Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2011, 19:55   #152
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Oczy jej jadem gorzały straszliwym,
Toczyła piany i głosem piskliwym
Uszy i głowę oraz przerażała
A żółć po ścieżkach brzydką zostawiała.
Więc w się zebrawszy wszystek jad zawzięty
Stawia grzbiet tęgi niby łuk napięty,
Wywiera żądło do ślicznego ciała
I wnet się suwa jako lotna strzała
Raczej niż piorun, kiedy nim wysoki
Porze posępne Jupiter obłoki.
Dobywa żądła, na którym śmiertelne
Trzyma wyroki z śmiercią nierozdzielne;


- Spokojnie Hes, zaraz otworzę.

Zerknął na wyświetlacz telefonu po czym niedbale wepchnął go do kieszeni, chciał myśleć, że wie co robi, że panuje nad sytuacją, lecz wątpliwości było coraz więcej. W końcu nadszedł czas na bezpośrednie spotkanie z tym, który naznaczył go swoim parszywym jadem. Detektyw unikał go jak tylko mógł, starał się nie wchodzić mu w drogę, nawet pomimo tego nie zapominał jednak o zemście. Odkładał ją jednak, gdyż wiedział, że w bezpośrednim starciu z podopiecznymi markiza nie miał szans, nie mówiąc już nawet o samym Hesusie. Gdyby tylko mógł - uciekł by. Teraz jednak nie było dokąd, świetną kondycją nie potrafił się nigdy poszczycić, w końcu był tym, który myślał. Od pościgów, wspinaczek i strzelanin byli inni. Szkoda tylko, że w tej chwili samo myślenie nie mogło przynieść mu ratunku.

- Coś ty taki nerwowy? - rzucił zwyczajnie jakby właśnie nawiedził go nieco upierdliwy, stary kumpel.

- Stęskniłem się, detektywie - odparł de Sade swoim charakterystycznym miękkim głosikiem, jego pozorna czułość nie zrobiła jednak większego wrażenia na Baldricku, słowa nie miały póki co takiej siły.

- Spoko, ja też - odparł podobnym tonem Terrence - Wpadłeś pogadać czy mordować? - Podszedł bliżej umyślnie stawiając ciężkie kroki i ciężko opierając się na koniec o drzwi - A może oba? Tak szczerze Hes.

- Pogadać. Mord brudzi ubranie - odpowiedział Hesus po czym dodał jeszcze - A mam na sobie wizytowy strój.

- Ściemniasz ty mnie Hes? Ale ok. - Powoli przekręcił kluczyk i odsunął się na kilka metrów - W końcu i tak mieliśmy współpracować, wejdź.

Pokój był średnich rozmiarów, ale detektywowi udało się stanąć na tyle daleko by od jego gości dzieliło go przynajmniej kilka mebli. Spokojnie wyglądał przez okno, obserwując wciąż ogarnięte strachem ulice, gdy wreszcie się pokazali. Hesusowi towarzyszył ogromny Azjata, Baldrick był wysokim mężczyzną, ale podopieczny markiza przewyższał go o dobrych trzydzieści centymetrów. Miał ogromne mięśnie i pozbawione jakichkolwiek uczuć oblicze, zapewne ciężko byłoby wyciągnąć od niego coś na temat Shakespeara, lecz bez problemu złamałby wpół przeciętnego, podstarzałego funkcjonariusza nowojorskiej policji.

- Ruchajmy się! Świat się kończy! - nagły okrzyk sprawił, że zarówno markiz jak i Terrence odruchowo spojrzeli na sufit, towarzyszyły mu jęki oraz dźwięk tłuczonego szkła.

- Wśród nich musi być jakiś prorok - rzekł de Sade szeroko się uśmiechając - Niezła melina. Pościel śmierdzi grzybem, a ty trupem. Teraz już rozumiem, czemu tak nagle straciłem poczucie twojej osoby.

Jego małe oczka wolno spacerowały po całym mieszkaniu, nawet pomimo tej nie przychylnej uwagi na temat pokoju, najwyraźniej markiz dostrzegał w nim potencjał. Nie trudno było się domyśleć, iż każdy mebel, każdą wolną przestrzeń wolałby teraz wykorzystywać na sto różnych sposobów związanych z jego chorymi potrzebami. Musiał się jednak opanować na czas rozmowy z Terrym.

- Dość radykalny sposób na ucieczkę przed nieuniknionym - dodał po czym zrobił kilka kroków i przystanął niedaleko detektywa, jego ochroniarz pozostał przy drzwiach.

- Tonący brzytwy się chwyta, coś musiałem zrobić - odparł lekkim tonem Baldrick siląc się na słodki uśmieszek - Pozwól, że spytam, kolega ma na imię KUTAS?

- Cóż. Ja go tak nazwałem. Nie lubi tego imienia. Dziwne -
rzekł z udawanym zdziwieniem nieproszony gość.

- Myślałem, że twoi podopieczni lubią takie pseudonimy. Ewidentnie brzmi lepiej niż taki Fiutello czy Kutanguri, ale upodobania są różne. A co sprowadza cię do mnie? Trochę później mieliśmy się spotkać. - Baldrick starał się kupić sobie czas, tak długo jak markiz rozmawiał o czymkolwiek, tak długo detektyw miał jeszcze szansę przeżyć.

- Ale jak już się spotkaliśmy to możemy pogadać o tym, o czym chciałeś pogawędzić jutro, czyż nie malusieńki?

Baldrick spojrzał leniwie na Hesusa, miał wrażenie, iż ten wcale nie zjawił się tutaj by wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje na temat Astarota. Po prostu chciał go dopaść, a konwersacja, z pozoru luźna, o wszystkim i o niczym, miała być jedynie grą wstępną. Wspaniałym aperetif, który dzielił go od właściwej uczty. To by zresztą wyjaśniało dlaczego nie pokusił się jeszcze o posadzenie swych majestatycznych czterech liter na krześle.

- Tak średnio, nie do końca byłem przygotowany na taki obrót spraw. Nie zrozum mnie źle, ale nie lubię się spieszyć. Poza tym musiałbym improwizować, a nie chciałbym moimi brakami w umiejętności retoryki jakoś cię urazić Hes
- rzekł Terrence.

- Można mnie jeszcze bardziej urazić, Baldrick? Serio? Tak sądzisz? - Pierwszy raz markiz zareagował z nieco większą energią. - Po tym, co mi odwinąłeś, kochanie?

- Hej! Zaraz, zaraz, o czym dokładni mówisz? -
spytał zaskoczony detektyw.

- Kochanieńki. Nie wiesz? Nie odrzuca się propozycji Hesusa de Sade.

- Wciąż masz o to żal? -
rzucił z pewną niekontrolowaną kpiną w głosie, szybko jednak się poprawił - Posłuchaj, wtedy nie wiedziałem jeszcze jak wygląda świat. Co to jest Metropolis i tak dalej. Przyznaję przesadziłem i pewnie popełniłem błąd, ale czasu już nie cofnę. - Po krótkiej chwili dodał jeszcze - Z drugiej strony obaj jesteśmy ludźmi interesu, prawda? Może zapomnimy o dawnych urazach?

- Pewnych decyzji też nie. - Szarmanckim ruchem wyciągnął w stronę Baldricka swoją nienagannie wypielęgnowaną dłoń, trzymał w niej jedwabną chusteczkę z monogramem. - Krwawisz z dziury w głowie. I tylko utrata części mózgu może wyjaśniać twoje dość żałosne próby wciągnięcia mnie w zasadzkę.

- To było aż tak widoczne?
- Tym razem detektyw spojrzał mu prosto w oczy i szczerze się uśmiechnął.

- Kochanie - zaczął słodko de Sade poprawiając swoje włosy, zachichotał nawet jeszcze nim przeszedł do dalszej części - Intrygi i zasadzki układałem jeszcze wtedy, kiedy twój pradziadek był maleńkim plemnikiem w jajcach twego prapra dziadka.

- Ciekawe - skomentował Terry po czym zaczął poważniej - Ale ja nie kłamałem Hes, pewnie dobrze pamiętasz naszą rozmowę, wtedy gdy zaproponowałeś mi współpracę. Mówiliśmy o Marlonie. Trafił w złe miejsce o złej porze i zginął. Chce żeby moi partnerzy tego uniknęli. I liczę , że wywiążesz się z tego zobowiązania nie zależnie od przebiegu tej rozmowy i mojej kondycji po niej.

- Hahaha - Tym razem już nawet nie próbował się hamować i zaśmiał się donośnie. - Faktycznie musiałeś trafić się w mózg, bo ci się mocno na niego rzuciło. - Spojrzał z politowaniem na Baldricka - Kochanie, jesteście wrzodami na mojej gładkiej dupie. Z przyjemnością poślę wszystkich twoich koleżków z policji do piachu. Mieli śmiałość węszyć wokół mej skromnej osoby.

- Daj spokój, wysłałem ci Claire, ostrą dziewczynę, a ty jeszcze narzekasz? - odparł nie przejmując się tymi słowami Terrence.

- Claire ma jedną wadę, skarbie - powiedział mięciutko - A w zasadzie dwie.

- Zamieniam się w słuch.


- Nie obciąga na pierwszej randce i daje na lewo i prawo, jeśli wiesz co chcę przez to powiedzieć. Jest równie stała w uczuciach co goniąca się kocica.

- A co ma do rzeczy do ostatnie?
- wypytywał nawet i zaciekawiony wywodami Hesusa.

- Sprzedawała was na lewo i prawo. Temu, kto dał jej zdaniem więcej. Również mi - wyjaśnił mu de Sade.

- Haha! - Baldrick wybuchnął śmiechem niewiele słabszym od tego zaprezentowanego przez markiza - Hesus daj spokój, tutaj każdy każdego sprzedaje - rzekł jakby była to prawda dobrze wszystkim znana - Mamy gościa, który trzyma się wampirów, mnie balansującego między tobą i Astorotem, dziewczynkę szukającą wsparcia wszędzie i starego piernika, który ma więcej znajomych w Metropolis niż Hugh Jackman na Facebooku. My też nie zawsze jesteśmy lojalni wobec siebie Hes.

- Ślubu nie braliśmy
- stwierdził nieco zbity z pantałyku rozmówca.

- Ślub to też marne zobowiązanie, ale wracając do tego co najważniejsze Hes. Co się stanie kiedy już pozbędziecie się Astarota?

- Świat zacznie wyglądać dużo lepiej, powietrze stanie się czystsze. Mam nawet hasło wyborcze.

- Tak?
- rzekł bez przekonania - Dawaj je tu.

- Sperma dla wszystkich.
- Szeroko rozwarł ramiona jakby właśnie rozpoczynał długo oczekiwany spektakl, pycha zapewne już podsuwała mu malownicze obrazy Sodomy i Gomory.

- HAHA! Ale pytałem o coś innego, jeśli zginie Astarot i stracicie wspólnego wroga, co zrobicie z takim Togarnim dla przykładu?

- To się jeszcze okaże - odrzekł Hesus, najwyraźniej nie traktował swoich potencjalnych wrogów jako równych sobie i swemu panu.

Nagłe zmiany w pokoju zauważyli równocześnie, otaczające ich ściany powoli zaczęły pokrywać się niepokojących liszajem. Hesus delikatnie przekręcił głowę i skoncentrował swój wzrok na detektywie jakby samym spojrzeniem miał zamiar go teraz zgładzić. Energia niemal go w tej chwili rozsadzała, gotował się do ataku i to nie ulegało wątpliwościom. Pierwszy raz widział go w takim stanie, nie był już tak spokojny jak zawsze. Spięty i zdenerwowany był zapewne nieobliczalny. Jego małego oczka wpatrywały się w detektywa, kryła się w nich ogromna złość, agresja, lecz również i iskierka czegoś innego, czyżby... podziwu?

- Sprytnie - wysyczał gniewnie.

Dłonie Baldricka błyskawicznie wylądowały na przypiętych do paska buteleczkach z krwią dziewic, jedyną bronią, którą mogła posłużyć mu do obrony. Trzy z nich już znalazły się w jego dłoni. Detektyw cofnął się o krok, nie czuł się pewnie, ale przygotowany był teraz do walki. Adrenalina i strach robiły swoje. Napędzały go do obrony swego życia za wszelką cenę.

- Coś nie tak Hes? - spytał spokojnym, lekkim tonem, udało mu się nawet skutecznie udać zafrasowanie, jedynie lśniące na jego czole krople potu wskazywały na jego przejęcie.

Markiz nie odpowiedział, bowiem nagle przemiana pokoju zaczęła następować z jeszcze większym natężeniem. Zniknął gdzieś ogromny Azjata, ściany zaczęły się poszerzać i rozrastać. Już po kilku sekundach hotelowy pokój zamienił się w ogromną salę, która wyglądała jakby została wytworzona w czarnym bazalcie. W tej chwili żaden z nich nie czuł się pewnie, lecz z drugiej strony malujący się na twarzy markiza grymas wielkiej nienawiści paradoksalnie dodawał detektywowi odwagi i sprawiał, iż z każdą chwilą był bardziej gotowy do ostatecznego starcia.

- Zarucham cię na śmierć! - krzyknął de Sade.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=c0l1j7znHnU&playnext=1&list=PLA1914B96EC2D 3662[/MEDIA]

Ruszył po chwili do przodu wyciągając przed siebie swe spragnione dłonie, zasyczał przy tym, a rozdwojony niczym u żmii język wydobył się z jego ust. Oszalały ze złości poruszał się coraz szybciej i już tylko sekundy dzieliły go od dotarcia do celu. Kropla zimnego potu spłynęła po kręgosłupie detektywa. Wziął krótki zamach i trzy niepozorne flaszki ze świstem przecięły powietrze i pofrunęły w kierunku markiza. Pierwsza buteleczka uderzyła o swój cel, poplamiła eleganckie ubranie Hesusa lądując na jego ramieniu. Druga odbiła się od kołnierza i z zaskakująco dużym rozmachem rozbiła się na drobne kawałeczki u jego stóp.

