Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2011, 13:33   #9
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Dalsza podróż nie różniła się od wielu innych jakich w swych żywotach doświadczyli. Zwolnić musieli znacznie, a to dlatego iż odkąd zbliżyli się do miasta ruch na gościńcu znacznie się zwiększył. Na drogę, z bocznych ścieżek, wparadowali tłumnie chłopi oraz kupcy, którzy wybrali inne trasy niźli stary, poczciwy trakt łączący Silgrad z Elburgiem, jednym z największych miast portowych Asparty. Bogatszych handlarzy stać było na spław towarów rzeką Sileą. Co prawda sam transport nie był o wiele droższy, bowiem wynajem lub zakup własnych łajb spłacał się dość szybko, jednakże od jakiegoś czasu znacznie zwiększyły się wydatki na ochronę łodzi. Barbarzyńcy zza rzeki często organizowali wypady łupieżcze, a jako iż wprawnie posługiwali się łukami, to wiele już nadmorskich towarów wraz z ich właścicielami przepadło bezpowrotnie. Gildia kupiecka kilkakrotnie już apelowała o interwencję do samego monarchy, jednakże ściganie rabusiów zza rzeki mijało się z celem. Po pierwsze, obozowali daleko od jej koryta, a po drugie prawdopodobieństwo dopadnięcia takiej bandy było niemalże równe zeru. Co prawda liczne jednostki wojskowe stacjonowały nieustannie w pobliżu rzeki, atoli dzicy przeprowadzali swe ataki w miejscach w których akurat żołnierzy nie było. Rozstawienie armii na całej długości było zaś niemożliwym planem do zrealizowania. Większość napadów przeprowadzano tam, gdzie brzeg stanowiły podmokłe bagna pełne wysokich traw i innego rodzaju roślin lubiących się w przebywaniu w nieustannej wilgoci. Oczywiście w przeciwieństwie do lubiących się, ale w sączeniu bimbru wojaków na usługach króla.

Im bliżej byli pierścienia murów, tym nudniejsza i bardziej nużąca stawała się wędrówka. Zmuszeni byli do wleczenia się wolniutkim kłusem. Dookoła nich rozpościerały się łąki porośnięte jedynie gęstą trawą. Niemała to była dziwota, bowiem te połacie ziemi widziały już niejedno starcie, od drobnych potyczek, przez epickie bitwy, po długie oblężenia stolicy. Na zdrowy rozsądek, powinny to być jedynie jałowe grunty. Nie w Asparcie. Król pragnął zielonej trawy, gdyż często wyglądał z najwyższej wieży i paskudne otoczenie zapewne działałoby mu na nerwy. Ściągnął więc druidów z okolicznych gajów i nakazał ponownie natchnąć w ziemię życie.

Tu spotkał drużynę jedyny komiczny akcent w całej podróży. Mocno podchmielony chłop tak szarpnął lejcami, iż prowadzony przez niego wóz, skręciwszy gwałtownie władował się w drugi, prowadzony przez wieśniaka transportującego kartofle, dumę Asparty. Sprowadzone z dalekiego Zachodu, zza wielkich wód, od wieków dostarczały pożywienia szerokim masom, szczególnie w czasach głodu i nędzy.


Chłopi zerwawszy się na równe nogi poczęli bić się i obrzucać przy okazji błotem tudzież wymyślnymi wyzwiskami jakich aspartańska wieś znała istne multum. W pewnym momencie trzeci gracz w postaci sprytnego rolnika, podbiegł do przewróconego wozu i począł ładować ziemniaczki do swoich worków. Jakież było jego zdziwienie, gdy ich prawowity właściciel, spostrzegłszy rabusia wraz z jego poprzednim oponentem poczęli solidarnie lać go po łbie. Awantura trwała by zapewne jeszcze dobrych chwil kilka, jednakże nie wiedzieć skąd na drodze pojawili się dwaj żołnierze, którzy chłopów rozdzielili, wymierzyli im chłostę, a majątek bezpowrotnie skonfiskowali.

