Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2011, 09:23   #227
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
"Daleko na północy, wszędzie i nigdzie, pod nigdy nie rozmarzającą skorupą w wiecznym bezruchu i bezdźwięku tkwią ci, którzy zeszli ze swoich ścieżek, uwięzieni na wieki w lodzie, ukarani".

Ravna opadała w dół w ciemnej wodzie i myśl, że to będzie podróż w jedną stronę, przenikała ją mocniej niż wszechobecne zimno. Nazwawszy ten strach, poczuła się wolna, jakby wyzwoliła się od dobrowolnie założonych kajdan, i pogodziła się z konsekwencjami.

Życie zatoczyło krąg. Czy nie tak miało być? Lody zimowej Newy pękły pod pijaną filharmoniczką, zagubioną, bez korzeni w obcym kraju pełnym obcych ludzi. Czyjaś nieznana ręka wydobyła spod lodu szamankę. Ten ktoś, obcy przechodzień, który obsłudze karetki podał fałszywe nazwisko i adres, ten ktoś, kto nie chciał być odnaleziony dał jej szansę, by w tym obcym kraju mogła odnaleźć coś, co będzie mogła nazywać własnym i swoim, dopóki nie nadejdzie czas zapłaty za oddech zaczerpnięty nad powierzchnią wody i otworzone oczy.

"Co ja zrobiłam z tym darowanym mi czasem? Czy nie pozwoliłam, by przeciekł mi między palcami?". Ostatnie lata śmignęły jej przed oczami - zalew codzienności, parada nic nieznaczących wydarzeń, parada jej własnej bezradności i nieudolnego miotania się bez celu, nawet nie w jego poszukiwaniu, ale na oślep, wieczna tęsknota za stojącym obok niej Adamem i tysiące słów, słów, słów.

"Każde z nich naprawdę będzie nieistotne, jeśli teraz zawrócę. Może Adam ma rację, może Srebrny Kieł to tylko nadzieja, ale nadzieja ginie, jeśli jej się nie podsyca, jeśli się o nią walczy, by mogła przetrwać".

Ravna czuła się trochę jak w swoim śnie, gdy stała na pustej scenie oświetlonej pojedynczym słupem światła, sama, bez nut i bez instrumentu.

Palec Ravny przepłynął w ciemnej wodzie, kreśląc znak w miriadach wznieconych ruchem wirów. "Raz. Obsługa, reflektory proszę".

Światło wzmocniło się... Słabo. Wydawało się jaśniejsze, bardziej czyste, mocne, spokojne, dobre, lecz za nic nie chciało objąć sobą większego obszaru. Lecz przez rozjaśnienie światła groza stała się większa. Dotarło do niej, że ohydna ciemność jest wokół, zmierza w kilku punktach, lecz ponad wszystko – jest wszędzie. Sięgnęła do kieszeni. Ciężar broni, jej namacalność i realność uspokajała. Co prawda czas, w którym Ravna po raz ostatni miała okazję strzelać z broni palnej tonął gdzieś w okolicach jej nastoletnich lat, jednak dobrze pamiętała, że szło jej to nieźle.

"Dwa. Drugi skrzypek nie schodzi ze sceny przed końcem".

Obróciła się głową w dół, w kierunku opadającego z wolna w ciemność Carcarina. Przytrzymała zębami pływający jej przed twarzą skórzany woreczek.

"Obudź się. Czas na twoje wejście".

Nie słyszała go, choć czuła, że jeszcze żyje. Muzykę jego istnienia zagłuszały tłukące bębny. Za osuwającym się w dół ciałem ciągnęły się poszarpane pięciolinie, z których nuty zsuwały się jak paciorki z rozerwanych korali. Ravna popychała je myślą na ich właściwe miejsca, i tłukła wściekle nogami, zagarniała szeroko ramionami ciemną wodę, obiecując sobie, że jeśli to przeżyje, kąpać będzie się raz na miesiąc. Pod prysznicem.

Carcarin opadał w dół już na granicy światła i ciemności. Ravna rozwarła usta, ale woda wytłumiła krzyk protestu. Wyciągnęła przed siebie ręce, lewą rozczapierzoną jak szpony, by zatopić ją w futrze i poderwać wilkołaka do góry, w krąg światła. Drugą, uzbrojoną w pistolet, wycelowała w to, co kryło się w ciemnościach.


Czas... Cenne sekundy. Mrok zbliżał się. Carcarin spadał. Sploty rzeczywistości pękły, z kruszyn które przypominały Ravnie pokruszony lód, szamanka uformowała nową rzeczywistość. Działała po omacku. Używała magy wpatrując się w wilkołaka...
Poruszył się. Rześki. Popłynął w górę, zmierzał ku nie, odganiał się od ciemnych stworzeń. Podobnie Cirn siekając pustkę mieczem. Mimo to mogłaby przysiąc, że coś przecina. Carcarin również ciał pazurami. Ona... Czuła chłód na karku.
Wizje przybyły błyskawicznie. Pierwsza, ujrzała trzy groty ciemności, wielkie falę, po jednej dla każdego z nich. Światło zgasło. W drugiej natomiast ujrzała...
...Amy umarła. Mistrz Rasputin umarł. Jakiś nieznajomy w centrum stał pośród ciał. Wilków, magów. Podnosił z ziemi bęben. Głaskał go czule...
Potem rzeczywistość wróciła. Koszmar.

Ravna szarpnęła ręką, z rozerwanej kieszeni wysypały się kryształy, chwilę wisiały w toni, nim zaczęły opadać w dół. Ravna płynęła ku powierzchni, wstrzymując oddech - instynktownie i niepotrzebnie - tak jak wtedy, gdy walczyła o życie pod lodami Newy. Teraz było łatwiej. Teraz wiedziała dla kogo, i dlaczego musi wrócić. Zostawiła na górze dwie istoty, którymi nigdy nie powinna się rozstawać. Adama i pijawkę uwięzioną w bębnie.

Jezioro mogło z nimi wygrać... I by wygrało? Struga kwintesencji lśniła złotem, dźwięczała niczym czysty kryształ wprawiony w drgania. Światło ducha do którego pomknęła Vis wzmocniło się, odkryło nową grozę.
Szamanka nie miała czasu zaglądać w przyszłość. Nie miała czasu gdyż przyszłość stała się teraźniejszością, do każdego z nich zmierzały okropieństwa. Mogła stwierdzić, że widzi je, że nawet wie, co to jest, że to emanacje oka, że pewnie będą przypominać stwory z powierzchni, lecz patrząc – nie widziała. Nawet przebudzony człowiek natyka się na rzeczy tak straszne, obce jego rozumowi i niezrozumiałe, że nie nie wie tak naprawdę, na co patrzy. Człowiek o silnej woli właśnie odrzuca takie obrazy, o słabej – ucieka od nich w szaleństwo. Umysł Ravny odrzucił trzy istoty zmierzające ku nim. Co nie przeszkodziło jej działać.
Rozkaz wydany rzeczywistości w stanie surowym, mistyczny wrzask rozrywanej normalności, wola, zagłada, pokłady sił które nie znała. Mrowiło ją w palcach, serce biło mocniej, słyszała szum krwi we własnym ciele, chociaż byli w Umbrze. Potem tylko... Nie wiedziała co. Metafizyka zrobiła się cicha. Przeraźliwie cicha. Zniszczyła, zabiła to.
Płynęli w trójkę ku przerębli, aby wypłynąć na powierzchnię. Cicho, za cicho, cisza przed burzą. Byli blisko siebie światło jeszcze świeciło, Crin zaciskał mocno palce na rękojeści miecza, a Carcarin w ludzkiej formie aby szybciej płynąć, miał niepokój w oczach.
Bębny. Jedno uderzenie we wszystkie bębny. Mocarne. Silne. Zwiastujące. Już mieli wychodzić. Pierwszy Carcarin, Crin postanowił ostatni, osłaniać. Stało się szybko. Niczym lodowa strzała, pocisk szlamu, ciemności, śmierci... Jakaś bezkształtna masa pędziła w jej stronę, od pleców. Obróciła się, miała niemal przed twarzą rzecz. Śmierć. Życie jej przeleciało przed oczami.
Potem światło, zrozumienie. Rytuał Mistrza Roberta: „Magowie nie zginą, chce was ochronić”, przysięga Crina... Crin wyrwał się do przodu z mieczem, odrzucając szamankę.
Przyjął rzecz na siebie, światło zagasło, a on utonął w ciemności z mieczem. Poczuła, że zginął. Nie wiedziała czemu, co i jak... Tylko jakimś dziwnym trafem z ciemności wyrzucony został sam miecz, który teraz miała w ręce.
Teraz, poza wodą gdzie Carcarin powstrzymywał ją aby przypadkiem nie skoczyła, lecz... Dzielny wilkołak nie żył. Musiała pamiętać. On złożył taką samą przysięgę. Uchwyt miecza palił ją w dłoni.

Pierwszym dźwiękiem, jaki wita dobywanego z wody, przywracanego do życia, jest wrzask. Kiedy Ravnę wywleczono na lód Newy, wokół wrzeszczeli przechodnie, ktoś wzywał policję i pogotowie. Teraz na jeziorze trwała walka, wrzeszczeli walczący i ci, którzy konali na lodzie. Ale ponad wszystkim unosił się wibrujący, wysoki wrzask, pełen bólu i zawodu, krzyk protestu i przerażenia. I Ravna zrozumiała, że to ona sama krzyczy, wisząc nad przeręblą, z której przemocą wywlókł ją Carcarin.

"Chciałaś widzieć go wielkim. Chciałaś widzieć go przywódcą z dawnych pieśni, silnym i władczym, ale również honorowym, sprawiedliwym i wspaniałomyślnym. Zostało ci dane. Jesteś szczęśliwa?".

Ravna wrzeszczała, i słyszała już tylko własny krzyk. Co i raz udawało jej się zanurzyć dłonie w kipieli w przerębli, ciągle jeszcze wierzyła, że da się coś zrobić, ale Carcarin trzymał ją za włosy i pasek śliskiego od zamarzającej wody kożucha.
Krzyczała i walczyła, aby się wyrwać, dopóki nie sięgnęła raz jeszcze myślą w toń pod lodem. W ciemnościach nie tliło się życie. Ravna zamilkła gwałtownie i zwiotczała w ramionach wilkołaka, opadła na lód.
- Nie żyje - jęknęła martwym, zdartym od krzyku głosem. - Nie żyje, puść mnie. Nic mu już nie pomoże.

"Jesteś szczęśliwa? Stał się taki, jak chciałaś. Wyrósł ponad was wszystkich. Wszystkim, którzy przeżyją, będzie wstyd, że przetrwali. Bo to oznacza, że nie dali z siebie wszystkiego. Ty też. Szczęśliwa? Szczęśliwa?".

Dźwięki wróciły. Parę metrów dalej walczył Adam, zdawał się rosnąć, jakby mięśnie rozpierały całą sylwetkę. Dalej, na skraju przerębli leżał bęben Ravny... To coś się wiło. Carcarin patrzył na Ravnę okrągłymi oczami i oddychał charkotliwie. A na jeziorze trwała bitwa.

Woda z włosów i kolorowych rękawów Ravny ściekała na miecz. Z jednej strony parowała, z drugiej przymarzała do ostrza. Pokusa była silna, ale chwilowa. Ravna wepchnęła miecz w objęcia w Carcarina, zacisnęła mu dłonie na rękojeści.
- Nie żyje - powtórzyła. - Przekonaj je i naucz się tym walczyć. Byle szybko.

Zerwała się i pobiegła między walczących. "Widziałem biegnącego gronostaja na zamarzniętym jeziorze, łapki ślizgały mu się na okrwawionym lodzie...". Ravna poślizgnęła się w kałuży zmrożonej krwi. Uderzyła ciężko o lód obok ciała Wiktorii. W bębnie nadal coś się wiło, i zanim zebrała się, wstała na klęczki, wyrwała pasek od spódnicy martwej Opustoszałej. Bębna dopadła na czworaka, odciągnęła go od krawędzi przerębli.

- To ja - przywitała się uprzejmie przez zaciśnięte zęby. - Tęskniłeś? Niepotrzebnie. Już nigdy, nigdy się nie rozstaniemy - obiecała pijawce, starannie wiążąc bęben do własnego paska.

- Ty i ja - zaśpiewała wijącej się istocie słodkim głosem, w którym czaiła się groźba. - Jak długo, zależy też od ciebie. Nie muszę ci mówić, jak bardzo, bardzo mnie zawiodłeś?

Parzyły ją własne ręce, którymi przyciskała bęben do lodu, w uszach dzwoniło echo wydanego w myśli rozkazu: Płoń, płoń, płoń...
Uderzyła pięścią w membranę, raz za razem, przy każdym uderzeniu cedząc stworowi słowo po słowie wizję jego możliwych przyszłości.

- Żyj dla mnie i walcz w mojej sprawie. Albo zdychaj ze swoimi.
 
Asenat jest offline