Wreszcie trzecia. Uderzyła prosto w łuk brwiowy, drobinki szkła nie robią na markizie wrażenia. Po oczach zaczyna spływać krew dziewic. Markiz traci swój rozpęd i z rykiem cofa się do tyłu. Baldrick bierze głęboki oddech, czuje się zmęczony jakby ten rzut wymagał od niego więcej siły niż przypuszczał.

Tymczasem markiz nie rezygnuje, Terrence po raz drugi w swym życiu staje się świadkiem przemiany do jakiej zdolny jest de Sade. Tym razem nie uśmiech, lecz grymas gniewu zaczął się u niego rozszerzać, twarz zaczęła przyjmować postać oślizgłej mordy bestii. Zęby zmieniły się w upiorne kły, oczka stały się jeszcze mniejsze i emanowały wściekłością i potęgą. Był szybki, detektyw doskonale pamiętał poprzednie ukąszenie potwora. Wystarczyły mu ułamki sekund by dopaść Terrenca i zapewne zamierzał swoją przewagę wykorzystać. Pół-żmija pół-markiz perwersji szykował się do ataku, napiął się mocno i skoczył do przodu. Baldrick bezradnie wyciągnął dłonie uzbrojone w kolejne dawki krwi dziewic.

Uderzył błyskawicznie, ciężko powiedzieć czy ten cios wymagał od napastnika jakiegokolwiek wysiłku, mała ofiara nie mała żadnych szans, ugięła się pod ogromną mocą. Jej ciało zostało przepołowione, buchnęła krew, dwie równe części opadły na podłoże. Posoka rozlała się po bazaltowej posadzce. Śmierć nastąpiła błyskawicznie. Żadnego błagania o litość, o miłosierdzie, jeden cios łaski wystarczył by zakończyć życie tej istoty.

Ciemne oczy wpatrywały się wciąż w jeden punkt, ciemność zaczęła powoli przyjmować znajomy kształt. Nash Tharot patrzył prosto w oczy Baldricka, jego dłoń wciąż ociekała krwią kapiącą tuż obok przepołowionego truchła markiza. Terrence spojrzał na niego zaskoczony.

- Red Hook. Jedź tam zaraz. Najszybciej jak dasz radę - przemówił Astarot.

- Red Hook? - wydusił z siebie niepewnie - Tak w ogóle to dzięki. W samą porę - dodał po chwili pewniejszym głosem.

- Jedź tam.

Kolejna kropla krwi Hesusa uderzyła o ziemię, a ściany błyskawicznie zaczęły się kurczyć przybierając ponownie kształt zwykłego, hotelowego pokoju. Zniknęło ciało markiza, a nawet potężny Azjata, który miał pilnować drzwi. Jedyną oznaką obecności Hesusa była jego elegancja, jedwabna chusteczka z monogramem, która leżała na łóżku.

- Wielki nie byłeś de Sade, nie licz na przemowę - rzucił do siebie, dłonią wytarł pot z czoła i lekko się uśmiechnął.

Zerknął na swój telefon, ostatnia wysłana wiadomość, do Emily: Hesus mnie znalazł. Niżej podany dokładny adres. Na szczęście udało im się zdążyć z odsieczą i przy okazji na dobre pozbyć samego markiza. SMS wysłał jeszcze zanim wpuścił do środka świętej pamięci de Sada, potem wystarczyło już tylko kupić sobie trochę czasu i uratować życie. Sztuka się udała. Z pokoju wyszedł pozostawiając je w takim samym stanie, nie ruszył nawet chusteczki. Po wyjściu trącił go jeszcze jakiś młodzik wrzeszcząc - Jejciu, jejciu, więcej gumek! Złapał taksówkę i kazał zawieźć się na Red Hook. Właściwie nie wiedział dlaczego, bo tak zlecił mu Astarot? A może dlatego, że po prostu nie wiedział już co ma robić? Astarot też mógł kłamać, być może ma zamiar zabić go tam na Red Hook. Cóż, przekona się na miejscu.

Przypomniało mu się tylko kilka zdań, które wypowiedział, gdy pierwszy raz spotkał markiza.

- Z całym szacunkiem markizie, ale muszę odmówić. Właściwie nie potrzebuję od was niczego, nie będę paktował z jednym demonem aby zniszczyć drugiego. Dziękuję za zaproszenie, to tyle w tej sprawie.

Świat się zmienia i ludzie się zmieniają.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline