Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2011, 11:59   #155
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=kmz7mV1WavA[/media]
Los bywa kapryśny, niestały. Zrzuca na nas różne ciężary. Czasem mamy wybór, czasem jesteśmy go pozbawieni. Ale wszystkie te zdarzenia, cały łańcuch przypadków i okoliczności zmienia nas jako ludzi, zalepia kolejną warstwą jak stary płot, odmalowywany każdego lata. Wtedy, dwanaście lat temu nie miałam wpływu na to co mi się przydarzyło. Ale w konsekwencji stworzyło to ze mnie innego człowieka. Czy ktoś by uwierzył, że przedtem byłam grzeczną dziewczynką z bogatego domu? Studiowałam prawo w prywatnym collegu, nosiłam podkolanówki i plisowane spódniczki. I nagle, z dnia na dzień zmieniłam się w zbuntowaną amatorkę broni, motocykli i mocnego alkoholu. Czułam, że umarłam. I odrodziłam się jak feniks z popiołów. Silniejsza, bardziej zdeterminowana niż kiedykolwiek. Delikatna, uczuciowa dziewczynka została zepchnięta gdzieś na kraniec podświadomości i odeszła w zapomnienie. Tkwiła gdzieś w środku ale już się nie liczyła. Jak te cholerne ruskie baby... Jedna w drugiej, druga w trzeciej, trzecia w czwartej... I teraz to znowu się działo... Metamorfoza. Utkałam kolejny kokon i przepoczwarzałam się. Nie byłam już Claire Goodman policjantką. Praworządną dziewczyną, może trochę zbyt porywczą, zbyt zamkniętą w sobie ale jednak obiektywnie dobrym człowiekiem. A kim stałam się teraz? Kimś kto wznieca pożary na oddziale noworodków, kto porywa dzieci i ogłusza pielęgniarki? Kimś, kto nie cofa się przed niczym?

Nie.
Jestem kimś kto dostrzega więcej. Kto ma szerszą perspektywę. Kto potrafi podejmować trudne decyzje. Kto potrafi kroczyć samotnie swoją ścieżką.

Pędziłam szpitalnym korytarzem z niemowlakiem owiniętym w koce i złożonym na dnie podróżnej torby. Wiedziałam, że już mnie szukają. Zapewne gdybym sama oglądał takiego newsa w telewizji pomyślałabym, że to jakaś świruska i trzeba ją zamknąć a najlepiej zastrzelić. Ale tego wieczora nie miałam wątpliwości. Nie wahałam się. Nie wylewał się ze mnie żal ani wyrzuty. Pożar szalał gdzieś nieopodal a ja nie czułam nic. Dla mnie to nie było szaleństwo. To była konieczność. Każda wojna wymaga ofiar. A to była wojna. To była pierdolona Wojna Światów, tyle, że zamiast ufoków po mieście ganiały żądne krwi anioły.
To chyba nie był dobry moment aby hołdować swojemu człowieczeństwu. Poza tym gdybym zaczęła to szczegółowo analizować to doszłabym do wniosku, że moje sumienie jest w cholernie kiepskiej kondycji a Nash Taroth powinien być z siebie dumny. Sprawił, że zaczynałam ich przypominać. Z jaką łatwością Jakoob mówił o swoich „garniturach”. Dla nich wszystkich ludzie byli tylko półśrodkami. „Wykorzystać ich kiedy mogą zbliżyć cię do celu, zgładzić jeśli stoją ci na drodze”. Czy taką dewizę właśnie solidarnie podjęłam? Czy zgodziłam się na ich warunki?
Może. Może ogień należy zwalczać ogniem.

Dziecko kwiliło. A ja stałam na półpiętrze rozważając możliwe opcje. Parter odpadał, już słyszałam kroki nadciągającej kawalerii. Dach? Za duże ryzyko. Ruszyłam w głąb pierwszego piętra.

Zawsze potrafiłam działać w terenie. Dostrzegać możliwości i szybko podejmować decyzje. Winda kuchenna. Było ciasno a dziecko nie kończyło swojego zawodzenia. Zjechałam piętro w dół i wyskoczyłam prosto w działającą na pełnych obrotach kuchnię. Widok broni wystarczył. Pracownicy padli twarzami do ziemi i pozwolili mi wyjść na korytarz. Nikt nie bawił się w bohatera, nikt nie odezwał się nawet słowem.
Z opuszczoną głową przemierzyłam budynek. Minęłam pomieszczenia biurowe i wyszłam na zewnątrz. Chłód nocy omiótł mnie jak ciężki całun. Teraz dopiero dostrzegłam meteorologicznego psikusa. Śnieg walił opasłymi płatkami niby kłębkami waty. Wiatr się wzmógł i temperatura znacznie opadła. No proszę. Kiedy ty nie możesz dotrzeć na Alaskę nagle się okazuje, że Alaska dotarła do ciebie.
Przeszłam kilka przecznic, w między czasie zrzuciłam z siebie pielęgniarskie fatałaszki. Zostałam w samym swetrze i od razu tego pożałowałam. Piździło jak na biegunie. Kiedy uznałam, że oddaliłam się na bezpieczną odległość postanowiłam znaleźć jak najszybciej jakieś ciepłe wnętrze, w którym będziemy mogli się ukryć. Ciemny suv wydawał się spełniać moje niewygórowane kryteria, poza jednym – nie należał do mnie. Włamanie do samochodu wydawał mi się na ten czas równie niewinna co kradzież lizaka. Puściłam ogrzewanie na pełen regulator rozcierając skostniałe palce. Torbę ułożyłam wygodnie na siedzeniu pasażera. Ruszyłam.
Już miałam odetchnąć z ulgą, że najgorsze za mną kiedy... utknęłam w cholernym korku! Samochody gnieździły się jeden za drugim, jak okiem sięgnąć. I jeszcze ta śnieżna zawierucha...

Zaklęłam i wyciągnęłam komórkę.

- Seth? Mogę mieć problemy z dotarciem na czas.
- Ja też. Miałem właśnie dzwonić.
- Gdzie jestes?
- Godzinę drogi od Nowego Yorku. Drogi są nieprzejezdne w obie strony. W Newark, skierowano tamtędy objazdy. Jakiś idiota wjechał cysterną pod wiadukt i go zablokował.
- No to gdzie się spotkamy?
- Złapię podmiejski pociąg. Jestem 17 mil od centrum NY.
- Dobra. Zdążę się gdzieś zamelinować i podeślę ci namiary. Śpiesz się...
Chciałam jeszcze coś powiedzieć ale szybko zakończyłam połączenie. Zobaczyłam kogoś we wstecznym lusterku. Faceta o gębie przygłupa, dość przystojnej ale jednak cholernie tępej... W jego postawie było coś żołnierskiego. Atletyczny, wyprostowany jak struna jakby maszerował na pieprzonej defiladzie.
- Szlag... - zdążyłam jęknąć i przezornie dobyłam broni. I całe szczęście. Bo sekundę później Szeregowiec Gump wyrwał w całości drzwi suva a jego oczy zaszły szkarłatem. Gibborim.

Dostał kulkę między oczy, praktycznie z przyłożenia. Desert Eagle potrafił czynić cuda. Zerknęłam na strzępy mięsa rozpryśnięte na sąsiednim samochodzie i sama się zdziwiłam. Wyglądały zwyczajnie. Od środka widocznie my i oni jesteśmy do siebie podobni bardziej niżbym przypuszczała.

Dziecko zakwiliło mocniej kiedy rozległ się huk. Ale to było dopiero preludium do koncertu wystrzałów. Drugi Gibborim wskoczył na maskę. Ta ugięła się pod nim jak cienka blaszana puszka, dach wybałuszył się nad moją głową kiedy rąbnął w niego pięścią. Oddałam kolejne dwa strzały. Szyba rozprysnęła się w drobny mak, kawałki szkła spadły na mnie jak ostry kujący deszcz. Okruchy wplątały mi się we włosy, rozharatały skórę twarzy. Ale anielski pomiot zarobił dwie kulki i teraz leżał bez ruchu z wielkimi malowniczymi dziurami w tułowiu.
Złapałam torbę z dzieciakiem i wyskoczyłam z wozu. Temu na masce poprawiłam jeszcze jedną kulką w głowę aż jego czaszka dosłownie pękła. Dla pewności. Oglądałam kiedyś jakieś filmy o żywych trupach, tam to działało. Poza tym nie wyobrażałam sobie, że z tak mocnym uszczerbkiem na ciele jakim jest brak łba mógłby jeszcze wstać i ruszyć za mną w pościg.

Narobiłam bałaganu. I teraz, zwyczajowo już, postanowiłam wziąć nogi za pas. To był mój błąd. Trzeciego dostrzegłam w ostatniej chwili. Odbił się sprężyście z dachu kamienicy i leciał na mnie jak cholerna kometa. Odłożyłam torbę i zdążyłam strzelić dwukrotnie ale stwór wbił się we mnie samą siłą impetu. Leżałam na zimnym oblodzonym chodniku i nie mogłam zaczerpnąć tchu. Twarz anielskiego zabójcy była tuż przy mojej twarzy. Widziałam jeszcze jak zamrugał oczami a później te zgasły jak wypalone żarna. Zrzuciłam z siebie cielsko Gibborima i przyjęłam falę bólu, która uderzyła we mnie jak taran. W oczach mi pociemniało, wargi zagryzłam aż do krwi.
Nie znam się ni w pień na medycynie, ale nie trzeba było być geniuszem aby stwierdzić, że moja ręka była złamana i to paskudnie. Cały bark był wybity, ręka zwisła pod dziwnym kątem zupełnie bezwładnie jak jakieś ciało obce, które już do mnie nie należy. Nie mogłam nią ruszyć.

Zebrałam się do kupy i podniosłam na drżących nogach. Lewą ręką wetknęłam klamkę do kabury choć byłam pewna, że jeśli nadejdzie konieczność aby jej dobyć to tym razem nie będę już dostatecznie szybka. Chwyciłam torbę z maluchem i poszłam przed siebie, bez celu. Byle dalej. Musiałam opierać się o ściany budynków. Przystawać. Czułam, że odpływam . Szlag...
Kwadrans później jako objawienie niebios wyrósł przede mną tani obskurny motel na godziny. Przed wejściem dostrzegłam kilka dziwek, które niewątpliwie korzystały z usług tego cudownego przybytku. Dowlekłam się do kontuaru i rzuciłam stówę na blat.
- Pokój. Do jutra. Reszty nie trzeba...
- Proszę się wpisać do książki...
- Bez wpisu. Nie czuję się na siłach... - dorzuciłam mu kolejną stówkę. Nie wspominając o tym, że lewą ręką mogłabym co najwyżej postawić mu krzyżyk jak dobry analfabeta.

Facet rzucił mi kluczyk i już o nic nie pytał. Dziecko akurat usnęło, a przynajmniej miałam taką nadzieję, bo z torby przestał dobiegać płacz. Może to i lepiej. Facet z recepcji chociaż nie będzie podejrzewał mnie o najgorsze.

Na korytarzu motelu siedział chłopak. Dziesięcio, może dwunastoletni. Przykucnęłam przy nim i pomachałam mu przed nosem kolejnymi banknotami. Dobrze, że zabrałam z domu wszystkie żelazne oszczędności bo ostatnio wydawałam jak psychotyczna zakupocholiczka.
- Masz tu dwie stówy. Kupisz mi parę rzeczy.
Oczy szczeniaka zabłysły i już byłam pewna, że nie zobaczę go z powrotem wobec czego dodałam:
- Dostaniesz trzy stówy jeśli wrócisz z wszystkim.
Chłopak pobiegł od razu schodami w dół a ja mogłam wreszcie wtoczyć się do pokoju. Zerknęłam na malca. Spał nawet uroczo chociaż nie byłam w nastroju żeby się na tą chwilę zachwycać jego niemowlęcymi atutami. Odstawiłam torbę i trzęsąc się jak galareta opadłam na kolana. Pot spływał z twarzy lepkimi zimnymi strugami. Zgięłam się jedynie wpół i oparłam głowę na łóżku. Odpłynęłam.

* * *

Ocknęłam się słysząc pukanie do drzwi. Uchyliłam lje ekko i zobaczyłam znajomego szczeniaka. Dałam mu obiecane trzy stówy i wzięłam od niego papierowe torby z zakupami.
- Jeśli zobaczysz coś podejrzanego daj mi znać – po namyśle wcisnęłam mu jeszcze parę dwudziestek. - W szczególności kręcące się w pobliżu typy o ładnych tępych buziach.
Zaczęłam opróżniać torby.
Ból zżerał mnie od środka. Każdy ruch sprawiał trudność, miałam ochotę jedynie zasnąć i napchać się painkillerami. Tabletki wrzuciłam w siebie pełną garścią na sen jednak pozwolić sobie nie mogłam.
Nie jest łatwo robić rzeczy jedną ręką, tym bardziej lewą. Zmusiłam się jednak do działania. Z szarej torby wyciągałam kolejne atrybuty młodej matki nie do końca wiedząc z czym to się je. Musiałam nawet przeczytać kilka instrukcji obsługi mimo mroczków latających przed oczami.
Po godzinie bobas był ubrany w ciepłe śpiochy i nakarmiony a ja mogłam legnąć na łóżku. Dzieciak był przemarznięty wobec czego postanowiłam podkasać bluzkę i położyć go na moim ciepłym brzuchu. Wśród ludzi prymitywnych to chyba działało. Okryłam nas kocem i sięgnęłam po komórkę. Kurwa... Potrzebowałam lekarza. I czułam się nie mniej bezradna niż kruszyna, która spała na mojej piersi. Potrzebowałam pomocy. Tak bardzo chciałam tego uniknąć ale doszłam do punktu kiedy musiałam przyznać przed samą sobą, że nie dam rady. Nie w tym stanie.
Wzrok prześlizgiwał się po liście kontaktów.

Cohen... Był lekarzem, mógłby postawić mnie na nogi. Baldrick... Wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Był partnerem a dla gliniarza partner to świętość. Ale oni byli marionetkami Astarotha. Jeśli któryś z nich tu przyjdzie to Taroth od razu dowie się o dziecku a dzięki temu tylko przybliży się do swojego celu. Bo to dziecko było istotne. Musiało być... Inaczej to znaczyłoby, że cała jej szalona akcja w szpitalu była bezsensowna...
Może więc Alvaro? Zostawiłam go wtedy. Bez skrupułów, gnając za tym co wydało mi się ważne. A Alvaro chyba odpuścił, postawił na mnie krzyżyk i nie miałam pretensji. Poza tym istniało jeszcze coś takiego jak męska urażona duma. Od jakiegoś czasu nie krył wobec mnie swoich uczuć a ja pozostawałam obojętną zimną suką. No ale co miałam mu powiedzieć? Wybacz stary, ale mam za sobą nieprzyjemną traumę? Kilku kolesi zrobiło mi kiedyś coś o czym porządna dziewczyna chętnie nie opowiada, a ze byli to zamożni synowie wpływowych rodziców to dostałam czek na milion i sprzedałam się jak dziwka, zresztą mój tatuś mi tak doradził bo skandal to potworna rzecz w wyższych sferach... I widzisz, mam jakby delikatne problemy emocjonalne od tego czasu i nie jestem w stanie zbudować normalnego związku. Nie zbliżam się do mężczyzn bliżej niż jedno nocna przygoda kiedy jestem zwykle narąbana do nieprzytomności i to jest, wiesz, jak masochizm bo wtedy, dwanaście lat temu też pamiętam wszystko jak przez mgłę i to taka moja osobista forma kary, że to sobie odtwarzam raz za razem a co gorsza znajduję w tym jakąś perwersyjną przyjemność...
Kurwa, Goodman. Skup się. Podświetliła numer Jakooba. Ale co mi to da? Nawet jeśli obieca pomoc medyczną to także odnajdzie dziecko, doda dwa do dwóch i małego podeśle swojemu pierdolonemu mistrzowi śmierci. Może darzył mnie jakimś chorym sentymentem ale na pewno nie aż takim aby odpuścić malucha i puścić nas wolno.
Komuś musiałam zaufać.
Nie.
Nikomu nie mogłam zaufać.
Byłam zdana na siebie. Ale nie krzywdziłam sobie. Przywykłam. Kto mówi, że trzeba obierać stronę jeśli żadna ci nie odpowiada? Pierdolić ich wszystkich. Nie sprzedam się. Nie tym razem. Będę grała sama jedna po swojej stronie boiska. Dopóki mogę. A później padnę. Ale padnę na własnych warunkach. Nie liżąc niczyjej dupy.
Wysłałam wiadomość do Setha z namiarami na motel i numerem pokoju. Na koniec dodałam dramatyczne: „Śpiesz się proszę”.
Ręka nadal rwała choć środki przeciwbólowe przyniosły odrobinę ukojenia. Pozwoliłam sobie by zamknąć na moment powieki. Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 09-07-2011 o 12:03.
liliel jest offline