Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2011, 17:00   #120
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wink

Prezentacja w wydaniu Magini była nader interesująca, choć zwięzła w swym wyrazie. Nie to, żeby ork miał jej to specjalnie za złe. Pewne kwestie związane z jego osobą były nader oczywiste, innych można się było domyśleć, jeszcze inne Barbak wolał pozostawić dla siebie. Dość było aby to kolorowe stadko wiedziało, iż nie jest im wrogiem i że zamierza wespół z nimi zarobić kilka groszy. Co działo się z nimi wcześniej orka nie interesowało, co dziać się będzie potem… w zasadzie także. No chyba że ktoś z nich wzbudzi orczą sympatię… wtedy kto wie jak potoczą się dalsze losy.
Tak dla przykładu było z Maginią. Krótkie, acz treściwe epizody w dotychczasowym życiu tej dwójki powodowały że zielony spoglądał na swą towarzyszkę z sympatią i… niemalże ojcowską troską. Oczywiście Magini mogła być starsza od Barbaka… biorąc pod uwagę jej rodowód, zapewne tak właśnie było. Jednak z jakiegoś względu ich wzajemne relacje układały się właśnie tak, nie inaczej.
Barbak rozejrzał się po tym, czym miała być kompania Magini. Powstrzymał się od parsknięcia. Dlaczego? Dlatego, iż nie raz podróżował z podobną bandą popaprańców. Od choćby wymienić tu należało demony, półdemony, upadłe anioły, starające się latać karły… czy choćby chłopa pańszczyźnianego z Męczyworów. Widok tak barwnego stadka zatem w żaden sposób nie zdziwił orka, wywołał jedynie serdeczne i niemal nostalgiczne rozbawienie.
Już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec niebieskiego jegomościa z dziarą pod oczyma. Patrzył na orka z specyficzną wyższością charakterystyczną dla pewnego gatunku istot. Przemawiał niejako, że on jest ten zły… i jego należy się obawiać. Cóż… zapewne miał on racje. Ork nie mógł jednak powstrzymać się i oczyma wyobraźni zobaczył tegoż samego jegomościa z niebieskimi oczyma, niebieskimi włosami…. ogólnie niebieskiego w białej czapce… z zaczesanym na czoło, fantazyjnym kutasem.
Drugą persona, która zwróciła uwagę na orka, była nader interesująca. To co można było na jej temat powiedzieć już na pierwszy rzut oka, to iż musiał być z niej niesamowity drewniak. O dziwo nie należało tego postrzegać jako określenie pejoratywne. Przed Barbakiem stało bowiem drzewo. Stało, było chyba nie do końca w pełni trafionym określeniem. Może należało określić rosło? Przed orkiem zatem rosło drzewo. Rosło, prostowało właśnie korzenie po drzemce i patrzyło nań jednym okiem. Zadziwiający jest ten świat. Jakież było to drzewo?
Barbak nie miał bladego pojęcia. Do tej pory drzewa z jakimi miał do czynienia dzieliły się na te warte przerobienia na strzały… i te warte na podpałkę. Zielony postanowił jednak zatrzymać tę uwagę dla siebie. Po co robić sobie wrogów już na samym początku? Wszak pierwsze wrażenie można było zrobić jedynie dwa razy… Czyż nie?
- Ork… Skonstatowało drzewo. Barbak skłonił nieznacznie czoło, zaciśniętą prawicą dotykając piersi, pozdrawiając tym samym w pradawny sposób rozmówcę.
- Orku, a co to za drzewa? Barbak rozejrzał się podążając wzrokiem za jednym z konarów.
- Emm…. Wyraz jego twarzy zdawał się myślą nie skalany, a wzrok poszukiwał pomocy u Magini.
-Ja ci coś orku powiem… Barbak odetchną, rad iż nie oczekuje się od niego udzielenia poprawnej odpowiedzi. Każdy, kto chce wybić drzewa i rabować drewno nie powinien spotykać się z jakąkolwiek aprobatą!
- Zaiste. Coś w Twych słowach jest!
Ork starał się przybrać mądry wyraz twarzy i nie zdradzić się z kompletnym brakiem zrozumienia dla omawianego tematu. Gdy zatem drzewiec zaczął przemawiać do szerszego grona, zielony wziął pod ramię Maginię i ruszył w kierunku krzykacza.
Podszedł to mężczyzny zdzierającego gardło, spojrzał nań, odchrząknął starając się zwrócić na siebie uwagę.

Nie było to trudne - ludzie wokół poodsuwali się widząc orka. Posłaniec spojrzał z miną 'wtf?". Cóż stan taki miewał swe plusy. Jednym z nich był fakt iż zielony nie musiał łokciami wypracowywać drogi dla siebie i Reni. Minusem było to iż czuł się zdecydowanie wyobcowany… a przecież mył się wczoraj!

- Odpowiedz mi dobry człowieku, co to za robota? Tak konkretnie.
- Nasz pan zbiera ochotników do pozyskania drewna z gniazd wywern na klifach
- odparł sucho. - Wywerny budują gniazda z drewna srebrnodrzewu, które przeleżało wiele lat na dnie morza i jest świetnie zakonserwowane, to idealny materiał do budowy maszyn i produkcji święconych strzał. Mamy tu plagę potworów, pan rozkazał pozyskać tyle drewna ile się da, każdy kawałek jest cenny. Ochotnicy zbierają się za miastem. Nasz pan sowicie wynagrodzi każdego kto przyniesie do miasta to drewno.

- Może chcesz zwilżyć trochę usta?
Barbak dobył niewielki bukłaczek i starając się zasłonić go przed wzrokiem Magini, zaproponował rozmówcy.
Posłaniec spojrzał z odrazą.
- Jestem na służbie - warknął.
Ork prawie stwierdził „No i?” powstrzymał się jednak. Jak świat światem wojacy, wartownicy, krzykacze… nawet lekarze i księża zawsze pili na służbie. Co zatem powodowało, iż ten nie pił?
- Ile za nią płacą z kim porozmawiać, żeby więcej z tego wyciągnąć?
- Za każdy kilogram tego drewna dwa kilogramy złota. Porozmawiaj z eksortą ochotników jeśli chcesz. Jak już mówiłem mamy trochę lin i haków, ale każdy wkład własny mile widziany. Potrzebne będą liny i haki żeby zejść po klifach do gniazd. To bardzo niebezpieczna wyprawa, ale nasz pan liczy na lojalność wobec miasta i gotów jest nagrodzić tych co powrócą zwycięsko.
- Pakiet socjalny dajecie? Jakieś leczenie w razie wypadku?
- Medycy będą na miejscu. ale mówimy o wywernach
- uśmiechnął się krzywo. – Może nie być czego zbierać.
Chłopcze, a czymże są wywerny wobec potyczek… od choćby z Bladolicym, czy dajmy na to Szarpstilami… czy porządną biegunką? Wartym odnotowania był jednak fakt, iż na miejscu byli (pijani zapewne) medycy mogący w razie czego poskładać jego kości. Ork uśmiechną się pod nosem i kontynuował rozmowę.
- Polisa dla samicy w razie mojej nagłej i bolesnej śmierci?
- Ummm nie
- skrzywił się.
No pewnie… bo i niby po co…
- No pij że człowieku, przecież widze żeś nie kaktus!
Krzykacz fuknął tylko z miną "kto tam wie co tacy zieloni jak ty pijają..."
Barbak podziękował uprzejmie swemu rozmówcy, chowając jednocześnie flaszkę na tyle głęboko, aby zręczne palce Magini nie mogły jej od razu znaleźć… nie bez przyjemności jaką miał by z tego zielony.
Ponownie ujął niewieścią rączkę, poprawił chwyt dłoni na gryfie Maleństwa i podreptał w stronę jaką wskazano. Zamierzał zaciągnąć się i zarobić kasę.
- Renia. Idę na to, ale coś tu nie gra. On nie pił. Skoro nie pije znaczy się kabluje. Cholera wie komu, cholera wie kogo… ale trzeba mieć się na baczności. Zielony rozejrzał się ostentacyjnie po zebranych wokoło poszukując na prędce odwracanych spojrzeń.
- I jeszcze jedno… mowy nie ma, żebym właził do jakiś gniazd! Czuję się MAŁO komfortowo na wysokościach….
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline