Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2011, 15:35   #157
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VfVqOZQVcJQ&feature=related[/MEDIA]

Burza śnieżna uderzyła w Nowy York. Zadymka przerodziła się w szaloną, dziką kotłowaninę śniegu i wichru. Jakby dwa demony złapały się za rogi i ciskały swoimi niewidzialnymi cielskami wokół.
Wszyscy, którzy tylko mogli, skryli się w domach, włączyli ogrzewanie i z fascynacją i przerażaniem obserwowali szaleństwo żywiołu. Gdzieś obok wojna potęg docierała do finalnej fazy. Do ostatniego, mrocznego etapu.
A śnieg był najmniejszym z problemów ludzi, z których na szczęście nie mieli pojęcia, co tak naprawdę dzieje się wokół nich.


Claire Goodman

Tabletki, wzięte garściami, spowodowały, że ból złamanej ręki był niewiele bardziej dokuczliwy, niż ćmienie zęba. Ale miało to efekty uboczne. Zasnęłaś. Tylko na chwilę, tak przynajmniej ci się zdawało. Zapadłaś w sen pełen zrodzonych z bólu majaków i zwidów. Czyżbyś miała gorączkę?

Obudziło cię nieznośnie przeświadczenie, że nie jesteś sama w motelowym pokoju.
Sięgnęłaś lewą dłonią po pistolet.

Przeładowanie broni spowodował, że oblałaś się zimnym potem.

- Tego szukasz – zapytał znajomy, uprzejmy głos.

Wonda. Dziewczyna Marion Jade.

Otworzyłaś oczy.

Była tutaj, w zaciemnionym pokoju. Poza zasięgiem twoich rąk. Mierzyła do ciebie z pistoletu.

- Ładna mi pomoc – uśmiechnęła się cynicznie, a ty przez moment, kiedy musiałaś zamrugać powiekami, widziałaś zamiast dziewczyny monstrualnego grubasa. – Powiedz, jak chciałaś pomóc Jade kradnąc jej z trudem urodzone dziecko? Dziwne.

- Kim ... ty ... kurwa ... jesteś – wydyszałaś wpatrując się w twarz kochanki Jade.

- Twoją śmiercią, kochanie – powiedziała dziewczyna, a jej palec z wprawą nacisnął spust broni. Raz, drugi, trzeci.

To wystarczyło. Kawałki ołowiu wystrzelone z dużo-kalibrowej broni zrobiły z twojego ciała befsztyk. Gasnącym wzrokiem ujrzałaś tylko, jak Wonda – czymkolwiek nie była – pochyla się nad miejscem, gdzie położyłaś noworodka. Lufa raz jeszcze plunęła ogniem...

A ty umarłaś.




Rafael Jose Alvaro

Wnętrze starego budynku przypominało dokumentalny film na temat nędzy bezdomnych. Szeroki hangar, ocieplony dymiącymi beczkami, wszędzie gdzie się dało pokrywały łóżka polowe. Na nich, zawinięci w brudne koce, spali, kaszleli, pierdzieli ludzie. Dziesiątki ludzi. Od wielu z nich czułeś alkohol, od wielu czułeś ropę i krew.

Smród dymu i niedomytych oraz spoconych ciał, aż szczypał w oczy.
Wskazane miejsce znajdowało się na końcu hangaru dawnej nastawni, Wilgotną ścianę pokrywały graffiti i połać szronu. To chyba było najzimniejsze miejsce w całym budynku, zapewne przeznaczone dla tych, którzy przybywali tutaj pierwszy raz. Kiedy przechodziłeś pomiędzy bezdomnymi na łóżkach odprowadzały cię złe, nieprzyjazne spojrzenia.

Zająłeś miejsce na śmierdzącej zgnilizną pryczy i wtedy ujrzałeś, że w twoją stronę zbliża się jeden z Czarnych Psów Piekieł. Wygolony na łyso, postawny z wredną gębą zakapiora.



- Masz – podał ci małą, niebieskawą pastylkę. – Bierz.

Wziąłeś do ręki próbując uniknąć kłopotów.

- Zjedz! – kazał.

Udałeś, że to robisz, a kiedy zadowolony odszedł, dyskretnie wyplułeś pigułkę.

- Słuchać, kurwy – wrzasnął ten sam facet, co podał ci narkotyk. – Jesteście teraz pod ochroną
Czarnych Psów Piekieł. I nie ma chuja, by ktoś wam podskoczył. Ale musicie wiedzieć jedno! Żadnego srania w łóżko! Jak się komuś zachce, kibel jest tam! Żadnych, kurwa, bójek! Wiecie, jak kończą ci, co się biją! I bądźcie, kurwa, posłuszni. Bo inaczej położymy na was laskę, jak reszta społeczeństwa. Rozumiecie, KURWA!

