Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2011, 18:01   #6
Michajasz
 
Michajasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Michajasz nie jest za bardzo znany
Aveler

Świątynia opiekunki ziemi, bogini Jokhi znajdowała się w sercu dzielnicy elfów nieopodal Dębu – miejsca sacrum pobożniejszych mieszkańców tych stron. Portal wejściowy porastał bluszcz, a u jego korzeni rosły niegdyś czerwone róże – teraz umarłe i oschłe. Powiada się, że tutejszy wielebny Re’Mewieth zbiesił się jakoby na te kwiaty poznając heraldykę możnowładców wschodu słynących z czystek elfich społeczności. Mając baczenie na posąg bogini Jokhi coś ci podpowiada, że wielebny jest raczej niedbaluchem niźli afekty do ludzi odbijał na kwiatach.

Posąg przedstawiał kobietę wysoką na sześć stóp o sylwetce smukłej jak łasica. W lewej dłoni dzierżyła kostur, długi prawie jak ona, a prawicę uniosła ku niebu jakoby miała wołać o pomoc. Oblicze patronki przyrody nieokiełznanej paradoksalnie przypominało wejrzenie miłej i ciepłej kobiety. O ile tak można powiedzieć o posągu zielonkawym od porastającego go mchu i drobnych grzybów.

Za posągiem sterczał chłopak o złocistych włosach i pełnej twarzy. Musiał oglądać swe dłonie z bliska przy tym mocno wciągając powietrze nosem. Zajmowało go to na tyle mocno, że nie dojrzał cię. Obruszył się nagle gdy nacisnąłeś starą klamkę od wrót świątyni. Z rozdziawioną gębą lustrował cię parę chwil poczym splunął na ziemię i uszedł prędko.

Nie spodziewałeś się by wnętrze świątyni było okazalsze niż sam jej wygląd zewnętrzny. Kamienny budynek nie posiadał wyższych kondygnacji niźli parter. Zarządzenie tiara brzmiało jasno: „Każdej inszej rasie od ludzkiej zabrania się surowo piętrzenia miejsc ich pogańskich kultów”. Z całą pewnością pod twoimi stopami rozciągała się piwnica – być może znacznie większa od samego przybytku świątynnego. Rezydowali tam bowiem chorzy, ranni i bezdomni. Wszyscy ci, którzy potrzebowali pomocy, a nie zdołali jej otrzymać nigdzie. Bo niby gdzie indziej?

Opiekunem tego miejsca był sędziwy elf o długich, czarnych jak noc włosach, dumnej postawie i szatach zniszczonych przez lata użytkowania. Wielebny Re’Mewieth stracił parę dziesiątek lat nazad prawe oko, a oczodół zwykł zakrywać szarą materią. Słuchając twych pytań nie krył zdziwienia, ale i nie zwlekał z odpowiedzią.

- Panie Venteratis, ja jestem tylko kapłanem – jego mowa przypominała raczej śpiew. – Wiedza o morderstwach bywa zgubna, a ja mam tutaj misję i…

Zawahał się.

- Jeśli szukasz pan brutalnych morderstw to niechże się pan rozejrzy po dzielnicy. Aż ponad miarę wszelaką spotka pan. Gotów jestem, z bólem serca, o tym zagwarantować.

Emerlin

Zaraz po rozmowie z Elverenem oddaliłaś się od elfa i jego dziwnego ochroniarza. Oni sami wkrótce zniknęli w mroku ruszając w kierunku, na który zdecydował się kompan ochroniarza. Ty zaś zdecydowałaś o rozmowie z wielebnym Re’Mewieth. Być może elfi kapłan będzie w stanie rzucić więcej światła na mrok otulający prawdę zaraz przed tym… co planujesz.

Świątynia stała w pobliżu sakralnego Dębu. Przechodząc obok jednej z mniejszych uliczek usłyszałaś dziecięcy śmiech.

- Dzisiaj ja będę cesarzem! – Usłyszałaś łamany cesarski z domieszką melodyjnego akcentu elfów. – No to rozkazuję by pochwycić tego kundla!
- I co z nim zrobić, panie?
- Zgolić mu brodę! Ha!

Dzieci zaśmiały się głośno.

- Niech krasnal bez brody gania! Bez honoru i… i… - cesarzowi zabrakło słów. – Ogolić go!

Teatralne proszenia o pomoc mieszały się z gromkimi śmiechami, a później brawami.

- A ten? Cysorzu! Żto człek! A z nim co?
- Tym nie ma co obciąć… - Zasmucił się cesarz.
- Cesarzu! Ale starsi mawiają, że człowieczki mnożą się jak króliki. Może by mu kuśke obciąć?
- Tak jest! Mellevo! Zostaniesz moją doradczynią!
- Niech żyje elfi cesarz! Niech żyje!

Ciąg dalszy teatrzyku przerwały poważniejsze głosy. Najwidoczniej rodzice dzieci zwołały je do domów nim zapadnie mrok.

Stojąc przed świątynią, zauważyłaś, że drzwi doń są otwarte. Ktoś najwyraźniej wizytuje w świątyni. Potem posłyszałaś obrzydliwe kasłanie. Jego źródłem okazał się młodzieniec siedzący w powiększającym się cieniu posągu. Kucnął przy nim kołysząc się w przód i w tył.

Hymiel

Podobno dwupiętrowe kamienice są spotykanie jedynie w Kelrad. Snułbyś podobne przypuszczenia gdybyś nie zawijał do różnorakich portów. Faktycznie, żadne inne miasto nie skupiało w jednym miejscu tylu dusz. Przypadek wysokich kamienic nie przypada jednak nikomu do gustu – więcej mieszkańców, więcej fekaliów wyrzucanych przez okna. Choć sam nigdy nie doświadczyłeś zawartości nocnika na swojej głowie, to nie jednokrotnie za to słyszałeś z tłumu: „Szlag?! Woda?!” a w odpowiedzi: „Stefen! Ni woda! Gówno i szczyny!”. Zmieniało się jeno imię. Powiadają jakoby innowację, co zowie się kanalizacją, miano wybudować pod stopami kelradczyków. Wszakoż nikt nie zaprzeczy, iż rozwiązałoby to naturę „darów nieba”, ale z drugiej strony pojawiły by się nowe, zmyślne podatki.

Kamienica, którą zamieszkiwał Albert z żoną i trójką dzieci, nie różniła się niczym od pozostałych w koło. Ciężko by wytłumaczyć rodzinie odwiedzającej, w której to ich krewniacy mieszkają. Ty jednak znasz tą część miasta jak mało kto.

Oblubienica Alberta słynie ze swoich pierogów z grzybami. Początkowo sprzedawała je na miejskim targu za grosz marny. Stan ten utrzymywał się przez lata twe szczeniackie i młodzieńcze, lecz po powrocie do Kelrad okazało się, że albertowa przeniosła interes do mieszkania. Ach te legalne haracze, inaczej zwane podatkami…

Białogłowa nie była z całą pewnością niejadkiem, a o braku racji żywnościowych pewnie nigdy nie słyszała. Była to bowiem kobieta postawa (z pewnej przyczyny zerkając na nią przypomniał ci się mości Dagacid), a głos jej – nieprzyjemny i ochrypnięty – zdawał się poruszać twoje wnętrzności.

Po zwrotach grzecznościowych przeszedłeś do konkretów.

- Alberta szukasz, co? – Powiedziała w progu. – Jak spotkasz tego obrzygańca tedy przekaż mu i że ja za nim się rozglądam. Niechże jednak, pryszcz cholerny, nie myśli że z tęsknoty! Był tu taki szubrawiec i paczkę zostawił. Kazał nie roztwierać to żem nie otwierała.

Baba pokręciła głową dowodząc posiadania szyi. Warto zaznaczyć, iż znikomej.

- Dwa dni go już nie ma, ale ludzie gadają, że w „Żakowskiej Kiesy” młodce dupcy… Ha! Kto by pomyślał. Taki chuderlak i chucherko, a do tego donosiciel i menda. Gdyby tam go nie było to pewno śpi w noclegowni przy końcu Czterech Kół. Byle byś go tam pan nie znalazł. Czwarty raz w tym roku z lochu musiałabym go wyciągać. No, ale jeszcze coś. Kiedy przynosili mu inne paczki tedy dawał kurierowi parę monet. Tamten mówił, że to ważna przesyłka więc jak chcesz pan zarobić to bierz pan paczkę i dostarcz mu ją…

Emiel

Być może wrodzona skromność kazała ci się przedstawić wdowie po Karmenie. Wszakoż przychodziłeś doń nie raz na szklaneczkę okowity lub porozmawiać po sąsiedzku, ot tak, po łowach.

Twój kompan ułożył ciało Karmana za chatką. Wspomniał, że okrył je znalezionymi materiałami upewniając się czy nie zapaskudzą się od krwi. Pukając do drzwi Teodor przełknął głośno ślinę.

Mara, małżonka poległego, była kobietą o wieku liczonym jeszcze we wiosnach. Włosy zwykła nosić rozpuszczone, co nie witało się z aprobatą starszych mieszkanek podgrodzia, a ciało skrywać pod suknią długą, acz ciasnawą w talii. Mara zawsze była przyjemnym widoczkiem. Zwłaszcza w porach letnich gdy nielichy dekolt zwykła grzesznie ukazywać ku uciesze mężczyzn. Drobna, zielonooka dziewczyna prędko stała się kobietą głównie za sprawą szybkiego ożenku z łowczym.

- Mara, kto tam jest? – Z wnętrza chałupy Mary, zony Karmana, rozległ się tubalny głos.

Gospodyni zamknęła wystąpiła przed próg chatki i zamknęła drzwi ignorując nawoływanie.

- Ja…Ale jak to…? Co się mogło stać? – Kobieta zwiesiła głowę. – Gdzie jest ciało…?

Drzwi od chatki otworzyły się nagle. W progu stanął wysoki grubasek z wąsem czarnym i uśmiechem od ucha do ucha. A uszy te miał maleńkie. Do spoconej gęby przyłożył kufelek i pociągnął głośno parę łyków. Drapiąc się po brzuchu, fałdy tłuszczu tańczyły w nadawany rytm. On sam zdawał się beztroski i zadowolony. Przyrodzenie – i wszystko co pod nim – skrywał za beżowymi, długimi gaciami. Stał na bosaka spoglądając raz na was, raz na Marę.

- Mara, kochanieńka? A któż to? - Zabrzmiał wąsacz niczym tuba.

Był to Grain Hultz, kwestor podgrodzia. Znany z zamiłowania do hucznych biesiad, basenów wina i dziewek młodszych o udach często roztwartych.
 
__________________
Kiedy ci smutno i nudno troszeczkę
Wsadź se granat między nogi
I wyciągnij zawleczkę.
Michajasz jest offline