Magini, Ursuson, Drzewo, Almartelur, Vivaldus;
Nastał nowy dzień. I o dziwo wszyscy żyliście! Magini dobrzała w zastraszającym wręcz tempie, a wy mieliście czasem wrażenie, że powietrze wokół jej zgrabnej sylwetki jest o kilka stopni chłodniejsze niż w okolicy. Wkrótce podniosła się o własnych siłach i zeszła z łóżka, a już za moment krzątała się wokół, poszukując czegokolwiek flaszko-kształtnego. Personel rad że ma problem z głowy nie zatrzymywał was jakoś specjalnie. Tym bardziej że sceptycznie podchodzili do magii [zwłaszcza tej wyżerającej zapasy spiritu!]
Magini i Ursuson stanęli w drzwiach szpitala, gdzie w ogrodzie przyległym do budynku zastali elfa, półefla i chrapiące Drzewo. Drzewa obok zdawały się wtykać gałęzie do dziupli i stroszyć liście w odpowiedzi na jego chrapanie.
A Może By Tak sprawdzić co porabia Dirith...? I gdzie znowu zniknęła ta biała wilczyca...?
I wtedy zobaczyliście coś... zielonego. Tak, to było zielone. Zielone do szpiku kości! Wyszło właśnie za wami i stanęło w progu szpitala, ze zdumieniem na was zerkając. Zielone wielkie coś nosiło półpancerz, karwasze, miało też... kołczan, nożyk do owoców. W łapkach [ok., to dość delikatne określenie tych wielkich zielonych grabek...] trzymało łuk wielkości balisty. I tak. Był to ork.
Przez moment patrzyliście na siebie w niedowierzaniu.
- ...ochotnicy mają zebrać się przed wschodnią bramą, skąd wyruszymy nad wybrzeże – usłyszeliście nagle, jak ktoś głośno przemawiał. – Zapewnimy im liny i narzędzia. Wkład własny mile widziany. Zaznaczamy, że wyprawa jest bardzo niebezpieczna, ale też ci którym się powiedzie zostaną sowicie wynagrodzeni...
- Mamy się wspinać na te skały do gniazd?! – ktoś z tłumu odezwał się z oburzeniem i niedowierzaniem.
- Poszukujemy ochotników!!! – powtórzył znów zezłoszczony posłaniec. – Tak, zadanie jest ciężkie. Zmontujemy linowe drabiny. Im więcej ludzi tym lepiej...
- Te bestie was rozszarpią! – odezwał się ktoś inny.
- Strażnicy i najemnicy będą utrzymywać je na dystans, ale potrzebują ochotników którzy zejdą na skały by zabrać drewno z gniazd.
- To samobójstwo... – odezwał się ktoś drwiąco.
- A ja się chyba zgłoszę... – mruknął ktoś inny. – Takie pieniądze na ulicy nie leżą!...
Hmmmm...
A tymczasem...
Dirith;
Dotarłeś punktualnie pod znajomy adres. Po drodze nikt cię nie zaczepiał, choć spodziewałeś się że Magini, o ile przeżyła ma większe kłopoty ze strażą. Chociaż... wiadomo – ją uniewinnią, drowa powieszą. Tak jest zawsze. W sumie swoje przeskrobałeś, ale czy tak wiele chciałeś od życia? Chciałeś tylko się wyspać! To przecież nie grzech!...
Tymczasem nikt nie powitał cię w miejscu gdzie miałeś się zjawić. Ktoś jednak był w środku, słyszałeś. Może nie usłyszeli jak pukasz do drzwi...? Lekko uchyliłeś drzwi i zajrzałeś do środka. Ktoś był w korytarzu po lewej... Wszedłeś tam, w końcu kazali ci przyjść... I wtedy z pomieszczenia na końcu korytarza wyłoniła się... ręka!
help.. by ~zyle on deviantART
Chwyciła się futryny, ale puściła, coś wciągnęło ją i resztę ciała w głąb tamtego pomieszczenia!
Coś jest zdecydowanie nie tak...!
Usłyszałeś odgłos szamotaniny, zdławione jęki...
Odruchowo cofnąłeś się o krok.