Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2011, 17:35   #6
louis
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Wziąłem pod uwagę wszystkie rzeczy wytknięte przez tych, co przeczytali (podziękowałem za to ładnie ^.^). A parę ostatnich dni poświęciłem na stworzenie nowego opowiadania. Krótszego. Czy lepszego, nie wiem. Ale spędziłem nad nim o wiele więcej czasu. Jaki wynik? Nie wiem. O osądzenie proszę Czytelnika.

Tekst trzeci,
zawierający poprawki.

Na samym brzegu krzesła siedział roztrzęsiony mężczyzna. Od paru minut próbował zapalić papierosa, jednak drżące palce nie chciały go posłuchać i raz po raz upuszczał zapalniczkę. Wszystkiemu przyglądał się młody żołnierz z pogodnym obliczem.

- Daj, zapalę. - uśmiechnął się do siedzącego. Chwilę później pokoik za sceną teatru wypełnił papierosowy dym i przerażony starszy facet wreszcie zaczął się uspokajać.
- Dzięki. Nie wiem, dlaczego wciąż mi pomagasz, zamiast mnie zostawić. - palacz znowu zwiesił głowę i skurczył się w sobie. Zdawał się ignorować chodzącego tam i z powrotem towarzysza. Miła odmiana - godzinę temu starzec panikował gdy tylko słyszał kroki.
Cały budynek teatru wypełniony był dźwiękami. Tam, na piętrze, ktoś szurał nogami - tutaj coś dobijało się nieustannie do zabitych deskami drzwi wejściowych. Mimo wszystko, ten mały pokoik, z paroma krzesłami i stołem, był bezpieczny. Żołnierz o to zadbał - zastawił krzesłami jedyne drzwi prowadzące na scenę. Teraz stał przy oknie, z pozoru wyluzowany, jednak jego prawa ręka ciągle błądziła koło kabury. Był gotowy na wszystko.
- Przypominasz mi ojca. I we dwóch raźniej. - odpowiedział wreszcie zamyślony chłopak, wyglądając dyskretnie przez okno. Ten sam widok co parę minut temu - ulice skąpane w ciemnościach, parę postaci wałęsało się od budynku do budynku. Nie byli to ludzie. Byli bezmyślni, głodni. Niezwykle wytrzymali. Martwi. Stwierdził to już dwie godziny temu, gdy ledwo co przebili się tutaj i zabarykadowali.
Zasunął zasłony i odwrócił się do towarzysza. Widok leżącego na ziemi, purpurowego na twarzy mężczyzny go zaskoczył. Chłopak już podbiegał i zamierzał mu pomóc, gdy usłyszał szczekanie dochodzące z ulicy.
Zwykłe psy już nie żyły. Oni dwaj byli jedynymi żywymi ludźmi w okolicy. Żołnierz szybko wydedukował, że to coś biegnie do nich. Okno wciąż było otwarte.
Ledwo zdążył się obrócić i wyszarpnąć pistolet z kabury, gdy przez okno wpadł pies. Płaty mięsa i skóry odchodziły z jego grzbietu, wyszczerzone kły ociekały krwią. Głuchy warkot wydobył się z jego gardła. Młody mężczyzna nie uległ panice i wystrzelił. Kula utkwiła w torsie zwierzęcia, nie czyniąc mu większej szkody.
Pies otrząsnął się szybko i przymierzył do skoku. Chłopak zaklął. Dopiero teraz ręce zaczęły mu się trząść, strach chwycił go za gardło. Zdołał nacisnąć spust jeszcze kilka razy. Strzały w większości były niecelne, dopiero ostatni trafił prosto w mózg zwierzęcia. Żołnierz nie miał czasu podziwiać malowniczego widoku, jakim zapewne jest rozbryzgująca się głowa martwego psa - jego ciało wciąż leciało w kierunku wojaka. Uchylić się nie zdążył - runął do tyłu, przygnieciony do ziemi ciężarem bezgłowego zwierzęcia.
Tymczasem starszy mężczyzna przestał już rzęzić. Jego prawa dłoń była kurczowo zaciśnięta na piersi, jakby chciał sobie wyrwać serce.
Gdy żołnierz wreszcie zrzucił z siebie psa-zombie i wstał, nie spojrzał nawet na leżącego mężczyznę. I tak dręczyło go poczucie winy. Przeładował po prostu pistolet, zamknął szczelnie okno i usiadł na parapecie. Wciąż miał nadzieję.
 
louis jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem