Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2011, 08:54   #302
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Nocny monsun przerodził się gdzieś po godzinie duchów w szaleńczą nawałnicę. Ciężkie krople dżdżu bombardowały miasto spłukując do zatoki wszelkie nieczystości. Tony gliny, szmat i wszelakiego śmiecia zamieniającego wody przybrzeżne Kalkuty w pełne nieczystości bajoro.
Dawno temu wiele ludów na Ziemi czciło deszcz, jako życiodajny żywioł. Moc sprawiającą, że ziemia wydaje plony. Teraz jednak większość z wyprawy śmiałków, którzy mieli odwagę stawić czoła tajemniczemu Misterium, była daleka od takich myśli.

Niektórzy z nich musieli pomóc sobie większą kapeczką alkoholu, aby zasnąć. Ktoś inny nie spał całą noc czuwając nad czyimś snem. Ktoś inny, mimo nagości, rzucał się niespokojnie i pocił, nawiedzany przez korowód zjaw, z obłąkanym synem na czele. Jeszcze inna osoba otworzyła okno wsłuchując się w odgłosy ulewy. Tylko jedna czy dwie osoby spały snem sprawiedliwych. Niezależnie od tego, jak kto spędził noc, rankiem na wszystkich przykra niespodzianka.

Znikły dwie osoby z ich grupy.


* * *

O tym, że brakuje Amandy i Leonarda zorientowaliście się około dziewiątej rano, kiedy Luca obudził się w pokoju, przy otwartym oknie, czując – pierwszy raz od dłuższego czasu – wewnętrzny spokój. Potem jednak spokój ten prysł, kiedy ujrzał puste łóżko Leonarda. Nie był to jednak aż taki powód do obaw, bo przecież Leo mógł wstać pierwszy, mógł teraz spożywać posiłek w hotelowej restauracji, czy spacerować po ogrodzie korzystając z przyjemnego poranka.
Zniknięcie Amandy pierwsza zauważyła Emily, kiedy wróciła do siebie nad ranem z pokoju wynajętego przez Choppa. Ale, podobnie jak Luca, nie przejęła się, aż tak bardzo, zauważywszy brak współtowarzyszki.

To, że sprawa jest poważniejsza, wyszło na jaw dopiero koło dziesiątej trzydzieści, kiedy okazało się, że ani Amanda, ani Leo nie pojawili się na posiłku i nie można było ich spotkać w innych miejscach publicznych. Podczas pakowania rzeczy na drogę, bo wszak grafik dzisiejszego dnia mieliście niezwykle napięty, okazało się, że osobiste drobiazgi, dokumenty i rzeczy waszych przyjaciół również są w hotelu.

To zmobilizowało was do gorączkowych poszukiwań, w które dość szybko zaangażowali się obserwujący was szpicle Mac Dary. Nie znaleźliście niczego. Leonard i Amanda zapadli się, jak kamień w wodę. Niespostrzeżenie wybiła godzina umówionego spotkania z Zakonem Świtu. Nie chcąc tracić cennego kontaktu z potencjalnym sojusznikiem postanowiliście się podzielić. Część z was – Chopp i Garrett, którzy już znali Zakon Świtu – pojechała na spotkanie z Hindusami niebiesko – czerwoną rikszą podstawioną pod hotel. Pozostali – na miejscu w hotelu – zajęli się poszukiwaniami zaginionych i ostatnimi przygotowaniami do wyjazdu. Hiddink był pewien, że okoliczności zniknięcia Amandy i Leonarda tylko utrzymają decyzję Mac Dary o ich deportacji, jakkolwiek ładnie policjant nie nazywał tego faktu.


* * *

Spotkanie w Zakonie Świtu przebiegło nie tak, jak sobie to wyobraziliście. Mahuna Tulavara zdawał się być jakiś ... odmieniony. Prowadził rozmowę w sposób usztywniony, jakby nabrał dystansu do was i do waszych działań. W późniejszej jej części wyjaśnił jednak, że chodzi o Lyncha – o Cuna Sapita – jak go uparcie nazywał Pierwszy Miecz. Zdaniem lidera Zakonu Świtu naznaczenie zdominowało już chłopaka. Stał się agresywny, stał się pewny siebie i swoimi działaniami stanowił zagrożenie. Mahudna Talavara przedstawił wam mężczyznę w sile wieku, którego przedstawił, jako Simhę Pathava. Simha wyraźnie wyglądał na wojownika. Sprężyste ciało, ponure i czujne spojrzenie, oszczędne ruchy ciała – przypominał nakręconą sprężynę w jakimś mechanizmie bojowy. Wystarczyło ją tylko zwolnić, a .. zniszczenia będą oczywiste.

- Simha Pathava pojedzie, jako opiekun Cuna Sapita – poinstruował Mahuna Talavara. – Zna dobrze angielski, zna też się na kundalini, na magii i na walce, co jest oczywiste. Zapewnimy środki na jego podróż.

Wtedy powiedzieliście mu o zaginięciu waszych znajomych, w tym Lyncha. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Wezwał do siebie jakiegoś Hindusa, chyba tego samego, który tytułował dzień wcześniej „pszyjacielem” Garretta. Dłuższą chwilę rozmawiali w swoim języku, ale najwyraźniej Mahuna Talavara wydawał podwładnemu jakieś polecenia, które ten akceptował krótkimi potknięciami.

- Wasi przyjaciele mogą być w niebezpieczeństwie – powiedział Shardol Vinod, kiedy jego podkomendny opuścił pokój. – Zgodnie z naszymi informacjami, do Kalkuty przybyła niedawno niezwykle niebezpieczna grupa nomagji. Dzisiejszego poranka, nasi ludzie, którzy obserwowali ich kryjówkę, zniknęli. Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy nie połączyli tych dwóch faktów w jedną całość. W każdym bądź razie – wstał, a jego ton stał się uroczysty i podniosły – macie moje słowo i moją przysięgę, że nie Zakon Świtu nie spocznie, póki nie odnajdzie waszych przyjaciół, a szczególnie Cuna Sapita. Ten ... młodzieniec ... jest niebezpieczny. A moja rozmowa z nim utwierdziła mnie tylko w tym przekonaniu.

Coś w tonie głosu i w błysku w oczach Shardola kazało wam wierzyć w jego słowa. Wiedzieliście, że przysięgę tą potraktuje nad wyraz poważnie i zrobi wszystko, by ją wypełnić.

- Simha Pathava – Shardol spojrzał na pana „Sprężynę”.- Zbierz ludzi. Wszystkich. Roześlemy wiadomości. Niech kapłani wezwą Starszych. Jeśli to byli nomagji.ludzkie oko nie wykryje prawdy. Będzie potrzebna nam ich wiedza.

Simha skłonił się i wyszedł.

- Rozumiem, że w takim przypadku pozostaniecie w Indiach dłużej, prawda?

Spojrzeliście na siebie bezradnie.


* * *


Tymczasem w hotelu poszukiwania nie dały rezultatu. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Jak zawsze.

Z pakowaniem nie mieliście zbyt wiele do roboty, bo po pierwsze bagaże mieliście raczej skromne, a po drugie większość z was już spakował się wcześniej. Ludzie Gilroya Mac Dary pojawili się, zaraz po tym, jak dotarły do nich wieści o zniknięciu Amandy i Leonarda. Angielscy agenci podobnie jak wy rozpoczęli swoje poszukiwania.
Około drugiej pojawił się ich szef osobiście i od razu, z marszu, wdał się w polemikę z Hiddinkiem. Mimo całego kunsztu perswazji Herberta, policjant okazał się być nieubłagany i wyjątkowo nieufny. W zniknięciu Amandy i Leonarda widział jedynie zagrożenie lub jakiś wasz fortel. W końcu jednak uwierzył w opcję porwania i wydał stosowne rozkazy. W pół godziny później rysopis zaginionych powędrował do każdego patrolu, do każdego agenta. Sieci zostały zarzucone. Teraz wystarczyło jedynie czekać.
W międzyczasie wrócili wasi „emisariusze” do Zakonu Świtu i włączyli się w przepychankę słowną z policjantem.

Jednak Mac Dary okazał się być nieubłagany. Najwyraźniej miał dość problemów, jakie stwarzaliście, a zniknięcie Leo i Amandy okazało się być kroplą, która przelała czarę. Mieliście do wyboru – aresztowanie i deportację do Stanów Zjednoczonych lub wykonanie polecenia tępego policjanta i wyjechanie teraz. Przypomniał wam, że Egipt jest częścią Wielkiej Brytanii, że Mac Dara może wam znacznie utrudnić pobyt w Egipcie lub zwyczajnie uniemożliwić legalny pobyt w tym kraju. Użył również argumentów logicznych, że grupka cywili nie zrobi wiele więcej, niż cały aparat policyjno – wywiadowczy, jaki posiadał Mac Dara pod sobą. To było oczywiste.

O godzinie czwartej „tragarze” – czyli przebrani policjanci – odprowadzili, chociaż lepszym określeniem byłoby słowo, odeskortowali was na dworzec. Tam, pod osobistym nadzorem Gilroya Mac Dary, zostaliście ulokowani we właściwym przedziale, a agent posiedział z wami, oddając wam paszporty dopiero tuż przed odjazdem pociągu.

- Zostawiłem w pociągu kilku moich ludzi – uśmiechnął się Mac Dary. – W trosce o państwa bezpieczeństwo, rzecz jasna. Poza tym poprosiłem znajomego w Bombaju, Artura Donnovana, by osobiście państwa odebrał na dworcu w Bombaju. Ma mi również niezwłocznie przesłać depeszę o państwa stanie ... zdrowia.

Wiedzieliście jednak, że ów Donnovan ma zwyczajnie poinformować, że dotarliście w komplecie. Mac Dary przewidział wszystko.

- Życzę państwu przyjemnej podróży – pokłonił się oddając ostatni paszport. – Gdybyście państwo mieli zastrzeżenia, co do tego, w jaki sposób dbam o państwa bezpieczeństwo, możecie państwo złożyć stosowne pismo na ręce swojej ambasady lub też do mojego przełożonego, pułkownika Ethana Westona. Żegnam państwa.

Pociąg opuścił tuż przed tym, nim parowóz ruszył do przodu.


* * *


Trzeba było jedno przyznać, że Mac Dary przynajmniej zadbał o wasze wygody. Osiem miejsc, dla waszej siódemki i rzecz jasna dla Borii. Przedziały trzyosobowe, zatem mieliście do dyspozycji trzy dla siebie. Standardowo – jeden dla pań a dwa dla mężczyzn. Zniknięcie Amandy i Leonarda spowodowało, że mieliście jeszcze więcej miejsca.

Podróż miała potrwać pięćdziesiąt sześć godzin. Ponad dwa dni spędzone w ciasnej przestrzeni pociągu. Z poprzedniej podróży mieliście złe wspomnienia. To właśnie na tej trasie zaatakował was demoniczny potwór. Zatem, stukot kół, i zapadający za oknami zmierzch, a potem deszcz był ... niczym wspomnienie koszmaru.
 
Armiel jest offline