- Złe wieści…
- Jestem zajęty! – warknął Silversting.
- Wybacz… Sądziłem, że cię to zainteresuje… w sprawie tego drowa – mruknął otyły sługa.
- Hm? I co? – spojrzał za siebie z kwaśną miną. – Znaleźli go?
- Tak… nie… w sumie to tak… A-ale… Znaleźli i próbowali pojmać.
Silvestring zacisnął pięści.
- Rozumiem, że się im nie powiodło….
- Nie, wystąpiły pewne komplikacje…
Silvestring wrócił do swojej roboty.
- Bo ten drow.. mówią, że przemienił się w tygrysa.
Silversting znieruchomiał.
- I…. – jąkał się otyły sługa. – I prawdopodobnie zabił jednego z asasynów. Ciało zniknęło…
Silvesrsting w podnieceniu podszedł do biurka, na którym spoczywała księga w wysłużonej oprawie.
- Kretyni! – syknął. – Ten drow jest magiem?! Być może jest nawet… autorem tej księgi! – szepnął w podekscytowaniu.
Sługa stał, drapiąc się za uchem, w zagubieniu spoglądając na Silverstinga. Mag ruszył zamaszyście ku drzwiom.
- Odwołaj moją wizytę w straży…
- Ale pan kazał schwytać tę wiedźmę i…
- Co mnie obchodzi jakaś wiedźma?! - syknął. – Muszę mieć tego drowa! Mój plan jest tak bliski realizacji! Wyruszyli już po to drewno?
- Szukają nadal ochotników.
- Dobrze. Powiedz, że wypadło mi coś bardzo ważnego i przeprowadzę zasadzkę na… wiedźmę… na własną rękę…
- Czy to na pewno rozsądne…? Znaczy to w końcu tygrys!... Pokonał trzech asasynów sam jeden!....
- Kto wie jaką mroczną magią włada – pomyślał na głos Sylversting, ochłonąwszy nieco.
* **
Dirith;
Zapamiętanie zapachu uciekiniera poszło gładko. W końcu wprawny myśliwy pamięta zapach wszystkich ofiar, które zdołały zbiec w tak perfidny sposób. Wróciłeś do budynku. Zapach na korytarzu przyprawił cię o zawrót głowy. Tzw. „zarąbisty” zapaszek ulatniał się z tego dziwnego czegoś, co napastnicy wrzucili przez okno. Nawet małą szparą pod zamkniętymi drzwiami zapaszek nadal dostawał się do korytarza. Oceniłeś jednak, że jest przerzedzony i nie stanowi już zagrożenia. Tyle tylko, że cuchnął i przyprawiał o zawroty głowy i wymioty….Wróciłeś, by sprawdzić co dzieje się z poturbowanym przez asasynów mężczyzną. Cóż, leżał na podłodze w kałuży krwi, najwyraźniej asasyni zdążyli poderżnąć mu gardło. No to by było na tyle… Wróciłeś po leżącego na korytarzu asasyna, którego zdołałeś ogłuszyć.
* * *
Wszyscy
Minęło kilka godzin. Jakieś sześć godzin dokładnie. Spędziliście ten czas na rozważaniach jak rozwiązać sprawę ze strażą i kłopotliwą burdą w knajpie. Pozostała również nierozwiązana kwestia mieszczanina, który ponoć był „pierwszym zaklinaczem”, a który stracił pamięć... a obecnie gdzieś wsiąkł. Mieliście też nadzieję nie spotkać wkurzonego gnoma, któremu co niektórzy obiecali oczyścić warsztat z ghuli. I takie tam.
Zielony towarzysz i Magini która zatankowała do pełna mieli pomysł co do posłańca, drewna i gniazd wywern. Jak słusznie wywnioskowaliście z obaw Drzewa, pokazywanie się publicznie na oczach straży miejskiej czy eskorty robotników byłoby dość ryzykowne. Kiedy więc robotnicy i eskorta wyruszyli nad klify, wy wyruszyliście za nimi, w pewnej, tzw. bezpiecznej odległości, z nadzieją że jakoś wszystko się uspokoi i ułoży.
Nad klifami się działo. Grupka robotników i ich ochroniarze, najemnicy strażnicy miejscy, rozbili sprzęt nad urwiskiem. Sklecali drabiny z lin i desek, niektórym starczyło na drabiny z samych sznurów. Eskorta rozstawiała przyciągniętą nad klify, niewielką balistę, szykowali kusze i łuki. Wbijano pale w ziemię, mocowano drabinki i spuszczano je na klify. A co było po drugiej stronie?
Potężne klify królowały ponad falami morza. Na skalnych półkach znajdowały się wyraźne krzaczasto-drzewiaste gniazda, niczym olbrzymie kopce kretów. Nie było ich dużo, jakieś kilkanaście. Były za to spore i dość oddalone od siebie nawzajem – praktycznie każda duża i dogodna półka skalana została zajęta.
Generalnie trzeba być samobójcą, żeby zejść po drabince zawieszonej na skale taki kawał w dół. Ale ochotnicy woleli zaryzykować niż niż klepać biedę. Przymocowano drabinki do pali i zarzucono je w dół. Ochotnicy zaczęli schodzić po skałach, najemnicy czuwali jako eskorta. Specjalnie wybrano czas, w którym wywerny poleciały na żer w głąb morza lub lądu. W sumie rozstawiono pięć stanowisk z drabinkami, było pięć „zespołów” złożonych ze znajomych lub krewnych i powoli akcja przybierała postać zaciekłych zawodów pt. „kto pierwszy ten lepszy”.
A Może By Tak się dołączyć?
Znaleźć własną drogę na dół, do któregoś z nie okupowanych gniazd ?
A Może By Tak dołączyć do eskorty i popisać się umiejętnościami bojowymi? [czy to aby dobry pomysł, jesteście poszukiwani…?]
A Może By Tak…?
Nagle zaczęło się coś dziać. Ludzie zaczęli krzyczeć, wymachiwać rękoma do tych w dole, na drabinach. Najemnicy i strażnicy rzucili się po broń, przypadli do balisty. Klifami zatrzęsło echo skrzekliwego ryku i usłyszeliście teraz wyraźnie łopot skrzydeł.
- Wracajcie!!! – nawoływano do tych na drabinach.
- Uciekać!
- Alarm!!! ALAAARM!
- Przepędźcie ją!!!
Ponad klif uniosło się na wielkich skrzydłach coś... wielkiego. Paskudnego jak diabli. I wkurzonego jak wszyscy diabli razem wzięci. A po chwili wylądowało na krawędzi klifu i zaczęło zaciekle uganiać się za ludzikami biegającymi wokół...
Alice - Jabberwocky by *michaelkutsche on deviantART