Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2011, 20:37   #2
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



SPOOK

Numer 31364854 znana jako Spook się nudziła.

Siedziała w swojej małej celi z rozwalonym zamkiem – jak wszystkie cele więźniów. Pierwsze co zrobiono po buncie. Zniszczono zamki i kamery by uniemożliwić STRAŻNIKOWI ponowne zamknięcie uwolnionych więźniów.
Przebierała nogami siedząc na pryczy. Podrzucała swój pokazowy nóż, ćwicząc zwinność palców. W końcu i to ją znudziło.

Nuda. Kolejny stały element więziennego życia. I nawet przejście przez piekło i demony na pokładzie nie potrafiły zniwelować tej nudy.

Spook postanowiła się przejść. Rozruszać mięśnie. Ciasna cela i klaustrofobiczne korytarze statku nie stwarzały zbyt wiele możliwości na utrzymywanie dobrej formy. Miękko zeskoczyła z posłania i ruszyła dobrze sobie znanymi ścieżkami.

Korytarze, którymi się poruszała należały do jej gangu – do Rimshank Rippers - więc czuła się w nich dość pewnie, ale i tak rozglądała się czujnie. Nie wiadomo było, czy któremuś z tych pomalowanych świrów nie wpadnie do głowy walnąć ją w głowę, zaciągnąć do celi i zgwałcić czy co gorsza pokroić. Nauczyła się tutaj ostrożności, a noże zawsze trzymała w zasięgu ręki.

* * *

Wpadła na niego za zakrętem korytarza. Znała go dość dobrze. Nazywał się GoGo Monkey. Wysoki. Czarny. Z nosem klauna zasłaniającym dziurę po odciętym nosie. Ponoć załatwił go tak jakiś Hiena i GoGo Monkey od tej pory chętnie trzymał warty przy miotaczu płomieni chroniącym klatkę numer 872 – zejście do poziomów kontrolowanych przez ten zdegenerowany gang.

- Hejka Spook – GoGo był kimś, kogo mogła uznać za dobrego kumpla. Jeszcze nigdy jej nie wystawił. – Szedłem właśnie do ciebie. Szykuje się mała robota i zastanawiałem się, czy byłabyś zainteresowana. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, bądź za dwie godziny w Cyrku.

Cyrkiem nazywali przerobioną kantynę Sekcji 1288. Miejsce spotkań gangu. Miejsce występów i pokładową mordownię – gdzie można było się napić, wymienić informacjami czy zwyczajnie pobić.





FLAT LINE


Numer 8542334 znany współwięźniom, jako „Flat Line” miał ręce ubabrane we krwi po łokcie. Szef jednego z większych odłamów gangu La Piovra – „Don Vitto” przyglądał się pracy lekarza z pokerową twarzą.

- I jak? – Don Vitto spojrzał na lekarza. – Zdechnie?

Flat Line zerknął na pacjenta. Porąbany, pocięty – niemal zmasakrowany. Nazywał się „Muerto” i reprezentował Makaroniarzy w zawodach na Arenie Śmierci. Występ „Muerto” był dość poważną porażką. Juz w pierwszej walce losowanie wystawiło mu na przeciwnika „Rzeźnika” z Czarnych Panter i skończył prawie jak karma.

- Ma żyć – warknął „Don Vitto”. – Rozumiesz, Flat Line.

Medyk doskonale rozumiał. Nie chodziło o to, by ratować życie niefortunnego zawodnika. Chodziło o to, by potem spektakularnie go załatwić podnosząc notowania Don Vitto w oczach szefa La Piovra – Marco Pollo. To Don Vitto nalegał na to, by Muerte reprezentował gang, chociaż Marco Pollo nalegał na wystawienie „Katalizatora” – mięśniaka, jakich w gangu mało. Don Vitto walczył więc o swój honor. Albo i o swoje dupsko. A Flat Line walczył o swoje dupsko, bo było to wręcz pewne, że Don pociągnie go za sobą.

Muerto jęknął. Krew popłynęła większą strugą. Przydałaby się transfuzja, ale środki medyczne Gildia Zero trzymała w swoich magazynach i nie bardzo można było na nie liczyć.

Ochroniarz Don Vitto został w wąskim pomieszczeniu, które służyło, jako ambulatorium i przyglądał się pracy felczera z budzącym niepokój zainteresowaniem.





PASTOR / SZEKSPIR



Numer 6740468 poczuł drżenie odpalonych silników, które wyrwało go z drzemki. W jakiś sposób wzmocniło to w więźniu niepokój i napięcie. Niepokój, który odczuwał od kilkunastu dni ciągle, niczym ból zęba. Gdyby był przesądny, mógłby pomyśleć, że przeczuwa nadchodzące nieszczęście.

Napięcie po dłuższej chwili stało się nieznośne i Pastor wyszedł na przechadzkę upewniając się przy tym, czy nóż jest dobrze ukryty tam, gdzie zwykł go chować.

Sekcja 1284 w której znajdowała się jego cela była doskonale znanym obszarem. Wiedział, których cel unikać, które zamieszkują nieprzyjazne mu skurczybyki, a w których znajdzie wsparcie.

Na korytarzu panowało małe zamieszanie. Więźniowie przepychali się w stronę kantyny.

- Wieszcz! Wieszcz prorokuje! – krzyczeli jeden przez drugiego, jak najęci.

Chcąc nie chcąc Pastor dał się ponieść rozentuzjazmowanemu tłumowi. Popychany przez spoconą ciżbę (chyba niektórym skończyły się tabletki) znalazł się w końcu w przerobionej stołówce. Apostołowie unosili właśnie krzyż, na którym broczył krwią Wieszcz. Prorok sekcji przemawiał, a ludzie słuchali z urzeczeniem.

Pastorowi również udzieliła się psychoza tłumu, chociaż powściągnął emocje jedynie do obserwowania ukrzyżowanego więźnia z błyskiem w oczach.

Był też jednym z pierwszych, który zobaczył, jak krzyż z wrzeszczącym na nim człowiekiem otacza dziwna, krwistoczerwona poświata. Poczuł również metaliczny smak krwi w ustach. Cokolwiek zaraz się wydarzy, na pewno nie będzie niczym przyjemnym.





ALLAN MELLO


Numer 2742620, Allan Mello, szedł korytarzem posyłając wokół siebie twarde spojrzenia. Większość okolicznych więźniów już nauczyła się go wystrzegać, a oznaczenia gangu jeszcze zwiększyły posłuch na sektorze.

Sąsiednim korytarzem przewalał się tłum ludzi, ale Allan zignorował go. Miał spotkanie, na które powinien się stawić. Wezwał go „Wielki Q”, jego zwierzchnik w gangu. Zapewne miało to związek za skopaniem dupska czempionowi gangu podczas Igrzysk i zmniejszeniem racji żywieniowych. Pewnie znów będzie trzeba dać kilka „występów”, połamać kilka gnatów lub „zmniejszyć cenę mięsa” na dzielnicy. Nic nowego.

Wielki Q czekał bawiąc się wysłużonymi kartami.

Spojrzał na przybyłego swoją pomalowaną gębą.



- Alllan – zawsze wymawiał to imię, jakby miało za dużo „L”. – Masz robotę. Jest pewien gostek. Dwie sekcje stąd. Nazywa się Jacko. Numer 7678542, by była jasność. Wisi nam dwieście fajek. Pójdziesz do niego i mu je odbierzesz. Dostaniesz dziesięć procent odzyskanej sumy. Jasne.

Mellon wiedział, że Wielki Q nie zwykł prosić. To był zwykły rozkaz.






JAMES THORN


James spoglądał na swoje przedramię, na kod kreskowy. Numer wyryty na pamięć. 4744280. Piętno na całe życie.

James dobił zawartość plastykowej miseczki. Alkohol był mocny. Aż wykrzywiał gębę. Ale rozjaśniał umysł. A właśnie jasnego umysłu teraz potrzebował.

Trzymał w rękach małą karteczkę. Zapisane inicjały. G.T. I numer. 4856268.

Człowiek, który sprzedał Jamesowi tą informację, powiedział, że to namiar na kogoś trzy sekcje dalej, kto wie wiele na temat ludzi i miejsc na statku. Nic więcej nie powiedział. Ale James wiedział, że informator nie kłamał. Że przyłożył się do swojej pracy. Że, jeśli ktoś znajdzie kogoś w tym całym gównie, to najpewniej on. Co więcej ów G.T należy do tego samego gangu. To zapewne pomoże w negocjacjach.

Trzy sekcje dalej. Niby niewielka odległość. Niby. Ale jednak będzie zmuszony przejść przez kilka korytarzy należących do terytorium Rimshank Rippers. A ich gangi ostatnio nie bardzo za sobą przepadały.

Pokład zadrżał lekko. Dziwne wrażenie. Dawno nie odczuwalne. Jakby ... lecieli na silnikach. To było niemożliwe. Po przejściu przez Piekło, Gehenna już nie latała. Jedynie szybowała.

Wrażenie pracy silników znikło.

Cóż. Jamesowi pozostało wybrać się na spacer do tego całego G.T. 4856268. Jeśli chciał zdobyć informacje o interesujących go osobach, to możliwe, ze będzie on coś wiedział.




FILOZOF


Filozof czytał. Tatuaż z numerem połyskiwał lekko w półmroku. Palił szluga pozornie nie zwracając uwagi na zapatrzonego w wypalany skarb JoJo. JoJo był pomagierem Filozofa. Przysłany tutaj przez Crashera, szefa lokalnej komórki The Punishers. Pakowany na pokład Gehenny kończył dopiero osiemnastkę, więc teraz był jednym z młodszych więźniów na pokładzie. I chyba jednym z bardziej uczciwych. Zamknięty za dealerkę teraz pomagał jednemu ex- glinie. Ponoć kapował mu również na ulicach New Babilon.

Filozof nie był głupi. Wiedział, że JoJo kapuje na niego Crasherowi.

Spocona łysa głowa, odstające uszy, brązowa skóra i spojrzenie zaszczutego jelenia. Tak. JoJo miałby ciężko w innym gangu.

W kantorku Filozofa zrobiło się nagle ciasno, kiedy do środka bez pukania wpakowali się dwaj znani mu ludzie. Kruszynka, który swoją masą prawie stu pięćdziesięciu kilo mięśni wzbudzał szacunek większości współwięźniów oraz szczupły, małomówny Combo. Były komandos.

- Fizolof – Kruszynka, jak zawsze przekręcił twoje imię. – Crusher chciałby z tobą zamienić kilka słów. Czeka w Kostnicy.

Filozof nie okazał zdziwienia, ale dłużej zatrzymał wzrok na posłańcu.

Kostnica. Paskudne miejsce, gdzie trafiali ci spośród gangu, którzy oberwali podczas pracy. Cóż. Ochrona słabszych gangów nie należała do łatwych i przyjemnych zadań, lecz przynajmniej dawała profity. Czasami jednak, ktoś odpadał. Na zawsze. Lecz dwóch kolejnych czekało już na jego miejsce.

Filozof zakaszlał i wstał. Crusherowi sie nie odmawiało, nawet jeśli czekała wędrówka przez trzy sekcje.




JAKUB SZKUTNIK

Jakub miał zadanie. I wypełniał je dobrze. Wiedział, że musi to zrobić. I robił.

Stał pośród kiwających się ludzi i słuchał słów człowieka na krzyżu. Nazywali go Wieszczem. Ale czy nim był? Jakub Szkutnik – numer 3764457 – obserwował uważnie.

Przyglądał się Apostołom – ochronie Wieszcza. Przyglądał się krwi kapiącej na podłogę. Przyglądał się ludziom, którzy słuchali słów wiszącego na krzyżu. Oni wierzyli w jego moc. To było ciekawe. Zaiste ciekawe. Warto było chyba zamienić kilak słów z tym człowiekiem, jak już zakończy swój pokaz. Powiedzieć mu, kim się jest. Powiedzieć, co się zamierza. Jeśli jest Prorokiem – zrozumie.

Zamyślony Jakub poczuł metaliczny smak w ustach. Ujrzał poświatę wokół męczennika na krzyżu. Doskonale wiedział, co to oznacza.

Demon.

To były Znaki Nadejścia. Gdzieś, ktoś w tym tłumie wzywał demona. Być może to sama obecność tłumu go wzywała.

Jakub już wiedział, czemu się tutaj zjawił. Czemu zaryzykował spacer przez cztery sekcje, ryzykując spotkanie z nieprzyjaznymi zboczeńcami.

Mógł ocalić wielu ludzi, lub skazać ich na potępienie. Wybór należał do niego.

Większość ludzi zdawała się nie dostrzegać tej otaczającej krzyż emanacji. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaraz dawna stołówka zmieni się w rzeźnię.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-07-2011 o 20:59.
Armiel jest offline