Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2011, 12:00   #156
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Cohen san. Moze lepiej wyjdź przez zaplecze. Za chwilę zrobi się tutaj bałagan.

- Itte kimasu Tang Lee san, ojama-shimashita. - odparł patolog, po czym wziął pakunek i skorzystał z rady Azjaty, kierując się do przejścia za zakurzoną kotarą. Nie miał pojęcia ani dlaczego, ani co właściwie powiedział.

- Itte irasshai, Cohen san. - Tang Lee zarechotał, po czym wyszczerzył się drapieżnie w stronę przeciwników, ostentacyjnym gestem rozciągając mięśnie karku.


***

Zaplecze pachniało różami tak intensywnie, że Cohenowi zrobiło się niedobrze. Nie zwracał na to uwagi, skoncentrował się na otrzymanej paczce. Prosty graniastosłup, o wymiarach 30 x 30 x 70 cm... i na tym zasadniczo kończyła się jego zbieżność z prawami logiki i geometrii. Całość pokrywała siatka dziwacznych szczelin, inskrypcji w nieznanych językach i magicznych symboli. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak jakaś łamigłówka z okultystycznego horroru.

Tymczasem w sklepie trwało piekło. Rumor, krzyki, wrzaski, dziwaczne dźwięki, których pochodzenia nie rozumiał, jakieś ryki, a nawet swojskie odgłosy strzałów.

Nie jego bajka. Obrażenia wyniesione ze szpitala nie miały materialnych odpowiedników w Iluzji, ale bólowi w niczym to nie przeszkadzało. Jego i tak wątpliwa przydatność bojowa była teraz niemal równa zeru. No chyba że znajdzie coś w...

No właśnie, skrzynka, skup się staruszku.


Powiódł dłonią po inkrustowanej powierzchni. O dziwo niezrozumiałe symbole pod palcami układały się w ciąg znanych mu łacińskich znaków. A przynajmniej w takiej formie docierały do jego umysłu... przyjęcie takiej hipotezy zdawało się bezpieczniejsze, niż przyjęcie do wiadomości, że te odrażające okultystyczne gryzmoły są dla niego w pełni zrozumiałe. Bo przecież dlaczego miałby je znać?

Z tego samego powodu, dla którego obcy demon powitał cię jak starego przyjaciela...

Dość, kurwa!

Z ciągu liter... znaków, wybrał kolejno pięć układających się w jego nazwisko. Ciche kliknięcie i ze skrzynki wyłoniło się niewielkie ostrze. Miecz? Dla niego? To byłby szczyt niedorzeczności. Nie, jednak nie. Czymkolwiek była trójkątna brzytwa, nie dawała się żadną siłą wyciągnąć z pudełka.

Przyłożył kciuk i zrobił lekkie nacięcie.


Skrzynka zaczęła emanować dziwnym, jaskrawym blaskiem. Pulsującym na przemian błękitem i czerwienią. Obiekt uniósł się w powietrze i w ciągu sekund zaczął się... przekształcać.. transformować w sposób wymagający przedefiniowania całej wiedzy ludzkości na temat geometrii. Gdy proces się zakończył, pudełko zmieniło się jednak w prosty, znajomy kształt. Drzwi.

Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego. Wiedział dokąd prowadzą. Czas się zatrzymał. Nie było już wojny w sklepiku. Nie było śnieżycy. Nie było śledztwa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=A_GK4q5NDmE&feature=related[/MEDIA]

Tylko zapach róż. Zapach róż i ziejąca światłem brama.

Takie znajome.

Cohen pewnie wkroczył w portal.

Znalazł się w... czymś. Przestrzeni. Dużej zamkniętej przestrzeni. Przy odrobinie wyobraźni można by to nazwać salą. Tak: sala. Duża sala, w której kamień i metal łączyły się ze sobą w dziwaczny, przeczący logice sposób.




Nieco oszołomiony Cohen powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, a następnie odwrócił się, chcąc sprawdzić, czy przejście za nim nadal jest aktywne. Zamiast portalu zobaczył... zwykłe, drewniane drzwi, kompletnie nie korespondujące z surrealistycznym otoczeniem.

Z sali prowadziło tylko jedno wyjście. Dziwnie znajome. Cohen miał silne i nieodparte wrażenie, że był już w tym miejscu. Że spędził w nim sporo czasu. Wiedział, że prowadzi ono w dół do … podziemnej części wieży. Bo to była wieża Astarotha. Jego Mroczna Wieża. Tego był pewien.

Krok po kroku, przez korytarz który wyglądał jak wnętrze metalowo-kostnego stwora. Wiedział, że spędzał na tym korytarzu sporo czasu. Dotarł do drzwi, tak samo dziwacznych jak wnętrze całej tej budowli. Pchnął je lekko i stanął w pośród scenerii rodem z najgorszego koszmaru.


Nie był w nim sam. Pod szczątkami kobiety stał chudy, kościsty mężczyzna. Odwrócony plecami w stronę wejścia. W ręku ściskał coś jaskrawego. Luminę. Odwrócił się i Cohen zamarł.

Zobaczył dobrze sobie znaną twarz.


- Witam, detektywie - powiedział mężczyzna znanym mu, gotyckim głosem. - Wiedziałem, że w końcu się spotkamy. Ponownie.

- Witam. - Cohen dłuższą chwilę wpatrywał się badawczo w twarz rozmówcy. - Wytłumacz mi to.

- Co konkretnie? - powiedział brat bliźniak.

- Nie przypominam sobie zaginionego rodzeństwa. A już z pewnością nie w moim służbowym krawacie. - przekręcił lekko głowę nadal lustrując istotę spojrzeniem. - Szanujmy swój czas i inteligencję. Czym jesteś?

- Skoro szanujemy swoją inteligencję, to zapewne wiesz kim jestem. Prawda?

Cohen wciągnął powietrze i zamknął oczy. Gdy je otworzył, ruszył szybkim krokiem przed siebie, do momentu, w którym stanął twarzą w twarz ze swoim lustrzanym odbiciem.
- Widzę kogo udajesz. Widzę kim być może myślisz, że jesteś. Próbujecie mnie z Nashem wkręcić w zabawę “kto jest mną bardziej”, czy w końcu powiesz co tu się dzieje?

- Jestem tym, którego szukałeś. Tym, któremu służyłeś po wybuchu w Red Hook. Tym, którego esencja kształtuje twoje sny i twoją percepcję. Jestem Astaroth. A to mój nowy garnitur w Iluzji. Prawda, że elegancki?


***


Cohen cofnął się gwałtownie, jakby właśnie sobie uświadomił że stoi pośrodku ogniska.

- A..Ale.. no tak.. żaden z wewnętrznych głosów nie mówił do mnie per "detektywie".. nie poznałem gospodarza, to nieuprzejme... ja.. - jego ręce zaczęły się nerwowo trząść, odruchowo sięgnął do kieszeni po pudełko tabletek, nie ta kieszeń, zaczął nerwowo obszukiwać płaszcz. Przerwał w pół ruchu. Nie zdobył się na ponowne spojrzenie Aniołowi Śmierci w oczy, gapił się gdzieś w kąt groteskowej sali tronowej. Jednak jego głos zabrzmiał zdecydowanie pewniej niż przed chwilą. - Zaraz! Chcesz mi powiedzieć, że całe to zamieszanie, wszystkie sny, ślady krwi, porwanie dziewczyny, próba w szpitalu... wszystko to tylko po to, żebyś mógł mieć "garnitur"? Serio? Po to tu jestem? W samym Nowym Jorku masz parę setek fanatycznych wyznawców, którzy przybiegliby tu w podskokach na twoje skinienie.

- Nie. Nie po to. Ale ta myśl zrodziła się we mnie kiedy mój razyda rozmawiał z tobą w szpitalnej stołówce. A uwolnienie energii pod miejscem, które nazwaliście Red Hook, było tylko kropką nad i. Zresztą, powiem szczerze, w swoim uporze i w swoim niezwykłym oddaniu pracy, doskonale nadałeś się do roli jaką ci powierzyłem. Idealnie.

- Powierzyłeś mi rolę tego, kto zepsuje twój własny eksperyment? Red Hook był wypadkiem przy pracy. Potknięciem zarówno moim, bo podjąłem złą decyzję, jak Tarotha i Jakooba. Pierwszy nie zapanował nad sytuacją, a drugi w chwili strzału nie miał pojęcia co robi. Chcesz mi powiedzieć, że tak to sobie zaplanowałeś? Podaj mi jeden pozytywny aspekt wielkiej, niekontrolowanej dziury w rzeczywistości. Nawet z perspektywy kandydata na Demiurga... to nie ma sensu.

- To nie musi mieć sensu. Incydent na Red Hook był absolutnie niezamierzony. Ale, skoro już się zdarzył, musiałem zrobić z niego użytek. Zresztą, sam podsunąłeś mi ten pomysł, detektywie Cohen. Tutaj, w tym właśnie miejscu. Ja tylko dopracowałem szczegóły tego, jakże ryzykownego planu.

- Jak zapewne zauważyłeś, okres między wybuchem, a wybudzeniem ze śpiączki to w mojej pamięci czarna dziura. Co właściwie podsunąłem?

- Kiedy wasze ciała spały, wasze dusze przebywały tutaj. W mojej wieży. Można powiedzieć, że ty, Kingston i Baldrick byliście moimi … pracownikami. Ty zajmowałeś się szeroko pojętymi czynnościami anatomicznymi - badaniem ludzkiego ciała, jako mechanizmu. Baldrick i Kingston zajmowali się mniej przyjemnymi kwestiami. Torturowali tych, których wam kazałem. Z drugiej strony ty robiłeś wiwisekcje. Ta wieża budzi w śmiertelnikach różne rzeczy. Uśpione potrzeby. Powiedzmy, że nie do końca byliście sobą. Albo właśnie byliście sobą. I wtedy powiedziałeś coś, co zapadło mi w pamięć. Zresztą niedawno to powtórzyłeś. Co mnie wielce ucieszyło. Uznałeś mnie … za nieporadnego. I chcieliśmy, by takim właśnie postrzegali mnie moi wrogowie.
Wiesz co trzymam w rękach, detektywie Cohen?

- Nie mówiłem o "nieporadności" - patologa z jakiegoś powodu bardzo zainteresowały czubki własnych butów, jednak głos miał pewny - tylko o braku dbałości o szczegóły. Bardzo konkretne szczegóły, które ostatecznie doprowadziły do katastrofy na Red Hook. Jeżeli coś zasugerowałem w czasie poprzedniego pobytu tutaj, to prawdopodobnie bezsens prób ukrywania tego co oczywiste przed twoimi wrogami i potrzebę pracy nad tą drobną wadą. Ale to oczywiście tylko moja hipoteza, to ty pamiętasz jak było. Skoro nie do końca byłem sobą, mogłem mówić różne rzeczy. - Uniósł wzrok. - A więc co trzymasz w rękach?

- To, co wszyscy tak bardzo chcą mieć. Moją luminę, którą straciłem podczas tej niekontrolowanej i niespodziewanej reakcji. Wiesz zapewne co to oznacza?

- Nie znam się na tym, ale gdybym miał zgadywać, oznacza to, że nadal brakuje ci kawałka ukrytego w Baldricku i bezdomnym.

- Nie. Mam całość. Zawsze miałem. Byliście jedynie przynętą. Przez cały ten czas. Przynętą, która miała skupić uwagę łowców i moich wrogów. Unkath, De Sade, nawet Togarini czy Netzach kupili tą maskaradę. Oszukałem ich. Oszukałem ich wszytskich. Rytuał ma się ku końcowi. A wasze działania, wasze rozterki, wasz handel esencją, której mieliście tyle, co kot napłakał, dało mi czas, odciągnęło uwagę od … prawdziwego planu.

Cohen przez chwilę milczał, dokładnie analizując usłyszne informacje, po czym z uznaniem pokiwał głową.
- No dobrze. Wracamy więc do punktu wyjścia. Sądzisz, że możesz stanąć powyżej pozostałych jako namiastka Demiurga, ja sądzę że to niemożliwe. Ale o tym już rozmawialiśmy za pośrednictwem Nasha. Zakładam, że istota twojego pokroju nie wspomina o takich rzeczach, żeby poupajać się swoją wielkością i pochwalić przyszłemu garniturowi. Co to za plan? Jaka jest w tym wszystkim moja rola? Dlaczego tu jestem?

- Dlatego, że chciałeś być. Czyż nie? Szukałeś wieży z obsesyjną świadomością. A jaka ma być w tym twoja rola. Zaraz o tym podyskutujemy.

- Dobrze się bawisz, co? - na twarzy Cohena pojawił się krzywy uśmiech - Siedziałeś w mojej głowie, dość długo by się zorientować, że nie szukałem wieży dla niej samej, ale dla tej, którą spodziewałem się w niej znaleźć. Znalazłem ją gdzie indziej, ale szybko się okazało, że to pozorne zwycięstwo, jak długo oboje jesteśmy uwiązani do Wieży. Skoro nie udało mi się przegryźć sznurków, na których nas uwiązałeś, pozostało znaleźć rękę, która za nie pociąga i dowiedzieć się o co właściwie chodzi jej właścicielowi. Ty ze swojej strony robiłeś wszystko, by mnie tu ściągnąć, więc zakładam, że układ pacynka-kuglarz również nie do końca ci odpowiada. Chcę zrozumieć, Astarocie. Usłyszeć odpowiedzi na pytania, które wprawiły w taką wściekłość twojego razydę. Pytania, których on sam prawdopodobnie bałby się zadać. Co naprawdę zamierzasz? Jak chcesz to osiągnąć? A przede wszystkim, czy sam rozumiesz na co się porywasz?

- Znalazłem Go - powiedział Anioł Śmirci spokojnym głosem. - Wiem co Go spotkało. Wiem, co mam uczynić. Paradoksalnie ja odtrącony, stałem się nadzieją. Chcę … porządku. Chcę.... stablizacji. Chcę … końca wojny. Tak. Wiem, jak to osiągnąć. I tak, wiem na co się porywam. Wiedz jednak, że nic nie dzieje się bez Jego woli, detektywie Cohen. I tak, dobrze się bawię. W końcu jestem panem kłamstw, a to wyszło nadspodziewanie … kłamliwe.


Wizja krótka jak uderzenie serca. Nie pochodziła od Astarota a gdzieś z głębi podświadomości Patricka Cohena. Szelest cienkich jak bibułka kartek. Kolumny drobnych literek z ponumerowanymi wierszami. Wszystko zaczęło układać się w całość.

- Oczywiście że nic nie dzieje się bez jego woli i mówiąc szczerze, nie sądzę że gdziekolwiek odszedł. Sam fakt, że mówisz o nim jako o osobie, która może odejść czy umrzeć świadczy, że nie mówisz o Nim, tylko jakiejś jego manifestacji. To co się dzieje z wami, skrzydlatymi po odejściu waszego Demiurga, to ten sam bajzel jaki mieliśmy po śmierci Jezusa z Nazaretu. Stwórca trwa tak długo, jak jego dzieło, a wy jesteście tylko jego kolejną warstwą. Tak jak my, jesteście jego kawałkami, które wyrwane z kontekstu tracą sens. Jego plan trwa, niezależnie od moich i twoich decyzji. Jedyne co możemy zrobić, to podporządkować się jego woli, albo brnąć jej naprzeciw widowiskowo przegrywając i dając tym przykład innym. Dlatego ważne jest dla mnie CO KONKRETNIE zamierzasz.

- Przywrócić wiarę. W Niego. Widzisz, cokolwiek o mnie sądzisz i cokolwiek o mnie myślisz, co w istocie rzeczy jest mi całkowicie obojętne w całej swej rozciągłości, to … hmmm... sam nie wiem, jak nazwać te uczucia. Chyba “polubiłem”. Tak, to w miarę dobre słowo. Polubiłem ludzkość. Polubiłem jej ślepe dążenie do samounicestwienia na każdej możliwej płaszczyźnie. Duchowej, egzystencjalnej, fizycznej. Szczególnie polubiłem Amerykanów. I, wierz mi lub nie, jest mi to obojętne, nie chcę, by moi bracia zakończyli wasze istnienie.
Nie jesteście gotowi na poznanie prawdy. Nie zasłużyliście na zagładę. Pozostała więc ostatnia alternatywa. I tą właśnie chcę wprowadzić w Iluzję. To właśnie KONKRETNIE zamierzam, detektywie Cohen. A szczegóły tej operacji byłyby dla ciebie niezrozumiałe i nie zamierzam ci ich wyjawiać. Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz nalegał. Jak bardzo będziesz pragnął. To właśnie chciałeś usłyszeć?

- Echh, słuchaj, też cię... hmm.. “lubię”, to może nie to słowo, ale akceptuję, jako niezbędną część wszechświata. Ale... rozumiesz, że kończąc nasze istnienie, twoi bracia unicestwią też siebie i Metropolis, prawda? To nie jest kwestia lubienia, to jest kwestia prostych związków przyczynowo skutkowych. Nie mówię tego wszystkiego, żeby cię obrazić, staram się po prostu wytłumaczyć pewien mechanizm, którego działania nie widać, gdy patrzysz z perspektywy Wieży Archonta czy Anioła Śmierci. Można się sprzeczać, czy pierwsze było jajo, czy kura, ale pewne jest że jedno nie mogłoby istnieć bez drugiego. - Cohen przez chwilę spoglądał w swoje lustrzane odbicie usiłując wyczytać, czy rozmówca chociaż spróbował za nim nadążać - Dobra. Mniejsza o szczegóły techniczne. Powrót wiary nie wydaje mi się złym pomysłem, jak długo nie będziemy działać wbrew Jego regułom. Jaka ma być w tym moja rola?

- Potrzebuję jeszcze odrobinę czasu. A ty mi go zapewnisz. Ty i reszta. Udało mi się wyeleminować pomniejszych graczy. Jednak na scenie pozostało dwóch. Na tyle poważnych, że … mogą pokrzyżować moje plany. Dasz mi ten czas. Wystawisz mnie im. Podczas rytuału. Tak, jak tego chcieli. To będzie koniec waszych starań. Kiedy … ja zginę. Nie musisz znać szczegółów. Nie powienieneś. O tym spotkaniu też zapomnisz. O prawie całej naszej rozmowie. Poza zobowiązaniem, które … być może … podejmiesz? Zgoda? Czy taki … takie porozumienie jest zadawalające?*

- Skoro nie będę pamiętał niczego, poza swoim zobowiązaniem, a potem masz zamiar użyć mojego ciała w charakterze garnituru, to myślę, że możesz mi odpowiedzieć szczerze na parę pytań. Cokolwiek powiesz, pozostanie w tej sali, czy tego chcę czy nie. Myślę, że zobowiązanie będzie miało sens tylko wtedy, gdy będzie oparte o pełne zrozumienie sytuacji... w miarę możliwości ludzkiego mózgu oczywiście. - odczekał chwilę. Gdy nie usłyszał protestów przeszedł do rzeczy - Rozumiem, że moje ciało zostanie poświęcone w czasie rytuału. Co się stanie z pozostałymi? Czy plan zakłada również śmierć Baldricka, Goodman lub Alvaro? Nie pytam o wypadki losowe, obaj już wiemy, że są poza naszym przewidywaniem. Pytam o to, co jest konieczne dla twoich celów oraz to co jesteś w stanie przewidzieć.

- Żadne z wymienionych ciał nie powinno zginąć. Przynajmniej nie planuje tego. Ani ty. Ani nikt inny. Chyba, że dacie się zabić. Jedyna śmierć ma spotkać mnie.

- Natasha Kalisky. Jaka jest jej rola w całym tym zamieszaniu? Teoria Adama Verna wydaje mi się mocno naciągana, a nie wierzę, że chodziło tylko o manipulowanie moją skromną osobą.

-Oczywiście że nie. Dziewczyna ma pewien dość potężny dar, którego sobie nie uświadamiała.

- To już wiemy. Pytanie jaka jest rola tego daru w twoim planie. I czy ma szansę na normalne życie, kiedy to szaleństwo się już skończy?

- Nikt z was nie ma takiej szansy. Przecież to oczywiste. Z tego koszmaru nie można się się obudzić.

- Bez sofizmów proszę, mówiłem o bieżącej wojnie i twoim planie Wielkiego Powrotu. Jeżeli chcesz mojej współpracy, to przyjmij do wiadomości, że kwestia ewentualnego udziału w tym planie i dalszych losów tej dziewczyny jest dla mnie kluczowa.

- Kiedy mój plan zostanie sfinalizowany, jej los przestanie mnie obchodzić. Wasz zresztą również.

- Uczciwa oferta. Kolejna sprawa... garnitur. Jak to dokładnie działa? Od teraz się wyłączam i ty kierujesz moim ciałem, czy to ma nastąpić dopiero po realizacji planu? Co się będzie działo w tym czasie z moją własną esencją?

- Nie musisz się obawiać. Nic złego cię nie spotka. Nastąpi to dopiero po realizacji planu. Ty niczego nie zauważysz.

- Ostatnia sprawa. Chcę, żeby po zrealizowaniu tego planu cała nasza czwórka została poodczepiana ze swoich smyczy. Nowe wcielenia tych, którzy zginęli, również. Świeży start, bez zobowiązań i chórów anielskich na karku. Czy możesz to zagwarantować, jeśli twój plan się powiedzie?

- Myślę że tak.

Cohen przez długą chwilę wpatrywał się w swoją własną twarz. W oczy patrzące na niego jego własnym, pozornie obojętnym, podszytym protekcjonalizmem spojrzeniem.

Jest taki jak ty. Zawsze osiąga to, czego pragnie. I lubi czystość.


Wziął głęboki wdech.

- Zróbmy to.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 11-07-2011 o 23:29. Powód: błędy
Gryf jest offline