejny kandydat był magiem. Murion nie miał nic przeciwko magom, chociaż niektórzy, zbyt zatopieni w swoich księgach, bywali nieco oderwani od rzeczywistości, ale oni siedzieli zazwyczaj w domach, wieżach czy bibliotekach. Ten tu zdecydowanie nie wyglądał na mola książkowego. Był może troszkę za młody, a tacy niekiedy są zbyt niecierpliwi i zapalczywi, ale Murionowi też daleko było do siwych włosów. Zapewne był ze dwa, trzy lata starszy od Tallamira. No i dobór czarów też mu się spodobał. Nie ma to jak dobranie się do skóry kilku wrogom na raz.
Ebberk Gromskin, w przeciwieństwie do Tullileath, zdawał się nie pamiętać, że to tylko mały sprawdzian, a nie walka na śmierć i życie. Zdawać się mogło, że za wszelką cenę dąży do zwycięstwa, do unicestwienia przeciwnika. Zero finezji, sama brutalna siła. Niekiedy dobrze jest mieć kogoś takiego po swojej stronie, a dokładniej - między przeciwnikiem a sobą, ale... czasami się zdarzało, że w życiu codziennym byli tacy sami, jak w walce. I całkowicie niereformowalni na dodatek.
Następny szermierz zdawał się być zbyt wiekowym, jak na wyprawę w takie rejony. Z wiekiem rosną umiejętności i wiedza, ale kondycja słabnie i zdrowie już zazwyczaj nie takie, jak kiedyś. Oczywiście Teodor Hess był dorosły i wiedział, na co się decyduje. Nikt nie mógł mu zabronić starania się o wyjazd. Z pewnością, jako że umiał łączyć władanie bronią z magią, byłby wartościowym członkiem wyprawy, ale z jego osobą wiązało się ryzyko przedwczesnego zejścia z tego świata z przyczyn naturalnych. Mimo wszystko Murion nie miałby nic przeciwko obecności Teodora wśród członków wyprawy. Oczywiście jeśli sam się dostanie, co było możliwe, bowiem żaden z kandydatów nie reprezentował jego profesji.
Podszedł do stołu, przy którym siedziała Ellen.
- Mam na imię Murion - powiedział. - Jestem kapłanem.
Dotknął medalionu, który na moment rozbłysnął srebrem i błękitem.
W tym momencie nie widział tu pola do demonstrowania swoich umiejętności. W czasie prób nikt nie został ranny, a szpikowanie kogoś żelazem po to, by za chwilę go łatać, w dodatku tylko dla potrzeb testu, zdało mu się bezsensowne. Jego bóg lubował się w pieśniach, a nie w jękach rannych czy rzężeniu umierających i Murionowi całkiem to odpowiadało.
 
Kerm jest offline