Ostatnie słowo niemal zaryczał.

Położyłeś się na swojej pryczy obserwując ludzi, podsłuchując rozmowy toczone szeptem. Znalezienie jednej konkretnej osoby w tym tłumie ludzi będzie niczym szukanie igły w stogu siana.

Ale postanowiłeś być cierpliwym.

Śmierć przyszła niespodziewanie. Twoje ciało zapłonęło od środka, niczym pochodnia. Wycie obudziło członków gangu i śpiących obok bezdomnych. Widziałeś przerażenie na ich twarzach, kiedy miotając się próbowałeś zgasić ten straszliwy ogień.

Przez tłum przedarł się ten sam bandzior, co dawał ci pastylkę. Zobaczyłeś broń w jego ręku i ujrzałeś rozbłysk lufy. Kula precyzyjnie wbiła ci się między oczy i zakończyła cierpienia.


Terrence Baldrick

Szanse uczciwej walki z tym przerośniętym żółtkiem miałeś raczej niewielkie. Ale musiałeś się bronić. Wybrałeś jak się okazało ostatni wagon, za którym widać było jedynie ciemność tunelu.
Miałeś pistolet. Mogłeś go użyć. W tak duży cel, z bliska nie było szansy nie trafić.
Jednak nie przewidziałeś jednego. Że pan Kutas będzie taki szybki i taki cholernie sprytny.

Wyglądał na takiego, co udusi cię gołymi łapami, a ten wyszarpnął spod płaszcza obrzyna i nim zdążyłeś zareagować strzelił ci prosto w pierś.

Strzał posłał cię na tylną ściankę, a przerośnięty Azjata doskoczył do ciebie i dokończył sprawę tak, jak podejrzewałeś. Waląc twoją głową o szybę, aż kości czaszki popękały.

Padłeś na pół zemdlony na ziemię, a twój oprawca uśmiechnął się wrednie.

- Legionista – zasyczał. – Takich lubię.

Kopniakiem wbił tylne drzwi w pędzącym wagoniku, a potem cisnął twoje bezwładne ciało w ślad za nimi.

Pęd i metalowa szyna zrobiły swoje.

Ostatnim, co poczułeś był potworny ból rozpadającej się w kawałeczki czaszki.

Tym razem nie było już nikogo, kto przywróciłby cię Iluzji.

Za to była zimna ciemność, która otuliła cię jak kocem. O domku na Alasce mogłeś jednak zapomnieć.



Patrick Cohen


Astaroth – diabeł wcielony w twoje ciało uśmiechnął się kącikiem ust.

- Umowa została przypieczętowana – powiedział wyciągając w ludzkim geście dłoń.

Wahałeś się przez krótką chwilę, ale w końcu ująłeś dłoń diabła. Pieczętując tym samy los swój i Ziemi.

* * *

Poznałeś prawdę o rytuale, którego znaczenie zostało przecenione przez wszystkich. Widziałeś, jak ganiali za czymś, co nie istniało. Jak wasza trójka pełniła rolę wabików odciągając przeciwników Astarotha od prawdziwego planu.

Widziałeś go, w jego demonicznej postaci, jak kroczył ścieżką, aż zatrzymał się na szczycie jakiegoś wzniesienia. Stał na nim tron. Wielki. Złoty. I Astaroth usiadł na nim z pewnym napięciem na twarzy. Czułeś napięcie, jakie mu towarzyszyło, gdy to zrobił. Wiedziałeś czemu. Tylko najpotężniejszy spośród Archontów lub Aniołów Śmierci mógł zaryzykować ten czyn.

Gdzieś daleko sługi jego wrogów goniły błędnymi tropami. Rzekomo utraconą esencją, która nie była niczym innym, jak zwyczajną luminą przebudzonego z Iluzji człowieka. Za dzieckiem, które rzekomo miało narodzić się jako ktoś niezwykle ważny. Kolejne kłamstwo. Zwykłe zaklęcie rzucone na nieświadomą matkę, kolejne na Tashę – malarza – wieszcza i wiele oczu znów spojrzało tam, gdzie miało spojrzeć.

Zręcznie tkana sieć kłamstw, półprawd i błędnych, nic nie znaczących tropów, które jednak wszystkim wydawały się niezwykle istotne. I chwila prawdy, kiedy Anioł zasiadł na Tronie Demiurga.

Cohen widział, że mebel staje się czarny, a wokół Astarotha wirują wstęgi pierwotnej ciemności. Widział, jak demon staje się coraz większy, jak rośnie jego moc i jego potęga. A potem, twarz, która nie była już szpetną twarzą człowieka, tylko ... bezkresną ciemnością bezdusznego wszechświata ... zwróciła się w jego stronę. Żółte oczy Astarotha lśniły, niczym dwa słońce.

W przebłyskach uwięzionej świadomości Cohen widział...... Widział ostatnie chwile życia swoich współpracowników.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bJ3k0IoDZgo[/MEDIA]

Widział Marlona Villaina, który złapany w lustrzane spojrzenie pozbawionego oblicza kształtu wlewał w siebie strumienie alkoholu, opróżniając jedną butelkę po drugiej. Widział, jak mały samolot z Clausem Grandem wpada w serce piaskowej burzy i jak krewki policjant ginie, rozerwany na szczątki. Widział drugą śmierć Granda, kiedy cios młota zadany drobną ręką pomagierki Togariniego roztrzaskał głowę Clausa, a jego okrwawione ciało dołączyło do stery innych w niebotycznej wieży. Widział, jak Miya Mayfair sięga po broń i strzela do Waltera Mac Davella i jak Jess zabija ją strzałem w pierś. Widział Jessicę Kingston i Jacooba przyglądającego się obojętnie, jak nieznana mu kobieta wiesza wierzgającą Jessicę na zwiniętym prześcieradle. Widział, jak ta sama kobieta strzela w pierś Goodman w jakimś małym, niezbyt ładnym pokoiku. Ujrzał także, jak Baldrick strzela sobie w głowę, w jakimś obskurnym miejscu, i jak ginie ostateczną śmiercią wywalony z pędzącego metra. Widziałeś też Alvaro, który miotał się jak szaleniec, otoczony płomieniami i wyglądającego jak skinhed zbira, który strzela wampirowi prosto w czaszkę. I ujrzałeś człowieka w eleganckim stroju, który kapał dziwną, gęstą krwią w płomienie palące się w dziwnej czarze. Wiedziałeś, że wołają na niego Ormianin i właśnie dowiedział się o tym, że Astaroth wystrychnął na dudka jego pana, i że Alvaro przyczynił się do tego, nie stosując się do polecenia Ormianina. Wiedziałeś, że ten rytuał zakończył egzystencję twojego przyjaciela.

Dopiero na końcu Astaroth pokazał ci Tashę. Stała na krawędzi wysokościowca, szarpana śnieżycą. Uśmiechnęła się tylko raz. Smutno. A potem odbiła się i poleciała w dół, niczym spadający anioł. Kiedy uderzyła o ziemię ponad sześćdziesiąt pięter niżej Astraroth uśmiechnął się do ciebie i ... zgasłeś.

Astaroth osiągnął swój cel. Stał się .... najpotężniejszym spośród władców Piekieł, którzy w krótkim czasie, jeden po drugim, złożyli mu hołd.


EPILOG

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cRt2o5MqE9E[/MEDIA]


Niedziela, 4 września 2011r, 10.50 AM, New York City, Siedziba Główna Wydziału Specjalnego N.Y.P.D.


Wkurzony kapitan Artur Mac Nammara – szef Wydziału Specjalnego – siedział na swoim starym, wysłużonym fotelu i kończył czytać wstępny raport z miejsca, gdzie znaleziono ciała. Ekipa techniczna Wydziału Specjalnego porobiła zdjęcia i skrupulatnie przeszukała zaułek i najbliższą okolicę zbierając wszystko, co wydawało się mieć związek ze sprawą. Ciało ofiary zostało już skompletowane i przewiezione do kostnicy, gdzie zespół policyjnych patologów zbierał ślady DNA sprawcy, badał krew, oglądał trupa na setki możliwych sposobów obdzierając młodą dziewczynę z ludzkiej godności. Wszystko jednak po to, by jego ludziom udało się złapać tego skurwiela, który odebrał jej życie.

W końcu się zjawili i zajęli wskazane miejsca.
Kapitan powitał ich szorstko, przedstawił w skrócie sprawę i przekazał pięć kopii akt.

- Dobra - powiedział - Chcę, byście zrobili wszystko, aby złapać go nim uderzy drugi raz! Bo, ze to seryjny świr, nie mamy wątpliwości.

Przyglądał się im. Swoim czujnym wzrokiem.

- Dobrałem was specjalnie, do tego zadania. Każdy z was zna się na swojej pracy, jak nikt inny. Macie złapać mi tego świra. Rozumiecie. Detektywie Anderes, detektyw Freezbach, detektywie Young i White. Wspomoże was detektyw Cohen, który specjalnie odrzucił udział w ważnej konferencji medycznej.

- Doktorze, czy chce pan zabrać głos.

Patrick Cohen wstał.

- Tak, za pozwoleniem panie kapitanie. Czy zlecono już badania DNA? Nie chcemy chyba popełnić pomyłki w identyfikacji ofiary....


WSZYSCY


W poniedziałek, jak co tydzień, stawiliście się w pracy.

Zawalone biurka, sterty papierów. Kapitan Mac Nammara, rozdzielił pracę tym, którzy właśnie zakończyli swoje sprawy.

Głos dowódcy był twardy, wkurzony i zdecydowany podczas całej odprawy. Z tego co wiedzieliście, sen z powiek spędzała mu nowa, zapowiadająca się na trudną sprawa, którą ochrzczono kryptonimem „Tarociarz”. Koordynację zespołu otrzymał doktor Cohen, a to dobrze świadczyło o szansach złapania zabójcy.

- Goodman, Villain – zajmiecie się „Brzytwiarzem”. Mac Davell i Alvaro – bierzecie „Śpioszka”. Grand – kurwa mać, człowieku, weź się ogarnij, śmierdzisz wódą na milę. Grand i Baldrick. Weźmiecie sprawę „Wesołego Drwala” i jego ekscesów z siekierą. Kingston, ty będziesz mi potrzebna przy konferencjach. Twoje umiejętności przydadzą się. Do roboty!

Spojrzał na was dziwnie.

- Zresztą, sami wiecie najlepiej, co macie robić i w czym jesteście najefektywniejsi, oprócz pobierania pieniędzy od podatników na wasze pensje. Spieprzajcie już, szkoda dnia!


Szuranie krzeseł i pomruki były jedyną odpowiedzią na słowa szefa.


Claire Goodman

Poniedziałek. Jak zawsze po pracy pojechałaś nieco się zabawić. To był dobry lokal. Ostra muzyka, dużo alkoholu i fajni faceci do wyrwania na jedną noc. Twoje życie było spierdolone, a ty doskonale o tym wiedziałaś.

On był jak olśnienie. Młodszy od ciebie, ale w jakiś sposób przyciągnął twoją uwagę. Jakbyś go znała. A po pierwszej wymianie zdań poczułaś, ze go lubisz.

- Nazywam się Jacoob – przedstawił się ładnie, jak uczniak. – Czy my się skądciś nie znamy?

- Nie. Mam doskonałą pamięć do twarzy – powiedziałaś.

- Aha. A może znasz mojego kumpla, Harolda. Taki przytulak, jak mała kaczuszka.

- Jesteś gejem? – zapytałaś wprost.

- Nie. Jasne, że nie – zaśmiał się. – Pokazać ci?

Muzyka zagłuszyła twoją odpowiedź.


Terrence Baldrick

Zimne piwo po pracy i dobry film. Tego ci właśnie było potrzeba po ciężkim dniu pracy. Rozparty w fotelu klikałeś po kanałach, szukając czegoś, na czym warto byłoby zawiesić oko.
Palec stukał w guziki na pilocie.

- Badziew. Syf. Beznadzieja. Było. Głupie.

Nie wiesz czemu, ale twoją uwagę przykuła dziwaczna reklama jakiegoś klubu homo lub innych zboków. Wypomadowany facet w peruce zachęcał do odwiedzin w „zakazanym imperium wręcz piekielnych rozkoszy”.
Na jego widok parsknąłeś śmiechem.

- Mam nadzieję, że kiedyś ktoś tą twoją dupę rozedrze na pół, perwersie – powiedziałeś do ekranu i przeskoczyłeś na inny kanał.


Rafael Jose Alvaro

Szedłeś do swojej drugiej pieszo, bo poniedziałkowy wieczór był nawet ciepły.

Ludzie wylegli na ulice i przyglądałeś im się z życzliwością. Zawsze próbowałeś dostrzec w nich tą dobrą stronę, nawet wtedy, kiedy porzuciłeś sutannę i zająłeś się swoją nową pracą. Paliłeś papierosa. Próbowałeś rzucić ten nałóg, ale jak na razie on był silniejszy od ciebie.

Każdy krok sprawiał ci niesamowitą radość. Posłuszne twojej woli mięśnie sprawiały, że czułeś dziwną, nieuzasadnioną euforię.

- Pan Alvaro – mężczyzna czekał na ciebie pod organizacją dla młodzieży, dla której udzielałeś się po pracy.

Był elegancki i zadbany. W dobrze skrojonym garniturze.

- Tak. A z kim mam przyjemność.

- Nazywam się Michael Saint Perrish – przedstawił się z uśmiechem. – Polecił mi pana nasz wspólny znajomy. Doktor Leon Walter Corrby. Mówi, że jest pan człowiekiem wielkiego serca i ze studiuje pan angelologię. Mielibyśmy dla pana propozycję. Proszę. Oto moja wizytówka. Być może, to zmieni pana życie.

Wziąłeś kartonik.


Jessica Kingston


Wracałaś do domu zmęczona. Nowe obowiązki pomocy medialnej dla Mac Nammary zmęczyły cię bardzo mocno. Marzyłaś o ciepłej kąpieli, kieliszku lub dwóch wina na rozluźnienie i śnie.

Podskoczyłaś, jak oparzona, kiedy koło nóg śmignął ci szczur. Tłusty gryzoń przebiegł kawałek i niezrażony twoją obecnością zatrzymał się i spojrzał w twoją stronę. Jego paciorkowate oczka zdawały się ciebie obserwować. Dziwne uczucie poruszyło lekko strunę niepokoju w twoim sercu. Wiedziałaś, że w Nowym Yorku żyje dwa razy więcej tych gryzoni, niż ludzi. Tupnęłaś nogą i szczur czmychnął.

Przed bramą siedział jakiś bezdomny i żebrał. Cuchnął, jak stary rynsztok. Wciągnęłaś oddech zbliżając się do niego. Mamrotał coś pod nosem. Coś, jakby „widzi cię” lub „nie patrzy”.

Uspokoiłaś się dopiero w swoim domu, kiedy ulubiony kot przybiegł otrzeć się o nogi.


CLAUSE GRAND

Samochody rozgrzewały silniki przecinając ciszę nocnej ulicy dudniącym, charakterystycznym warkotem. Obok „palił gumę” twój rywal w wyścigu. Adrenalina i alkohol szalały w twojej krwi.

Miałeś zamiar ścigać się do zwycięstwa nie zważając na nic – przepisy, czerwone światła czy innych użytkowników drogi. Liczyła się tylko ta chwila, bo życie i emocje z nim związane są piękne! Nawet, gdyby za rogiem czekała przeznaczona ci ciężarówka, to nie odpuścisz. Bo jesteś Clause Grand. Największy zabijaka w cholernym Wydziale Specjalnym. A po dniu spędzonym z tym fiutem, Baldrickiem, potrzebowałeś odrobiny rozrywki.

Młoda laska w miniówie odsłaniającej koronkową bieliznę dała znak zrzucając i jedno i drugie jednym gwałtownym szarpnięciem.

Ruszyłeś ostro, z piskiem! Życie było piękne.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PXrBe6e0sNM&feature=related[/MEDIA]


Patrick Cohen

Spoglądałeś na Astarotha, który w twoim własnym ciele przejął śledztwo, które doprowadziło cię do uwięzienia w jego wieży.

Nowy władca Aniołów Śmierci – o dziwo – dotrzymał słowa.

Widziałeś życie tych, którym żyli nieświadomi tego, czego doświadczyli wcześniej.
Astaroth cofnął czas.

Tak po prostu.

Oszukał wszystkich, a potem zrobi to raz jeszcze, raz jeszcze i pewnie nieskończoną ilość razy. Pająk w sieci Iluzji. I wy, jego marionetki. Zaplatane w nici kłamstw.

N koniec spojrzałeś na miejsce, gdzie z wywieszonym językiem Natasha Kalynsky podziwiała swoje graffiti. Rozejrzała się czujnie, zaniepokojona. Potem schowała spray do torby, jak wcześniejsze, i ruszyła zgarbiona.

Niespodziewanie odwróciła się, uśmiechnęła, pokazała ci język i pomachała ręką. Potem zniknęła za rogiem.

Zostałeś sam. Do czasu, aż Astaroth podejmie decyzję, co zrobić z tobą. Pewnie, w końcu wrócisz do tego świata kłamstw i Iluzji. W tym, czy innym ciele.

Tylko pytanie, – kiedy to nastąpi.



KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-07-2011 o 15:48.
Armiel jest offline