Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2011, 10:41   #9
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
- Kapłanie... Skłonny byś był, odpowiedzieć mi na kilka pytań ? Nie tyczących się jeno morderstw, ale chociażby waszego życia... - Dodał cicho...
Kapłan się zdziwił.
- Człowiek interesujący się elfami? Dziwne, ale niech będzie. Zawsze to coś innego. Pytaj, młody człowieku.
- Miałem już możliwość poznać twą rasę, zwiedzić wasze miasta... Powiedz mi więc dlaczego, dlaczego wasz lud siedzi w tym miejscu ? Dlaczego nigdy nie chcieliście wrócić do swych braci, do swych korzeni.... W czym jest problem ? - Wymówił wyraźnie zafascynowany otrzymaną zgodą.
- Siadaj. Nie będziemy tak stać - zaczął. - Chciałbym wrócić na łono natury, tam gdzie moi bracia i siostry mieszkają wśród drzew, ale sam tam nie wyruszę. Widzisz, nie każdy pragnie życia w dzikich borach. Są tacy, którzy z utęsknieniem spoglądają w przeszłość gdy nasze strzeliste wieże tonęły w blasku słońca. To ludzie zmusili nas do bytowania bezpośredniego z naturą. Co z resztą? Ano widzisz, z biegiem lat zdążyli się przyzwyczaić do murów tego miasta. Gdzie mają uciekać? Na wschód do lasów? Tam wojna z krasnoludami.
Czarodziej z przyjemnością spoczął, kiedy zaproponował mu to elf.
- Rozumiem... Ale czy to nie jest nazbyt okrutne ? Z całym szacunkiem. Ale kiedy spoglądam na taki byt, zastanawiam się nad sensem istnienia... - Zamyślił się
- Kiedy spostrzegam ubóstwo, zło, odór rozkładu, uświadamiam sobie jedynie to, że siedzenie tutaj jest najgorszym wyjściem. Ale niestety, w podróży może przetrwać mała grupka. Jednak nie możliwe to jest dla całej dzielnicy... Jeśli zachcesz i dasz rade zdobyć zioła, możesz mi Je przynosić, postaram się stworzyć dla Ciebie, jakieś mikstury... Niestety, nie jestem Alchemikiem ale posiadłem na ten temat pewną wiedzę. - Podrapał się po głowie
- Ale może to w jakiś sposób wam pomoże...
- Dziękuję - pokiwał głową. - Mam nieco ziół w ogródku... Gdy podrosną nieco zetnę je i będziesz mógł przyrządzić z nich wywary
- Cóż... Jeśli lubisz czytać, może zechciałbyś dokończyć jedną z moich książek, a przy okazji przeczytać zbiór obserwacji, jakie udało mi się wyłonić o Pana Rasie... Rozwój... Coś co jest nam teraz potrzebne...Panie ?
To poruszyło nim.
- Jak dawno temu zakończyłeś wędrówkę? - Spytał bez ogródek.
- Od kiedy tu jestem, straciłem orientacje w czasie... Zdaje mi się że całe wieki, ale mam świadomość że to było bardzo niedawno, gdyż moje podróże trwały wiele lat... A jestem Tylko człowiekiem... Prawda ? - Dodał uśmiechając się
Wielebny pokiwał głową. Wejrzał na ciebie i podrapał się po nosie.
- Mógłbyś mi je udostępnić. Chciałbym wiedzieć, co dzieje się u naszych braci i sióstr w lasach. Jak widzą siebie w przyszłości, co planują...
- Naturalnie, jednak liczę że dokończysz prace, Ja nie mam serca opisywać tych przykrości. A może będziesz mógł z niej nauczyć tutejszą młodzież... Mieszkam w domostwie Niedaleko banków, w dzielnicy mieszczańskiej. Taki strasznie zaniedbana kamienica... Cóż, na pewno wiesz co mam na myśli... Ja się tutaj pogubiłem... - Dodał z lekkim uśmiechem, widocznym zakłopotaniem
- Nie, nie, młody człowieku - powiedział twardo. - Nie mogę opuszczać dzielnicy. To zbyt niebezpiecznie. Może przyjdziesz do mnie za jakiś czas? Porozmawiamy dłużej.
- To jest doskonały Pomysł ! Jednak obiecaj mi, że postarasz się opowiedzieć o wszelkich zgonach, w tej dzielnicy... To sprawa bardzo ważna... Jak się spotkamy następnym razem, wyjaśnię Ci to kapłanie... - Mężczyzna wstał, po czym uchylił głowę... - Dziękuje za ten dialog... Jet, idziemy...
Kapłan nawet nie zwrócił uwagi na obecność psa w świątyni. Cóż, najwidoczniej bogini Jokhi zezwala na podobne zwyczaje.
- Dobrze, postaram się, ale nic nie chcę obiecywać. Zaraz... Ech! Znowu ktoś się kreci przy świątyni. Jak będziesz wychodził to przekaż prosze, że nie mam już miejsc w lazarecie, dobrze?
Mężczyzna schylił głowę jako "zgodę" po czym opuścił budynek.
Czarodziej ruszył wolnym krokiem w stronę głównych drzwi. Kiedy kroczył drogą, uświadamiał sobie że ta świątynia jest zupełnie inna, aniżeli te które poznał w czasie swoich przygód. Kiedy przekroczył próg, ujrzał kobietę, do której beznamiętnie przemówił, nawet nie spoglądając na nią.
- Przykro mi, niestety Kapłan niema już miejsca dla uchodźców... - Powiedział z pewnym ciężarem w głosie
Dziewczyna podniosła na niego tylko wzrok dziwnie zimnych zielonych oczu, mag nie mógł wiedzieć, że humor ostatecznie popsuły jej chwilę temu zasłyszane wiadomości, otworzyła usta, ale nie powiedziała nic, powstrzymała się mieląc jakby w ustach przekleństwo
- Nie szukam schronienia, dziękuję za troskę - rzuciła bez większego entuzjazmu
Mag zatrzymał się niemal natychmiast... Po czym powiedział wyraźnie zaskoczony
- Nie radze tędy spacerować o tej godzinie... Jest tutaj bardzo niebezpiecznie, nawet biedota chowa się wśród brudu i smrodu, aby uniknąć negatywnego spojrzenia tutejszych band i władz... - Dodał wzdychając.
- Władz powiadasz Panie - kąciki jej ust uniosły się delikatnie - Proszę się o mnie nie martwić, bo, zaiste, to Pan może mieć większe kłopoty tutaj niż ja - poprawiła kapelusz i popatrzyła na niego jakby z lekkim rozbawieniem
Mężczyzna lekko się uśmiechnął po czym natychmiastowo odpowiedział
- Jeśli Pani zechce mnie wypatroszyć... To proszę zlitować się nad Pieskiem. A Ja niestety nic cennego nie posiadam... - Zwrócił głowę w jej stronę, na której spoczywał wielki charakterystyczna czapa
- Znamy się zaledwie chwilę, a obrażasz mnie Panie po raz wtóry - zaśmiała się dumnie - Nie jestem złodziejką ani nie przepadam za zbędnym okrucieństwem - westchnęła i popatrzyła na psiaka - Ładny zwierzak
- Tak... Niestety nigdy nie uświadczył możliwości pogryzienia bandyty - Dodał rozbawiony, po czym odpowiedział na zarzuty kobiety
- Ależ moim zamiarem nie było Pani urażenie, tak więc najmocniej przepraszam - Pochylił głowę w geście przeprosin
- Powiedzmy, że nie zamierzam żywić urazy ze względu na tego miłego towarzysza - wskazała broda na psa i zaśmiała się widocznie rozbawiona - Kapłani przyjmują jak mniemam? - zmierzyła powoli mężczyznę - Nie jesteś Panie elfem... o tej porze niebezpiecznie włóczyć się po tej dzielnicy
- Owszem nie jestem Pani. Ale cóż, wiedzą że biedaka niema sensu tykać, wszak po co szubienice sobie plątać na szyi, za stary kij ? - Dodał rozbawiony
- Taka pozycja, daje pewne ulgi... Ale niesie za sobą pewne problemy, ale jak to się mawia ? "Mogło być gorzej" - Dodał usatysfakcjonowawszy się z obecnej pozycji
- Ale tak na marginesie Pani. To chyba nie jest spacer rekreacyjny, prawda ?
- Raczej nie, nie zwykło się odbywać przechadzek wieczornych w cuchnących miejscach naszego miasteczka - westchnęła - Chciałabym... trochę się...rozejrzeć, ale nie zatrzymuję już
- Ale wyglądam jako bym miał gdzie kolwiek udać ? Nie, niestety, jednak muszę Panią ostrzec i zapewnić że nie znajdziesz Już nic, poza problemami... Są bardzo niechętni wobec nas, ludzi. Nawet kapłani, niezależnie od zamiarów... Lepszym sposobem będzie udanie się tutaj rano... Jeśli niema Pani gdzie mieszkać, to cóż, mam parę starych koców... - Dodał zmieszany
Dziewczyna zakasłała nerwowo jakby dławiąc śmiech
- Ja... bardzo dziękuję za chęć pomocy, ale zapewniam, że mam gdzie mieszkać - uśmiechnęła się nieco cieplej - Mówisz Panie, ze kapłani niechętni... niestety z rana przyjść nie mogę - chrząknęła - A że problemy... proszę uważać wracając, po dzielnicy włóczy się banda sierżanta
Czarodziej podrapał się po policzku zastanawiając się
- Ale nie rozumiem tego, w końcu sierżant jest przedstawicielem prawa... Tak więc jakie niebezpieczeństwa mogę zastać z rąk kogoś, kto może mieć status "obrońcy słabych" - Dodał z lekkim zainteresowaniem
- Czyż nie tak działają, organy władzy ?
- Jesteś tu nowy Panie albo prowadzisz, z całym szacunkiem, życie zupełnego ignoranta, lecz nie mi szerzyć plotki, po prostu staraj się ich omijać szerokim łukiem - uniosła lekko kapelusz palcem patrząc na niego bez cienia uśmiechu
- Ignorantem ? Droga Pani, to jest moja pierwsza wieczorowa przechadzka do dzielnicy elfickiej... Jak Pani ujrzała, jestem zielarzem i chciałem im Pomóc troszkę... I mogę Panią zapewnić, niema to sensu...
- Dodał nieco skrzywiony
- Co powiecie Pani, na herbatkę ? W końcu tak czy siak, jesteśmy podejrzani o nocne przechadzki - Dodał przyjaźnie.
- Ah, proszę się nie martwić... Nie mam broni ,poza moim wspaniałym kijem podpórką.
- Kijem też można zarobić ciekawego guza - zaśmiała się rozbawiona - No... - popatrzyła w bok jakby zastanawiając się chwilę - No dobrze, bardzo chętnie - powiedziała wreszcie - Ale tylko jeśli ma Pan herbatę miętową - zaśmiała się
- Tak, ale też mam trochę "elfickich" naparów oraz przepis na krasnoludzkiego "rzygacza" - dodał zamyślony
- Nazwa niezbyt fascynująca, jednak podobno ma siłę obalić rosłego mężczyznę ! Ah, Cóż, więc pora w drogę.... - Mężczyzna ruszył wolnym krokiem w stronę dzielnicy mieszczańskiej
- Zadowolę się herbatą - zapewniła i powoli ruszyła za nim poprawiając niemal z pedantyczną dokładnością kapelusz - Mówisz Panie, że jesteś zielarzem, jak Cię zwą?
- Zwą ? Nie jestem nikim ważnym, by ludzie używali w stosunku do mnie, jakichś specjalnych tytułów - Dodał z uśmiechem, ponieważ dokładnie wiedział o co chodziło kobiecie - Jednak na Imię mam Aveler. Aveler Venteratis. Prosty mieszkaniec Tego "wspaniałego" miasta, w którym zgnilizna wychodzi na pierwszy plan, a tak szlachetne rasy, jak elfy i krasnoludy żyją gorzej niż barbarzyńcy... Urocze - W dwóch podróż szła znacznie sprawniej, przynajmniej tak zauważył mężczyzna
- Masz rację... Panie... Aveler - skinęła głową rozglądając się czujnie dookoła jakby spodziewając się w każdej chwili zobaczyć wyskakującego napastnika - Elfy, krasnoludy... nie powinno tak być, ludzie próbują robić z nich bestie, którymi przecież nie są... O wiele większe korzyści moglibyśmy czerpać ze współpracy
- Sama przyjaźń jest korzyścią... Wartą miliony sztuk złota... Ta, tylko coś nie jestem bogaty prawda ? - Dodał z lekkim grymasem
- Nie przedstawiła się Pani... Chyba że to jakiś temat, który wolałaby, szlachetna Pani omijać... - Dodał Ciekawy, a Pies starał się wepchnąć między rozmówców, tak by przewodzić grupie
- Emmm...Eer... Emmy... - uśmiechnęła się nerwowo - Po prostu Emmy - popatrzyła na psa i poprawiła koszulę wyglądając raczej na zdenerwowaną - Bardzo miło mi poznać - zapewniła
- Emm...Eer... Emmy... Oryginalne nazwisko, przykro mi ale nie znam tutejszych nazwisk - Zamyślił się
- Cóż, bardzo ładnie.... Naprawdę - Rozmówcy stanęli wreszcie pod drzwiami do starej kamienicy.
- Znaczy... Emmy, nic więcej - wyglądała na jeszcze bardziej zakłopotaną - Nie jestem nikim takim, nie zawracaj sobie głowy, znaczy... proszę sobie głowy nie zawracać - weszła do środka - Bardzo przytulnie - uśmiechnęła się i jakby z ociąganiem zdjęła kapelusz dość niepewnym ruchem, na jej ramiona rozsypała sie burza rudych włosów
- OJ wybacz, wybacz... Cóż droga Pani... Proszę wybaczyć, ale cóż jestem problematyczną osobą ! - Wskazał krzesło przy biurko, obok leżała ogromna liczba ksiąg, niezwykle grubych. - Proszę spocząć Pani. Czyli tak, herbata, miętowa... Zgadza się ? - Czarodziej rzucił kapelusz na prowizoryczne łóżko. Kobieta mogła zobaczyć sporo słojów i roślin na półce obok... Oraz dłoń w jednym z nich.
- Dziękuję - usiadła na wskazanym krześle i rozglądnęła się powoli dookoła, jej oczy nieco rozszerzyły się, zmarszczyła nos widząc dłoń i odruchowo złapała za rapier, którego zdobiona rękojeść zalśniła odbijając światło świecy - Bardzo...ciekawe znalezisko - powiedziała powoli
Czarodziej widocznie był zdziwiony na zachowanie kobiety, jednak po chwili uświadomił sobie co się stało
- Ah... Chodzi o zawartość słoja, tak ? Cóż, to takie moje znalezisko. W sprawie którego udałem się do dzielnicy elfów... Proszę się jej dokładnie przyjrzeć, może Pani rozpozna coś szczegółowego... - Uśmiechnął się ironicznie. - Ktoś lubił obgryzać paznokcie, a tak proszę nie wyciągać broni...
- Przepraszam - powiedziała powoli i z ociąganiem, niepewnie zabrała dłoń z rapieru, położyła ją spokojnie na kolanach, lecz widocznie nad czymś myślała - Czy na dłoni były... jakieś... sygnety? - spytała jakby bez przekonania - Albo choć ślady po nich?
- Hm... Owszem, były dwa okręgi, jednak nie przyglądałem się jej, nad zbyt dokładnie. A nie zaniosłem tego do straży, ponieważ zapewne skończyło by się to powieszeniem, dwóch przybłęd "rzekomych" morderców. - Dodał ze zmieszaną miną.
- Dlaczego Panią interesują sygnety ? A przynajmniej ślady PO ?
- Powiedzmy, że... szukam kogoś... ofiary morderstwa...a raczej ciała - powiedziałam ostrożnie dobierając słowa i widocznie walcząc ze sobą podeszła do słoja, zrobiła się nagle blada, później lekko zielonkawa i znowu blada, ale obserwowała dłoń, usiadła po chwili ciężko - Gdzie ją Pan znalazł?
- Ja ? Ja całe dnie pisze księgi. To Jet znalazł Ją, chciała posłużyć mu za podwieczorek. - Wówczas pies podniósł się i zaczął szczekać
- No, no, cichutko, jesteś bohaterem - Pies zaczął merdać ogonem, po czym położył się przy nogach kobiety.
- Proszę się nie martwić, czyszczę go często. W końcu to tylko piesek...
- Czyli nie wiadomo gdzie mogło być...ciało - powiedziała lekko zawiedziona i pogłaskała psa - W takim razie wygląda na to, że zagadka znowu ucieka mi, gdy niemal łapię ją za ogon - uśmiechnęła się dziwnie
- Dlaczego tak młoda kobieta, interesuje się takim czymś ? Czy nie winnaś zamiast biegać z ostrzem, znaleźć męża i przeżyć spokojnie. Jest Pani bardzo zadbana, tak więc sądzę że wywodzi się Pani, albo z bogatego mieszczaństwa, albo szlachty... Tak więc, dlaczego ? - Dodał wyraźnie zaciekawiony.
- Na męża może przyjdzie czas. Może - zabębniła palcami w blat stołu - A interesować się muszę. Kwestia honoru - stwierdziła jakby było to najlepsze wyjaśnienie - Szukam ciała i wszelkich informacji o nim - położyła na stole kilka monet - Liczę na dyskrecję
Kiedy mężczyzna to zobaczył, potrząsł głową, po czym przyniósł wreszcie napój.
- Eh, honor jest wyższy niż moralność dobra Pani ?
Czarodziej szybko wziął monety... po czym, podrzucił Je kilka razy w dłoni.
- Monety nie dają szczęścia... Zapewniam....
Kobieta mogła coś poczuć w kieszeni
- Zapewniam, że ma Pan rację - powiedziała jakby nieco zdziwiona i dyskretnie sięgnęła do kieszeni - Jednak honor czy moralność... Co jest niemoralnego w poszukiwaniu śladów zaginionego ciała ofiary?
W kieszeni poczuła monety, które wręczyła mężczyźnie
- Nie chodzi o samo szukanie, jednak fakt tego iż zajmuję się Tym młoda kobieta. Samotnie, błąka się po niebezpiecznych terenach... Brak jakiegokolwiek wsparcia, brak czegokolwiek... Nawet śladów... Czy nie jest to syzyfowa praca ? - Averan powiedział to, najpoważniej jak tylko potrafił
- Nawet syzyfowa praca jest lepsza niż bezczynność, bo daje szanse osiągnięcia celu - wyciągnęła dłoń z kieszeni i uważniej mu się przyjrzała, uśmiechnęła się lekko - Działając jest możliwość, że coś osiągniemy, siedząc bezczynnie zaś pewność, że nie osiągniemy nic, czyż nie lepsze jest to pierwsze? - upiła łyk herbaty
- Oj brońcie Niebiosa. Zobacz, JA przez siedzenie w domu, zostałem włączony w te sprawę. Nic nie zrobiłem, nawet nie ruszyłem ręką... nawet nie podniosłem się z krzesła - Uśmiechnął się miło
- Sądzę że powinnaś usiąść pomyśleć, a rozwiązanie same do Ciebie przyjdzie, albo zbliży się. Przez te sytuacje, możesz mieć pewność że ciało znajduję się gdzieś w biedocie.. Ale zapewne tego się domyśliłaś - Pogłaskał dłonie
- Owszem - dopiła herbatę i podniosła się - Dziękuję za gościnę - powiedziała i założyła kapelusz chowając pod nim włosy - Dobrej nocy - popatrzyła na niego nieco dłużej, jakby myśląc nad czymś
- Cóż... Nie mogę Cię zatrzymać, nie mam takiego prawa. Jednak prosić będę Panią, by nie szła Pani dalej, po prostu wróciła do domu. - Mężczyzna się zastanowił się chwilę - Mam Panią odprowadzić ? Będę spokojniejszy, aniżeli kiedy ruszysz przez te ciemnice...
Gdyby droga była do domu może i bym się zgodziła - uśmiechnęła się - Rozumiem, że jednak nie zamierzasz mieszać się w tą sprawę, ale gdyby... siedząc na krześle znowu przyszły do Ciebie jakieś informacje... - podeszła do niego, zdjęła rękawiczkę, a później zsunęła z palca złoty pierścień z rubinem i inicjałami E.C, schowała mu w dłoni - Pokażesz to straży przy wejściu do dzielnicy szlachty. Powiesz, że wzywała Cię Emerlin Calterberg, niesiesz lek na bezsenność - uśmiechnęła się
- Ehhh... A liczyłem że chce Pani zobaczyć jeszcze jedną sztuczkę. Ale obiecuje, że jeśli zdarzy się coś, co może wpłynąć na Pani sprawę, obiecuje że się zgłoszę. Proszę na Siebie uważać Szlachetna Pani TO miasto jest zdradliwe - Czarodziej ukłonił się nisko
- Dziękuję serdecznie - uśmiechnęła się i dygnęła, odeszła kilka kroków w stronę drzwi i zatrzymała się - A co to za sztuczka? - spytała wesoło
- Ha ! Kiedy indziej dobra Pani, kiedy indziej... - Czarodziej odwrócił się i zasiadł do księgi, podniósł jedynie rękę w geście pożegnalnym
Pokręciła tylko głową nieco zdziwiona jego zachowaniem, jednak wyszła zamykając za sobą drzwi
 
Cao Cao jest offline