Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2011, 12:53   #7
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-G.T. 4856268, G.T. 4856268- powtarzał niczym mantrę idący korytarzami Gehenny mężczyzna. Wreszcie jakiś trop. Niewielka szansa, na zamknięcie ostatniej sprawy, na ostateczne zamknięcie pewnego rozdziału. Niewielka szansa na krwawe zamknięcie, wymagająca jednak nadstawiania karku.
To jednak nie miało znaczenia.
4744280 znany jako Chase ruszył w kierunku celu swej wyprawy. Łażenie na tereny Rimshank Rippers, w okresie gdy ich gangi miały na pieńku nie było mądrym posunięciem, czy bezpiecznym.
Czasami warto było zaryzykować. Zresztą są na tym statku gorsze rzeczy niż cyrkowi nożownicy.

A Thorn umiał zadbać o swoją skórę. Choć na takiego nie wyglądał.
Był zaskakująco niski i szczupły, jak na członka The Punishers. Nie wyglądał na takiego, co umie dokopać komukolwiek. Nie wyglądał na mięśniaka z kwadratową szczęką i szczątkowym intelektem.Czarne zmierzwione włosy, zmarszczki i kilkudniowy zarost nadawały mu wygląd lumpa.
Bo i Chase nie dbał za bardzo o swój wygląd. Ubrany w ciemne barwy mężczyzna wydawał się być niepozorny, szary człowiek w tłumie. Łatwy do pominięcia i trudny do zapamiętania. Pomijając spojrzenie... Oczy Thorna były zimne, beznamiętne... martwe.
Przerażające...

Cichy i trzymający się z boku Chase nie należał do osób wylewnych. Wprost przeciwnie, zamknięty w sobie mężczyzna określał siebie przydomkiem Chase i mało kto na Gehennie znał jego imię i nazwisko.
I teraz więc przemierzał korytarze Gehenny, przyczajony i czujny... i z dłońmi na broni.
To miejsce wymagało czujności, bez względu gdzie się człowiek zatrzymał.
Zwłaszcza, gdy się szło obrzeżami terenu należącego do nieprzychylnemu im gangu. A póki co kolejne skrzyżowanie i... dotarł do znanego mu miejsca.


Ślady krwi... zaschnięte i stare. Tu właśnie znaleziono Wielkiego Willy’ego. A przynajmniej większość jego ciała. Do dziś nie wiadomo gdzie się podział mózg i jądra. Czy są w kolekcji, jakiegoś psychola, stanowią pamiątkę szafa gangu, któremu Willy podpadł, a może zjadł je demon, którego przyzwały grzeszki Wielkiego Willy’ego? Jakakolwiek była prawda, pozostała sekretem tej sekcji, z racji zniszczonych kamer nadzoru. Nie żeby teraz Willy’emu brak owych narządów przeszkadzał. Choć pewnie tam gdzie trafił po śmierci jaja by się przydały... te metaforyczne.
Ech te wspomnienia. Pamiętał jak kilku żółtodziobów z Punishers i paru twardzieli z innych gangów rzygało na widok “krwawej układanki” jaką sprawca zrobił z Willy’ego. Jak widać można być przestępcą i mieć słabe nerwy i równie słaby żołądek. Inna sprawa, że śmierdziało tu wtedy jak w miejskiej rzeźni.
Teraz zapachy już osłabły, choć nadal było czuć tę subtelną mieszankę odoru krwi i chemicznego zapaszku detergentów.

Nie było jednak czasu na wspomnienia. Czas naglił, cyrkowcy mogli wpaść na pomysł urządzenia mu przedstawienia zakończonego flakami latającymi w powietrzu, jego flakami.
Nie należało na nich wpaść. Masakra musi mieć sens.
Przemykał więc w cieniach Gehenny z gracją pijanego nosorożca. No cóż, byli lepsi zwiadowcy od Thorna, byli też i gorsi od niego.
Odgłosy.
Thorn zamarł, jego dłoń powędrowała do zdobycznego nożyka.


Pośmiertnego prezentu od jakiegoś japońca, który mienił się być potomkiem samurajskiego rodu. Cóż... trzeba przyznać, że broń zrobił sobie dobrą. Niestety nie władał nią tak biegle, jakby chciał.
Blizna na brzuchu Chase’a była niewielką ceną, za porządny sztylet.
Wysunął ostrze i nasłuchiwał.
Kroki. Odgłosy wleczenia czegoś ciężkiego. Przedśmiertne jęki. Nic nowego na Gehennie.
Ktoś kogoś zaciukał.
Dzień jak co dzień na Gehennie. Być może jeden z ostatnich, skoro Strażnik ponownie uruchomił silniki. Wszak ten lot musiał mieć swój cel. I pewnie się do niego zbliżali.
Przywarł do ściany i przesuwał się powoli.
Trzy cienie, szaleńczy chichot przywódcy... Hieny. Ciągnęli za sobą zwłoki dwóch ludzi, posoka tworzyła krwawy ślad. Ludzi jego gangu.
Martwych. Chase zaklął cicho.
Hieny mieli przewagę liczebności, on uzbrojenia. Mógłby ich załatwić.
Sięgnął po broń palną. Mógłby ich załatwić. Mógłby postrzelić najbliższego, a potem następnego. Ostatniego dopadłby nożem. Mógłby ich załatwić jeśli wszystko poszło by po jego myśli. W innym przypadku, był tu sam... Nikt nie osłaniał mu tyłka, a Punishers byli już martwi.
Nie było sensu ryzykować.

Zacisnął palec cynglu swej broni. “Chronić i służyć” to jedna zasada. “Każdy kto zabija glinę, musi zostać złapany... lub zginąć.” Druga niepisana zasada policji.
Miejsce się zmieniło, ale zasady nie. Hieny będą martwe, on tego dopilnuje.
Przyczaił się i czekał, aż będzie mógł zastrzelić, jednego z nich. Uśmiercić na miejscu jednym strzałem, a potem drugiego tak samo. Albo, zabić szybko wbijając sztylet w plecy.
To była Gehenna, tu nie ma strzałów ostrzegawczych, nie ma honorowej walki i nie ma klatek to których mógłby wsadzić tych pojebańców. To akurat mu się w tym miejscu podobało. Sprawiedliwość wymierzana była szybko i bezlitośnie. I ostatecznie.
Przyczaił się więc i czekał, by odesłać Hieny na tamten świat, raz a dobrze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-07-2011 o 12:55.
abishai jest offline