Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2011, 18:07   #229
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Umbra – Jezioro

To już koniec. Absolutny koniec. Znajdowali się poza normalnym stworzeniem, poza statyczną rzeczywistością, z każdą chwilą oddalania się granic jeziora od coraz bardziej zamglonego brzegu, aż go widać nie było i wzrok napotykał tylko gęstą, połyskującą człowieczo ciemność – z każdą chwila kruszały mury normalność wzniesione przez pokolenia chroniące je przed chaosem i zniszczeniem, rozpadem, wypaczeniem... To był koniec.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Mk1xERxnsCU[/MEDIA]

Wszystko stało się prędko. Zbyt prędko. Amaryllis Vivien Seracruz targnął ból. Powędorwał przez całe ciało, od serca, przez kręgosłup, do wszystkich częściach. Zimny jak stal, bezlitosny jak ostrze przecinał wolę. Zachwiała się, pociemniało jej w oczach, ostatnie co ujrzała to zatrwożona twarz Mistrza Rasputina, ostatnim głosem który dotarł jej uszy był krzyk Ravny, potem warkot Carcarina. Osunęłaby się na ziemię gdyby nie Mistrz Rasputin nie podtrzymał jej. Niebiański Chórzysta natomiast też, podtrzymując amerykankę, pochwycił dłonią medalion nieznajomego, a potem także jego samego. Ten szarpał się wył nieludzko, skrzekliwie, bulgotał. Tego Amy już nie słyszała. Natomiast zrozumiała. Teraz to mag połączył ja i jego, tak jak sam chciał. Stało się.

***

Kilka sekund umierania było spokojne, serce zamarło, uświęcona krew odpływała, ból stawał się coraz mniej ostry, aż wreszcie odchodził, ją ogarniała senność. Do czasu. Wnet na jej umysłowość runęły dwie siły. Pierwsza, ludzka wydawała się kipielą złości, gniewu, zazdrości. Niepowstrzymana siła wypełniona wypaczonymi pragnieniami i żądzami, a zarazem rozpaczą, pogonią za czymś nieznanym, oświeconą wolą i zniszczoną drogą ku oświeceniu. Pierwsza fala rozbiła się o umysł dziewczyny, lecz zarazem poczuła, że i ją ogarnia złość, gniew, nienawiść do wszystkiego. Obce myśli napierały na jej umysł, obce wspomnienia mieszały się z własnymi. Myślała, że oszaleje. Lecz dopiero druga fala rozkruszyła delikatne powłoki świadomości i duszy. Przy zamknięcie czach niemal widziała olbrzymią spiralę, nabrzmiałą od ciemnych mocy, wirowała hipnotycznie niczym wr morski na gładkiej tafli rzeczy, niczym czarna dziura. W środku zaś tkwiło oko, wiedział, że tam jest acz jego opis wymywał się wszystkim. Może po części przytępiona pierwszym uderzeniem świadomości nieznajomego (gdyż nawet poczuła sympatię do wiru, nawet by się uśmiechnęła), może to było tak straszne – nie potrafiła tego opisać. Wir zbliżał się. Wir schnąłem, a ona wir. Zmysły opuściły już ciało, nie wiedziała co dzieje się na jeziorze. Wiedziała natomiast, że jej byt w każdym calu połączono z bytem tego człowieka ale także z bytem istoty w jego medalionie, przedostatniej kruszynie jeziora. Druga fala omiotła ją i rozkruszyła umysł. Świadomość ale i awatar zostały zmiażdżone, wyprute, połamane, wypatroszone. Ból? Jeśli kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedziałby jej, że może doznać takiego cierpienia, nie uwierzyłaby. To wymykało się ludzkiemu pojęciu. Olbrzymia, spróchniała huśtawka nastrojów, w jednej skrawności znajdowały się rządzę tamtego mężczyzny i jego zepsute ja oraz myśli, a na drugiej obce formy myślenia które reprezentował wir. Po środku jej skromny byt niszczony, łamany.
Mieli się połączyć i umrzeć razem.

Pierwszy ruch wahadła w stronę człowieka. Był stary, za stary.... Szpital psychiatryczny. Orgie, biuro. Siedział spokojnie. Dyrektor. Spokojny, szanowany. Zapach krwi z jednej z sal. Wampir. Sojusznik. Kolejny obraz, mężczyzna chodzi od ściany do ściany. Pali, denerwuje się. Medalion złowrogo dynda mu na pieści. Płacze, tarza się po ziemi, wyje z bólu. Drapie paznokciami po twarzy, chce zdjąć medalion. Nie może. Amy W tej pozycji wahadła świadomości niemal czuła to co on. Kolejna noc zwątpienia, kolejna chęć wyrzucenia daru od jeziora, jej największej cząstki. Czuła, że ten człowiek też się boi.
Wahadło przeleciało przez jej świadomość i uderzyło w wir. Nie mogła tego pojąc, ból zamykał oczy. Mimo wszystko wiedziała. Mistrz Rasputin jeszcze młodszy, bez brody, ale to on. Czasy... Dawno. Jak dawno? Uderzenie, wahadło się cofało, jeszcze chwila, widziała wielkie cuda i wspaniałe światło, oświeconych mędrców przez którymi pokłonił się Niebiański Chórzysta. Sploty przeznaczenia. „Władca losów!” grzmiało w jej głowie jakoby okrutny wniosek na ptrzene na wir. Wahadło wracało. Rasputin, te miano przybrał na cześć tamtego człowieka, ukłon przed światłem... A w świetle był wir. Jedna maska.
Trzeci ruch wahadła, wróciła do mężczyzny. Wszystko zamglone, umierała. Może jej się wydaje, pragnie? Spędzić wieczność na wahadle świadomości dwóch okropieństw? Mała izba. Płomień świecy drgający nerwowo. Mag wpatrujący się w sufit, oglądający nowo znaleziony amulet. Wpatrywał się w niego. Śmiał się nerwowo. Obietnica siły, dostatniego życia braku trosk. Bycia przywódcą. Ty jesteś mrok – powiadało oko doń. Marzenia. Potem kolejny obraz. Przykazania. Mężczyzna – znowu ból wzmógł się u dziewczyny – miał zbierać ludzi. Nie więcej niż sześciu na rok, nie więcej niż piętnastu na pięć lat. Kolejny obraz, dalej w czas... Wielcy czarownicy, nie przewzbudzenie... Dos tepowali jego chwały. Potem zaś umierali topieni pod lodem. Każdego roku, każdego roku kilku... Mało, za mało. Każde oko odwracało się od zbrodni.
Czwarty ruch wahadła, ogarnęła ją nienawiść do wszystkiego co żywe. Nienawidziła Ana. Aby umarł! Aby wszyscy umarli! Aby cały świat umarł! Zagląda, w mrok, mrok, obraz odrodzenia, tylko w dół, głębiej i głębiej po ramionach spirali w zło, śmierć, zniszczenie, wykręcenie... Znowu Świtało. Już stary mag... Mistrz Rasputin. Śiatło, Wyrocznia Pierwszej. „To przeznaczenie, zaakceptuj je, nie zmieniaj. To twoja służba. Anna musi zginąć.” Przewinięcie taśmy, zgrzyt, iluzja pękom. Mag pije. Upija się i łka.
Piąty ruch wahadła, znowu do mężczyzny. Krzyczał, wzywał swego pana, chciał pomocy. Bluźnił na nią słowami przypominającymi jakieś obce (kto wie czy nie dla samej rzeczywistości?) narzecze, tak obce, że jego dźwięk w głowie Amy wypalał lad, zdawało się, że każde słowo wywierca się w jej pamięć, pali, niszczy, plącze składność myśli. Widziała wielkie, metalowe zwierzę które miotało się szaleńczo. Miało spirale w oczach... Spojrzała w nie. Agenci, koszmary w nocy. Jeden spoglądał w lustro, malował w transie spiralę, uśmiechał się. Mamrotał pod nosem, że Unia go okłamywała, że to jest magya, że ona jest wolna... Tylko mówiąc o wolnej magy szalał w rytm spirali. Kolejny, spokojny. Uśmiechał się. Odłożył aparaturę po to aby malować kręgi na ziemi. Kolejny który ujrzał mistyczną magy. Tylko pod jakim instruktażem. Zazna bestia szalała gdyż szalały jej tryby.


Tik, tik, tik, tik. Huśtawka nabierała obrotów. Amaryllis traciła ciągłośc swego ja. Nie było przy niej avatara chociaż mogła przysiąc, że on płacze rozrywany na strzępy w wirze. Złość. Plaka się chciało. Potem brak sił tik, tik, tik. Głos szaleństwa.. Luż nie liczyła ruchów. Już jej nie było.
Wahadło przeleciało przez jej świadomość. I poczuła, swego avatara. Okaleczonego. Poharatanego. Zniszczonego. Ujrzała też siebie... Nie mogła patrzeć co się z nią stało. Pół ludzki, pół zwierzęcy twór przygarbiony, powykręcany, skręcony w grymasie bólu i nienawiści, zwierzęcego gniewu i ta złowroga inteligencja w oszronionych oczach... Wahadło upadało w lodową toń. Śmierć na jeziorze to śmierć jak tamci, jak kult który zbierał on. Dość cierpień, a teraz cała wieczność z tym. Umarła.
Lecz nie tak, nie tak. W ostatniej chwili oświecona świadomość dziewczyny rozbiła się na atomy, na atomy. Czarne, zbrukane kawałki opadły ciężko wraz z wahadłem, miliardy, lecz tysiące czystych, białych gwiazd ruszyły w powietrze w złotym blasku. Tak było, chociaż młoda amerykanka już samodzielnie nie istniała. Może kiedyś, znowu w innym magu pojawi się ta sama iskierka? W wielu magach? Może nigdy? Na atomy, na atomy.
Ti,, tik, tik. Wahadełko wieczności.




***

Z zewnątrz sytuacja rysowała się zupełnie inaczej. Wokół rzeczy zaczęły zmierzać na ratunek,na ratunek kiedy Mistrz Rasputin połączył przez siebie Amy i owego jegomościa. On krzyczał, szarpał się, krzyk był niemal zwierzęcy, acz o wiele bardziej niepokojący i obcy, szarpał się lecz z każda chwila mocarnego uścisku słabł, tak jak cera Amy bladła, ta i jego skóra, a zarazem pchnęła jakoby na podobieństwo topielca. Lecz jakby walczył. Rzeczy się zbliżały. Ravna usłyszała, że to coś w bębnie... Szlocha? Tak jakby szlochało za utraconym krewnym (doprawdy, odrażający płacz), a zarazem kiwało niby-łbem na zgodę.
W momencie śmierci amerykami jej ciało oraz ciało ich wroga opadło ciężko na lód, Mistrz Rasputin puścił obydwa. Bez życia upadły. Trzask. Huk większy niż do tej pory, towarzyszył on rozsypaniu się medalionu na pył, kwik umierania przedostatniej cząstki jeziora i głucha śmierć człowieka. Gruchnięcie o lód. Zimne ciała. Umarli. Colinowi wydawało się, że widzi coś ponad truchło Amy lecz potem to coś zniknęło... Jakoby świetliki. Rasputin zasłonił oczy amerykance. Chyba uronił łzę.
Po szlochu istoty w bębnie nastało ciemne przymierze. Bęben sam z siebie grał starą, zapomnianą melodię dawnych czasów. Lecz melodię czasów dzikich gdzie nie istniał honor, czasach ciemnych... A tak przynajmniej natrętne myśli podsuwały kiedy to melodia grzmotnęła. Wilkołaki walczyły lecz natomiast zaszła zmiana. Szamanka na własne oczy mogła ujrzeć wewnętrzną sprzecznośc rzeczy. Wrogowie którzy do tej pory walczyli z wilkołakami teraz zwrócili się między sobą, czarne masy lodu, gnijącego ciała, ciemności oraz krwi wiły się wzajemny w konwulsjach wzajemnej walki, wszystko pod rytm bębna, a wilkołakom było lżej. Rzeczy dalej z nimi walczyły rozdarte w wewnętrznym konflikcie. Krew tryskała zewsząd. Walczył Adam, walczył i Carcarin zajęty odpędzaniem przy pomocy miecza istot od zwłok Amy i Mistrza Rasputina którego ogarnęło jakoby szaleństwo, przyglądał się bez ruchu trupowi dziewczyny, lód pękał pod nogami jakoby jezioro już upominało się o dwa ciała które stały się jego własnością. On tylko przyglądał się. Dłonie Ravny same targnęły się do bębna. Jego powierzchnia była zimna, lecz musiała. Po prostu czuła, że musiała grać wraz z nim. Melodia przybrała na sile.


Rzeźnia była wprost piękna dla inspektora. Colin niemal zapomniał kontynuować magye nim oprzytomniał, nim spojrzał na Gustawa który za pomocą szpikulca nadział wielką, napuchniętą kulę mięsa z którejże wyrastały lodowe sople. Zapach krwi działał jak narkotyk, wrzaski w ciszy, upiorny szum wiatru zawodzący potępieńczo. Wilkołaki padające głucho na lód, pękająca kra wchłaniająca pod wodę ciała. Tryskająca krew, dzika gracja urywanych łap i szaleńcza pogoń rzeczy za zdobyczą, rozrywanie istot jeziora na pół przez mocarne szpony wilków, machnięcia mieczem Carcarina za którego ostrzem ciągnęły się zarówno ogniste języki jak i aura mrozu. Ale walka... Redrock musiał przyznać, że zapragnął ruszyć do tego tańca. Jeszcze dźwięk wygrywany przez Ravne. Szamankę bolały ręce, żóladek wirował, chciało się jej płakać – mimo to grała. Hermetyk uległby dźwiękom gdyby nie inny obraz. Skupiony Jon klnąc pod nosem jak szewc wystukiwał na ekranie swego komputera (odmawiające współpracy, ciemny ekran powoli pękał od otaczającego mrozu tak, że Wirtualny Adept musiał pisać prawię na ślepo) tajemnego komendy wydające rozkaz rzeczywistości. Trzask, ciało mężczyzny i Amy upadło w toń. Tylko pomoc Carcarina i [b[]Adama[/b] odciągnęły katatonicznego Mistrza Rasputina i pchnęły we wnętrze zaklętego kręgu.
Kręgu, tak, tak to wyglądało. Walczące wilkołaki wycofywały się w stronę magów tworząc kordon. W głowie Ravny pojawiła się straszna myśl. Gdyby przestała grać albo gdyby istota z bębna omówiła współpracy byłoby po nich. Lecz jeszcze straszniejsze było spojrzenie Grigorija w jej stronę. Tak, muzyk się jej bał. Dostrzegł w jej oczach, transie i czynach coś niepokojącego, zimnego.
Kolejne kamienie rozświetliły się blaskiem zaiste nieziemskim, krawędzie jeziora wygięły siępod niesamowitym kątem, lód stanął niemal pionowo, niebo zniknęło, a tafla jeziora utworzyła wielki, zamykający się pęcherz w środku którego trwali magowie. Lód palnął, woda wolała się, a światło zmierźnijmyż rzeczywistość. Ravna czuła pasma kwintesencji, na karku jeżył się jej włos kiedy to fala wody i martwych, dryfujących w niej ciał napuchniętych topielców zmierzała ku niej. Jon zasłonił się laptopem. Inspektor poczuł drżąca rzeczywistość, wola która i on skupiał w tym celu, energie, skala zmian wyły mu w głowie niemal nie rozszarpując jaźni. Czy udało się doprowadzić rytuał do końca? Moc wyła, wyłi oni, wilki i rzeczy. Jezioro pochłonęło magów.
Potem wszystko ucichło. Wszystko. I cały świat zgasł w ciemności. I umarła każda odrobina czucia, a myśli ostatecznie pogrzebały się na dnie.

***

Ravna krążyła w mroku, lodowatej próżni wszechrzeczy niczym pyłek obce temu miejscu. Wokół dostrzegała tylko zmrożone ciała czy raczej ich pokrwawione kawali niczym groteskowy efekt pracy jakiegoś astralnego rzeźnika lub mistycznej maszynki do mięsa. Skóra była całkiem zdrętwiała. Nie słyszała bębnów, nic nie słyszała – nawet bicia własnego serca. Ostatnie co pamiętała to ryk jakiejś bestii wraz ze światłem. Może to nadzieja, fałszwa ułuda? Rozsądek wmawiał, że po rozświetleniu i przed końcem rytualny jezioro ich zalało, magya się nie skończyła. Nadzieja uparcie kazała wierzyć, że udało się im, wmawiała świadomości szamanki, że usłyszała ryk agonii jakby zniszczyli istotę jeziora, a jednocześnie odesłali bramę.
W głęboką Umbrę.
Ale gdzie ona była? Jedno uderzenie serca, leniwe, bardzo. Mrok przypominał ciecz oblepiającą wszystko. Ciemność pozwalała dostrzec kawalki ciał, niemal wcale nie ograniczała widoczności, niemniej posiadała potworną konsystencje gęstej smoły wpełzającej w usta, żołądek, płuca... Zrobiło się jej niedobrze, źle w środku, strasznie, przeraźliwie zimno, szron pokrył jej skórę. Nie widziała avatara, nie słyszała bębnów. Dopadła ją uporczywa myśl. W tym miejscu nawet myśli miały swoją wagę, rozbrzmiewały w furgotliwym narzeczu (zaiste straszne jeśli ciała były również emanacją czarnych pragnień CZEGOŚ).

-Zabiłaś Crina. Zabiłaś ich wszystkich. Przeznaczenie u początku było zapisane. Wszyscy którzy chcieli je zmienić płacili cenę. Każdy płacił cenę. Jeśli nie umarłaś, ktoś już zapłacił myto.

Swoje-nie-swoje myśli jak strzały przenikały otchłań. Ręce jej drżały. Kolejna natrętna myśl. Nigdy nie będzie prawdziwą szamanką. Nigdy. Coś się ruszyło dalej, wierciło. Rzecz straszna. Nie patrzyła, umysł nie chcial oglądaćochydy. Więc jeszcze nie umarła. A co jeśli była... Na potem? Co jeśli będzie tu tkwić wieki, eony, poza czasem maltretowana mrozem, a kiedy to coś zgłodnieje przyjdzie pożreć ją ij ej avatara? Serce zabiło jeszcze raz, było jej zimno. Ravnie chciało się płakać. Kolejna natrętna myśl.

-Miałaś wyjechać. Stary mag mówił tak gdyż był mądrzejszy. Była luga lista śmierci, na czele ty... Wykupiono. Kto, za...?

Drgnienie... Tym razem serce nie nie uderzyło, próbowało. Pokusa, spojrzała w stronę czegoś. Widok... Ten widok...

***

Colinowi wydawało się, że zasnął. Wiedział, że przed snem dopadła go rozpacz. Za tym, czego nie pozna. Nigdy nie rozraduje się w rzezi, nigdy nie pozna wojennej furii. Nie dośc, że praktyczne poznanie leżało poza jego zasięgiem to jeszcze mroczne sekrety. Zawsze będzie niczym dziecko we mgle, są księgi zakazane, obce moce które się niszczy. Nigdy ich nie przestudiuje. Nigdy nie osiągnie pełnej wiedzy, zawsze pozostanie tylko połowa.
Bez pełnej wiedzy nie ma wstąpienia.
Kręciło się mu w głowie. Nie! To cały świat wirował. Wirował wężowymi ruchami. Uroboros zwinął się w spiralę rzeczywistości wirując. Hermetyk spadał coraz głębiej i głębiej w wir węża. Senne uczucie opadania.
Śmierć wyglądała jako kościotrup o przybitej gwoźdźmi do połyskując czaszki masce przedstawiająca twarz umarłego nosiciela amuletu-oka. Szczerzyła się złośliwie, w oczach miała dwa wiry, bez opamiętania przędła na kołowrotku srebrzyste tkaniny. Losy. Kołowrotek Śmierci wyrywał Mrok, wielki, czarny krzyż falujący jakoby było mu brak stałości, do krzyża za każdym mrugnięciem oczu Colina były przybite rożne postacie. Wszyscy ludzie z Fundacji Białych Kruków, przypadkowi przechodnie, on sam...
...upadł niżej. I ujrzał oko. Tak jak wtedy nie mól patrzeć. Myślal, że wydrapie sobie oczy, tak bardzo nie chcial patrzeć w przyciągający wzrok wir, pragnął odwrócić wzrok lecz fascynacja nieopisanymi barwami była silniejsza, obcym bytem i pradawną, drzemiąca siła.
Czy tak wyglądał początek? Może tak będzie wyglądać koniec? Zapadający się w siebie wir, wszystkowidzące oko? Szept. Słodki. Nie rozróżniał słów. Lecz zarazem... Jedna z przepowiedni została złamana.
Złamano przeznaczenie. Kto zapłaci myto?
Mordercze „Ty!” grzmiało chrapliwie z ust Śmierci, Mrok chichotał nerwowo. [b[Colin[/b] pragnął zamknąć oczy.

***


Świat wyglądał nieziemsko. Gdyby nie mistyczne zmysły, można byłoby przysiąc, że to umbra. Już noc, potężny księżyc wznosił się strojnym gwiazdami nieboskłonie. Olbrzymie zaspy odbijały światło niebios wydając się przystrojone tysiącem diamencików. Kra stopiła się na jeziorze, czarna tafla pozostawała gładka, niepokojąca. Leśne stworzenia rozpoczęła harmider odgłosu do którego dołączył się wiatr. Mimo wszystkie nie było słychać wycia. Gdzieś daleko, daleko przejeżdżały samochody, oddech normalności w tym zapomnianym miejscu.

-Ravna! Ravna! Cholera!

Szamanka poczuła uścisk na klatce piersiowej. Kolejny. Serce niemrawo uderzyło, potem kolejny raz i kolejny, mocni. Otworzyła oczy, gardło rozwarło się jej do krzyku. Otwierając oczy ciemne niebo przysłoniła jej nachylona, reanimująca ją postać Grigorija, Kultysta Ekstazy był przemoczony, ona zresztą też. Skurcz w gardle, nad jej głową ktoś, chyba Diakon szeptał zaklęcie lecz nigdzie go nie widziała. Kolejny skurcz do krzyku, była przerażona chociaż nie pamiętała czemu. Przerwania się na bok, a cała, lodowata woda z płuc i żołądka wylała się jej przez usta. Mogła ogarnąć wzrokiem ośnieżony brzeg jeziora. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby szeptać zaklęcie. Diakon biegał jak oszalały pomierzy magami, a wilkołakami pomagając wyławiać z wody kolejnych wyrzucanych na brzeg, zaiste jakąś nieznaną mocą spokojne jezioro wypluwało zwycięzców, Gustaw leżał w zaspie z kości wystawca kością ramienia elegancko wyjąc w bólu. Muzyk cieszył się. Ona dostrzegła w pobliżu... Był tylko bęben. Blisko, kilka centymetrów obok niej leżał wkopany w śnieg jakoby przeleżał tutaj lata.
Potężne, wilkołackie dłonie wyciągnęły nie mniej połamanego niżeli Gustaw, Colina z wody, akurat gdy odzyskał przytomność. Nim ponownie ją zatracił z szoku mógł ogarnąć, iż cały prawy brzeg jesiotra usłany był niedobitkami wyrzuconymi z wody, parę wilków jeszcze pływało w wodzie starając się wyłowić swoich. Jon rozcierał dłonie, Carcarin wydawał rozkazy nie zważając na niemal rozszarpany lewy bok.. Uderzyła go mniejsza liczba wilkołaków Jezioro je dosłownie zdziesiątkowało, wielu krwawiło i pewnie umrze jeszcze tej nocy. Przerażała jeszcze jedna rzecz. Nie było ciał. Wszystkie zabrało jezioro. Nikt również teraz ani nigdy nie odszukał Mistrza Rasputina, pozostał tylko jego krzyż dryfujący na wodzie, jakby nie mogący zatonąć w tym jeziorze. Jedyny ślad. Colin stracił przytomność. Dryfował również pluszak Amy, lecz on szybko opadał na dno.
Na ciemnym niebie wzlatywał bialutki ptak. Wysoko, niemal jak kropla pośród morza ciemności. Chyba nie od ptaka , był za wysoko. Chyba z lasu.
Przeraźliwe krakanie. Donośne. Biały punkcik, biały ptak znikał ulatując dalej i dalej... I wyżej.

Epilog

Generał spoglądał na swego rozmówcę mając w dłoni swój nieodłączny atrybut – papieros. Małe, rozbiegane oczka nie pozwoliły aby poznać po nich było strach, przepita twarz rosyjskiego dowódcy zdradzała tylko skupienie na słowach Jurija. W gabinecie było ciemno, tylko osobliwa figura przedstawiająca jakiegoś bożka-potwora posiadała wyraźny i niepokojący kontur. Jurij poprawił garnitur. Na pewno każe zniszczyć figurkę jak tylko obejmie dowodztwo. Nigdy jej nie lubił.

-Jaja sobie robicie?

Rzekł generał, uprzednio papieros wypadłemu z ust padając na kafelki podłogi. Przygladał się coraz bardziej wystraszony i nie wiadomo jak by się starał, było to już po nim widać. Mol mieć sztuczną rękę, mógł mieć chip zamontowany w mózgu i dowodzić Iteracja X – lecz wciąż pozostawał człowiekiem. Teraz, gdy tylko jego konwencja trzymała pion, a pozostałe zostały praktycznie rozgromione, poczuł się pewnie. Do tej rozmowy.

-Obiecuje, że do końca tygodnia uporamy się z kwestią Tradycji.

-Pan mnie nie zrozumiał.

Zapadła cisza. Jurij skrzywił się w kącie ust. Za ich plecami zaskrzypiały drzwi, z nich wyłoniło się blade oblicze. Oboje odwrócili się.

-Proszę nam nie przeszkadzać, panie Cane.

Koniec
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline