Wątek: Dawna Wiara
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2011, 14:02   #4
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Grubokoścista klaczka wzdychała ciężko pod niemałym ciężarem pani na Orzycu, a i sama Ludmiła nie była daleka od tego, by ulżyć biednej gadzinie i przesiąść się na znacznie wygodniejszy w dłuższej drodze wóz. Może z tuzin pacierzy dopiero jechali, a Ludmiła już przeklinała swoją dumę, która kazała jej opuścić synowe grodzisko z fetą i przytupem, spoglądając na prostaczków z wysokości konia. Już kiedy wspinała się na siodło z pomocą Wszebora, w złamanej nodze coś chrupnęło cicho, acz niepokojąco, a teraz rozchwierutane biodro promieniowało już na całe ciało przykrym, tępym bólem.

Jej rozdrażnienie potęgował fakt, że zupełnie się nie wyspała. Wpierw radzili do późna, po ciemnicy już, aż wszelka chęć do odpoczynku od niej odeszła, przegnana przez czarne myśli kłębiące się po głowie i niepokój o brata. Potem długo spać nie mogła, przewracała się z boku na bok, by w środku nocy wstać i pchnąć posłańca do Orzyca z kategorycznym rozkazem, by syneczki - Strzygonie same nie szlajały się po osadach za dziewkami, jak to miały w zwyczaju, ino doma siedzieli karnie, zbroili się, i, jak to zazwyczaj czynili w czas niespokojny, przeryli kanał od sąsiedniego potoku, zatapiając okolice grodziska w nieprzejezdnych błotach. Gdy wreszcie złożyła ciężką głowę na odpoczynek, przyśnił jej się żmij pełznący między drzewami w gęstwie. Czerwony był jako krew, i czarny jak spalenizna, a gdy łeb ku niej odwrócił, paszczę rozwierając uzębioną, dostrzegła, iż ma cztery oblicza, w każdą ze stron świata zwrócone, całkiem jak prasłowiańskie bogi, które księża po całym kraju palili i topili w bagnach.

A przecież do Biecza jechała się weselić! Żonę dobrą Ottonowi znaleźć, do rządzenia u boku syna ją przysposobić, pogodzić Dziebora z tą duszą rogatą, Wszeborem... a potem już tylko czekać na wnuki. Miała tych wnucząt co prawda już niemało, ale te Ottonowe szczególnie były wyczekiwane, tak jak i tego syna, którego nie wychowała własną ręką, szczególną miłością darzyła.

Pomału, zmęczenie przechodziło w gniew na tych, co jej marzenia i plany podeptali, nie dali żyć w pokoju. Ludmile zawszeć było zajedno, do kogo modlili się bartnicy i smolarze z podległych Orzycowi osad, tak długo, jak plastry miodu i smołowe bryły zjeżdżały do grodu w stosownej ilości i stosownym czasie. Życie dość jest ciężkie, pomocy zewsząd warto upatrywać. Co za różnica, kogo prosi się o urodzaj czy o zdrowie dziecka, jeśli ziemia rodzi a potomek wyzdrowieje? Dopóki kmiecie łbów nie podnosili za wysoko, dopóki dań płacili, Ludmiła - nawet gdy zoczyła gdzie ukrywane zazwyczaj skrzętnie posągi, chowane przed nią miseczki ze strawą dla bożąt domowych, nawet gdy zobaczyła, a nie rozglądała się nigdy za nimi szczególnie - odwracała się plecami. Każdy jest panem własnej duszy, choćby i kmieciem był. Nie nagnie się siłą do wiary, o nie. Ludmiła zresztą nawet nie chciała. Na co jej dusze kmieciów? Ani nimi komory nie zapełni, ani nie nażre się nimi na przednówku. Ale teraz, gdy pożoga pogańska ogarniała ziemie, Ludmiła widziała, że zbyt dobrotliwa była, zbyt łagodna i wyrozumiała. I obiecała sobie, że gdy doma powróci, porządek z tym rychło uczyni. Jak to jednak zrobi, przerastało na razie rozumowanie dumnej pani na Orzycu. I przed samą sobą ciężko jej było się przyznać, że strach jej tknąć posągi dawnych bóstw poukrywane przez lud na uroczyskach. Ludzi Ludmiła nie obawiała się wcale, człowiek to kości i krew, tak samo zemrze raniony poganin, jak i ten, co Boga i Chrysta chwali. Jak jednak ruszać na wojnę z bogami? Wiatr gonić? Z gromem ścierać się? Co by czarni księża nie bajali, Ludmiła nie wierzyła ich słowom, więcej wiary dawała opowieściom tych, co z wędrówek po borach samotnych wracali. Nie pomarły dawne bogi. W dziczy wciąż słychać było ich szepty, po lasach cuda i dziwy lęgły się, na zatracenie człowieka. Nie, nie pomarli, może jeno starsi i słabsi byli niż onegdaj. Jak i Ludmiła, której zaczynały już ciążyć przeżyte lata.

Nie, na bogów Ludmiła ręki nie podniesie. Za mała jest, i świadome swej wobec nich małości. I za dobrze pamięta oczy czeskiego mnicha, którego zima uwięziła onegdaj w Orzyca. Szczególnie na pogan był zawzięty, i gdy dojrzał czerwoną krajkę do kołyski Ludmiłowej córeczki dla odpędzenia mamun przewiązaną, nadął się jak świński pęcherz, Ludmile bałwochwalstwo zarzucał i wstążkę gniewnie szarpać począł.
- Bóg jest tylko jeden! - krzyczał z ogniem w głosie.
Ludmiła wykręciła mu dłoń i wysyczała, że owszem, jest jeden Bóg. Lecz diabłów są tysiące. I mnich zamilkł, a jego oczy ścięła bojaźń. Skoro on się bał, on, od dziecka do walki ze złem ćwiczon, jakże Ludmiła miałaby z lekkim sercem wypowiadać wojnę bogom?

"Kmieciów ścigać będę", zdecydowała. "Jak którego pochwycę na uroczysku, obwieszę dla przykładu. Posągów nie tknę, jeno ludzi, co chadzają do nich ofiary składać. I może nie za mojego życia, może nie za życia dzieci moich, ale ścieżki w dziczy wreszcie zarosną, robactwo przeżre drewno, próchno wyżre oczy dawnym bogom i wreszcie rozpadną się całe w pył".

Takie ponure myśli krążyły po głowie męczącej się wyraźnie w siodle Dowgirdowej żony. I nie było nikogo, z kim mogłaby się nimi podzielić. Ludmiła zawsze pokazywała ludziom twarz dumną i nieprzejedną, by jej siła udzielała się innym. Jeden wszakże widział. Bulan, druh zacny i towarzysz, choć na postronku przy koniu do Orzyca przywleczon, przez lata wierności się nauczył, a oczy jego, po diabelsku czarne i skośne, nauczyły się czytać w nastrojach swej pani tak jak cudzoziemscy księża czytali w swych księgach.

Bulan zrównał swego konia z Ludmiłową Jagódką, i zrazu tylko strzelał czarnymi oczyskami, ustami po dzikiemu posykując. Wreszcie wskazał Ludmile prawicą wyciągniętą stado ptaków, które do lotu zerwały się, spłoszone przez wojów przez Wacława przodem posłanych.


- Pani, pani... dobry los przed nami - oznajmił z zadowoleniem, głowę ku roślejszej Ludmile zadzierając.
- Co tam popiskujesz, pchło? - odwarknęła Ludmiła, nie mając dziś nastroju na Bulanowe krotochwile.
- Ptaki ze wschodu zerwały się. W jedno stado się zbiły i na zachód poleciały - wyjaśnił cierpliwie Bulan. - Dobry to omen dla nas.


Ludmile złośliwa riposta zamarła na ustach. Ku zachodowi spojrzała, bacznie kołującym ptaszyskom się przypatrując. Miała jednak pewne wątpliwości.
- A skąd ty to niby wiesz? - zapytała podejrzliwie.
- Ojciec mój w Boga jednego wierzył, ale matka moja z innego plemienia ród wiodła, do wiatrów i dusz zwierzęcych modliła się - ciągnął Bulan niezrażony, z twarzą kamienną. - Zawszeć mówiła mi: patrzaj synku uważnie na gadziny zachowanie, na koni i bydła kroki, i na lot ptactwa w niebiesiech. Znaki są w tym bowiem widome, prawda wielka i zapowiedź wydarzeń przyszłych pewna, dla tych jeno, co patrzeć umieją...
Ludmiła rzuciła wzrokiem na ptaki raz jeszcze.
- I mówisz, że to znak dobry?
- Jako żywo.
- Mądrą mać miałeś
- oznajmiła Ludmiła z uznaniem.
Oblicze Bulana pociemniało.
- Da Bóg, że mam jeszcze. Żyła w dobrym zdrowiu, gdym na wyprawę ruszał.
Przechyliła się w siodle i uścisnęła ramię licha.
- Bóg da - zapewniła. - Dwa roki jeszcze ci zostały, a gdy miną, gołego cię do swoich nie puszczę. Jak pan pojedziesz, matce piękny gościniec powieziesz, a i naszyjnik ci każę przysposobić, byś go mógł dziewce, którą sobie wybierzesz, na szyi zawiesić.

Lico dzikiego rozjaśniło się w uśmiechu.
- Óśm roków służę, naszyjników i innego dobra ci u mnie dostatek. A dziewkę stąd wezmę i ze sobą powiodę. Wysoką jak brzoza i jasnowłosą. Synów mi porodzi jak drzewa potężnych, i dzieweczki z włosami jak przędza. - rozmarzył się.
- Toś ty już cały plan przysposobił- zaśmiała się gardłowo. - Która ci tak do serca przypadła? - wycelowała w Bulana upierścieniony palec.
- Sława. Córka Mszczuja.
- Jako żywo jak brzoza ona. Nie boisz się ty, Bulan, że nie dosięgniesz? Że ci wzrostu i siły nie stanie?
- przymrużyła oko.
- Gdzie tam, pani. Męża siły nie wzrostem mierzy się. Jeno tym, jak w boju staje... i jak mu staje, gdy pas opuści - wyszczerzył się. - Spokojnym.
- Nie da ci jej Mszczuj.
- Da, da. Ja bogaty jak kniaź. Kim Sława tu będzie? Nikim. U mnie ona wielka pani, pracować jej zabronię, tylko stada liczyć będzie i dzieci piastować. A jeśli nie da, to porwę. Ja jej miły i po dobroci pojedzie. Przyobiecała, że czekać będzie.
- Białogłowskie słowo to końskie bździny, Bulan. Byle wiatr rozwieje.

- Pani lat dwadzieścia Dowgirdowi słowa dochowała, u jego boku żyje - wytknął jej Bulan.
- Nie u boku, a z doskoku. I nie zdejmuj ze mnie miary na wszystkie niewiasty, bo się zawieść możesz srodze... No, nie sromaj się już. Wrócimy, pomówię z Mszczujem. Będziesz miał swoich synów dębczaków i jasnowłose córeczki. A teraz poszedł precz, na łaski zasłużyć. Czemu cię na przedzie nie ma?

Rozparła się wygodniej w siodle. Przepowiednia Bulana zdjęła jej część ciężaru z serca. Co prawda, będąc mądrą niewiastą, przeczuwała, iż dziki mógł banialuk jej naopowiadać, aby się rozchmurzyła... jednak dobry znak to dobry znak! Przeleciały wszak te ptaszyska, wszyscy to widzieli! Zwróciła oblicze ku jadącemu przed nią Górze. Zaiste, wielki był jak góra, a z tego, co zdążyła języka zasięgnąć, również jak góra był solidny. I pewnikiem równie obco się czuł, jak i dzikus Bulan, daleko od ziemi rodzinnej i swoich. A temu należało zaradzić, kiedy już wspólna droga i sprawa im wypadła.
- Piździmęka! Gdzie się podziewasz, niecnoto! - zawołała za pacholikiem. - Miodu przynieś, w gardle mi zaschło! Wszebor, bratanku miły - zagaiła do krewnego. - A poprośże pana Hasa do nas, by z nami konia zrównał, napijemy się za pomyślność wyprawy, a i zacnego Wacława wołaj, uradzimy, kędy nam jechać najłacniej.
 
Asenat jest offline