Minęli zaledwie dwie wioski, nim dotarli do podgrodzia. Większość osad zrzeszających chłopów znajdowała się nieco dalej od głównego gościńca. Obawiano się bowiem, iż jeśli wsie będą tak blisko traktu, to ich mieszkańcy będą czerpać zbyt obfite zyski z przydrożnego handlu tudzież karczem, co odbije się na ich efektywności w polu. Nadchodziły ciężkie czasy i bogate zapasy były konieczne, dlatego wciąż uzupełniano spichlerze miejskie.

Podgrodzie składało się z licznych, w znacznej mierze, drewnianych chałup, z wydzielonymi drobnymi posesjami. Na pewno nie należały one do okazałych budowli, bowiem za każdym razem gdy wrogie armie najeżdżały na Silgrad, podgrodzie zawsze płonęło. Ponadto, często wybuchały tu trawiące niemalże wszystko pożary.

Zewsząd dochodziły dźwięki wykonywanej od białego rana roboty, bowiem właśnie tu, kwitło rzemiosło. Od razu w oczy rzucili się pracujący kowale, bednarze, łuczarze czy garbarze. Przy drodze ustawione były stragany z towarami wszelkiej maści, od śledzi po kapcie, zaś między domostwami jak gdyby nigdy nic biegały kury lub nawet prosiaki za którymi uganiali się rzeźnicy co chwila lądujący w błocie.


Jednakże, Gildia Kupców wykonała kilka ruchów, które sprytnie usunęły ewentualną konkurencję w postaci handlarzy z podgrodzia, którzy odrzucili ofertę podporządkowania się. Otóż wymogła na monarsze, by ten wydał dekrety określające dokładnie towary sprzedawane pod miastem. Oznaczało to, iż prawnie ustalono maksymalną ilość sprzedawanych dóbr, jakież to towary mogą się pojawiać na straganach oraz, co było najbardziej absurdalną częścią dokumentu, ich jakość. Miecz – musiał być wykonany w gorszych proporcjach niźli ten sprzedawany w mieście. Ryba – musiała być gorzej osolona. Alkohol – musiał być lżejszy... tak więc mimo iż podgrodzie dysponowało naprawdę wyśmienitymi fachowcami w dziedzinie rzemiosła, owi ludzie zmuszeni byli do umyślnego obniżania jakości produktów. Oczywiście niektórzy potajemnie sprzedawali wybornie wykonane towary, jednakże jeśli taki czyn się wydawał, delikwent otrzymywał dożywotni zakaz zajmowania się swoją profesją.

Nieważne, czy ktokolwiek widział Silgrad po raz pierwszy, czy bywał tu niemalże codziennie, zawsze ta potężna i gigantyczna metropolia budziła nieodparty podziw. Całość otoczona była głęboką na dobrych kilka wysokości rosłego męża fosą, na dnie której, czyhały ponoć węże wodne tudzież olbrzymie, drapieżne ryby. Być może nieco prawdy w tym było, bowiem gdy któryś z żołnierzy, wypiwszy nieco za wiele spadł z murów, ciało nigdy nie wypływało. Czy to kwestia ciężaru ekwipunku czy faktycznie istniejących w wodzie bestii, rozstrzygnięta być ot tak, nie mogła. Chętnych zaś do nurkowania, niestety nie było.

Tuż za fosą, rozciągał się największy mur Półwyspu. Potężne dzieło krasnoludzkich budowniczych, ponoć niezniszczalne dla magii i kamienia. Był niezwykle wysoki, by ujrzeć jego kraniec trzeba było mocno zadrzeć głowę, szeroki zaś wystarczająco, by dwa rydwany równolegle bez problemu przejechały po nim dookoła miasta. To cudo inżynieryjne, wyposażone w szereg zabezpieczeń i machin wojennych, tudzież silnych barier magicznych, nie bez przyczyny przetrwało kilkadziesiąt epickich oblężeń, odpychając od miasta nawet najpotężniejsze hordy. Mieszkający w obrębie murów obywatele do niedawna czuli błogi spokój, wierząc iż kamienna bariera zapewni im bezpieczeństwo do końca ich dni. Jednakże, ostatnimi czasy, przedziwny niepokój i strach ogarniał mieszkańców Silgradu. Mimo iż nikt jeszcze nie przedarł się przez pierścień murów (istniały dopiero czterysta lat, wcześniej stolicę wielokrotnie plądrowano i palono), trudno było oprzeć się stwierdzeniu, iż mroczna atmosfera powoli ogarnia kolejnych obywateli. Coś wisiało w powietrzu. Coś musiało się wreszcie wydarzyć!

Spuszczony został zwodzony most, na którym obecnie przepychało się kilkadziesiąt osób próbujących dostać się do miasta. Przy olbrzymiej Bramie Seluna – jednego z archaniołów, wiernych sługów Boga Słońce – wykonanej w całości z tytanu, metalu wydobywanego przez krasnoludzkich górników w Górach Żelaznych, dostępu do miasta strzegło sześciu odzianych w czerwone tuniki strażników. Na bramie przedstawiona była historia, jak to archanioł Selun oddał swój miecz, by Asparta zawsze mogła obronić się przed wrogiem. Legendy głoszą, iż ostrze jest gdzieś schowane w mieście. Sprawdzali oni dość skrupulatnie wieziony do miasta majątek, bowiem odnotowano dość znaczny wzrost sprzedaży narkotyków, a przypuszczano iż sprowadzane są one z terenów poza metropolią. Między innymi dlatego tak długo trwało dostanie się za pierścień murów. Szczęściem drużyny, przybyli tu o wczesnej porze. Koło południa, w słonecznym skwarze, ludzie godzinami próbowali wejść do środka, a czasem nawet, dochodziło do zgonów.

Jako iż podróżowali na wierzchowcach, ludzie nieco rozstąpili się gdy wjechali na most. Dało się jednak usłyszeć kilka niepochlebnych słów, a nawet wyzwisk pod adresem jeźdźców i ich rodzin.

- Wy wszyscy razem? - krzyknął szef straży, dzierżący w ręku włócznię i plik zwojów, zapewne z podobiznami poszukiwanych przestępców – Schodźcie z koni i otwierajcie tobołki. Po co przybywacie do miasta?

Poprawiwszy uprzednio kaptur Evazar podjechał do żołnierza. Zeskoczył z kulbaki i rzekł:

- Panie, jedziemy aby odpocząć po nużących wyprawach. Z północy przybywamy, rzec muszę, iż potężne burze idą znad morza. Dzisiejsza noc, nie dajmy się zmylić niebu, będzie bardzo niespokojna...

Strażnik wymownie spojrzał na Evazara, który zrozumiał przesłanie i zsunął z głowy kaptur. Wolał tego nie robić, aczkolwiek gdyby się nie zgodził, jasnym by się stało, iż jest rabusiem. Jednakże, wydawało się iż mimo pozornego spokoju młodzieńca, owo spotkanie ze strażą może zakończyć się niewesoło. Kapitan zerknął po zwojach i rozwinąwszy jeden z nich, zlustrował go wzrokiem. Stojący dookoła żołnierze mocniej chwycili za włócznie, atoli, strażnik ponownie zwinął pergamin i uśmiechnąwszy się szeroko, począł grzebać w tobołkach Evazara. Ten jednak nachylił się nad kapitanem i stojący najbliżej Bjorn mógłby przysiąc, iż widział mieszek złota wsuwany do kieszeni żołnierza.

- Dobra puszczamy ich – powiedział kapitan prostując się i otrzepując tunikę z sierści wierzchowca/

- Ale mości jenerale, reszta być może wie...

- Zawszyj pysk, Januszu. Czyści są. Ej ty wieśniaku, czego się tak kryjesz tam? - szef straży natychmiast zwrócił uwagę pozostałych żołnierzy na szczerbatego chłopka niosącego ziemniaki do miasta. Evazar z powrotem wsiadł na wierzchowca i skinąwszy dowódcy tudzież bystremu Januszowi wjechał do miasta. Za nim podążyła reszta drużyny.

***

Natychmiast dał się im we znaki miejski klimat. Chwilę po tym, jak przekroczyli bramę ich oczom ukazał się kolejny, mniejszy i mniej okazały mur. Tu, nie było już kontroli, dlatego bez przeszkód wjechali do miasta. Ich nozdrza natychmiast zaatakował cuchnący zapach ścieków, potu oraz końskich odchodów. Ponadto, czuli w powietrzu paskudną duchotę. Miasto, już z rana było zatłoczone, król nie przewidział, iż imigracja do stolicy przyjmie takie rozmiary. Niektórzy, w obliczu nadchodzących mrocznych czasów i plotek na temat kolejnej inwazji barbarzyńców, na stałe przenosili się do miasta, wykupując nawet najmniej atrakcyjne nieruchomości i żyjąc w naprawdę paskudnych warunkach.

Natychmiast zjechali z głównej drogi, by krętymi ścieżkami pomiędzy kamienicami dostać się do stajni. Za poruszanie się konno w mieście, można było otrzymać grzywnę, a poza tym wcale nie przyspieszało to pokonywania dystansów. Na tak zatłoczonych ulicach wierzchowiec jedynie przeszkadzał. Nie mówiąc już o tym, iż łatwo było dostać w głowę spleśniałym jabłkiem czy kartoflem, czym trudniły się starsze kobiety, za skandal uznające, iż koń porusza się miastem rozpychając na bok ludzi.

Następnie, mijając kilku żebraków, skierowali się ku szeregowi kamienic. Do jednej z nich podszedł Evazar wyciągając zza pazuchy ciężkie, mosiężne klucze. Usłyszeli cichy brzęk i drzwi rozwarły się. Znajdowały się tu schody prowadzące na górne piętro, do mieszkań lokatorów, do jednego z których udała się cała drużyna. Było to lokum złożone z dwóch średniej wielkości pomieszczeń, bardzo niezadbanych i widać rzadko uczęszczanych. Stare meble pokrywała gruba warstwa kurzu, na ścianach wisiały pajęczyny, a na podłodze leżał zdechły szczur.

- Rozgośćcie się, choć zdaję sobie sprawę, iż nie są to wyborne warunki do życia, to muszą Wam wystarczyć. W szafie znajdują się materace, o proszę – przystojny młodzian otworzył drewniany mebel, z którego z piskiem wybiegł naburmuszony kot, który uciekł przez otworzone przez Lisandera okno. Faktycznie, ich oczom ukazały się stare, poszarpane nieco materace, które Evazar począł po kolei wykładać na podłodze.

***

Siedząc przy sporawym okrągłym stole, czekali na zleceniodawcę, który grzebał w zawalonej przeróżnymi przedmiotami i kuframi drugiej izbie. Gdy wreszcie pojawił się w progu drzwi dzierżył jeno drobniutką karteczkę z wypisanym nań imieniem i nazwiskiem.
- Al Mustafi, zwany nie wiedzieć czemu „Świeżym” - przeczytał na głos rzucając papier na blat - Musicie wybrać się dziś do mrocznej dzielnicy tego zawszonego miasta, czyli do części zamieszkiwanej przez wszelki margines. Niestety nie mogę, się z wami wybrać bowiem jestem tam znany i przez wielu niekoniecznie lubiany, co mogłoby zawalić cały plan. Zabiorę Nanę – spojrzał z uśmiechem na młodą czarodziejkę – i załatwimy drugą sprawę. Co należy do Was? Musicie udać się do burdelu „Królewski Zamtuz”. Straszna melina, nie dajcie zmylić się nazwie. Co tydzień, właśnie w środy przebywa tam nasz gagatek. Dopadnijcie go i spróbujcie tu przetransportować.

***

Eladan spotkał się z dowódcą straży miejskiej w ciemnej uliczce, w dzielnicy biedoty. Było to niesamowicie mroczne i paskudne miejsce. Gdyby nie lampa oliwna dzierżona przez Anthona Herima, komendanta głównego, będącego zarazem podłą i sprzedajną mendą, nic praktycznie ujrzeć by nie zdołali. W tym wypadku jednak, mogli podziwiać uroki dzielnicy: oparci o pokryte grzybem ściany leżeli bezdomni, żebracy, trędowaci i potwornie pijani lub naćpani reprezentanci upadłej części społeczeństwa. Gdzieś ujadał głodny kundel, gdzieś brudna kobieta błagała o denary dla swego małego dziecka, które trzymała w rękach, gdzieś, chwiejnym krokiem szedł stary mężczyzna, przyciskający dłoń do krwawiącej rany. To naprawdę było paskudne miejsce. O tej godzinie na ulice wychodziły wszelkie szumowiny: handlarze narkotyków, wyłudzacze mamony na usługach miejscowej grupy przestępczej oraz zwykłe rzezimieszki szukające rozróby.

Anthon nie mógł sobie pozwolić na ewentualną dekonspirację. Ano, wyborne korzyści ze swojego stołka czerpał i nie spieszno mu było na szafot. Król w miarę go lubił i szanował, jednakże potencjalny donos mógłby wywołać szkody, a przynajmniej skupiłby na nim uwagę monarchy, co pożądane na pewno nie było. Szczególnie, iż Herim kontaktował się z tymi najgrubszymi rybami, więc gdyby owa współpraca na jaw wyszła, zwyczajne powieszenie było by najmniejszym wymiarem kary. Niektórzy i tak dziwili się skąd dowódca straży miejskiej posiada środki na tak wyborne lokum jak kamienica w dzielnicy przy samym niemalże zamku królewskim, jednakże dotychczas sprytnie się od wszelkich posądzeń wykręcał, bajając iż on, miast zachlewać mordę i konsumując Południowe frykasy, zainwestował w nieruchomość.

Zawsze był ostrożny. Zawsze gdy miał rozmawiać z nimi.

Dziś, jako iż słońce dawno zaszło, a niebo spowił mrok, założył wytarty skórzany płaszcz z kapturem, bandanę na twarz oraz kapelusz.

- Dobra, kurwa jebana mać, dawaj tę mapę – Anthon chwycił za papier rozglądając się dookoła – Ha! - Eladan ujrzał wyraźne rozbawienie na twarzy dowódcy – Przeto nie jest mapa odpowiednia, mości Eladanie. To jest niemożliwe, taki układ budynków nie występuje w tej dzielnicy! Albo ktoś Cię próbuje wpuścić w kanał albo macie lichego kartografa. Lecz – Herim uprzedził pytanie Eladana – nie myśl nawet, że zdołam skołować dla Ciebie nową mapę. Za późno zidentyfikowaliście konfiturę. Przykro mi. Jednakże, do jutra spróbuję go zlokalizować. Przyjdź o północy do mego domostwa, od strony ogrodów, oknem. Nie mogę co dzień wychodzić nocą, bowiem sąsiadów nader podejrzanych mam! Kurwa mać...

Nie bez powodu, sir Herim zaklął tak siarczyście. Stali w ślepej alejce, a ku nim kierowała się banda złożona z czterech rzezimieszków. Byli zamaskowani, a dzierżyli w dłoniach kolejno: zakrzywioną szablę, cep bojowy, dwa noże oraz topór i tarczę. Wyglądali na zwykłych zbójów, przeto wielu ich było w tych okolicach. Eladan wiedział. I to doskonale. Z pewnością mógłby przeskoczyć przez murek i uciec w siną dal, aczkolwiek wtedy zabiliby Anthona, śmierć zaś głównego informatora Bractwa w straży miejskiej, i to na najwyższej posadzie, równałaby się z posłaniem Eladana do piachu. Krew rozlana być musiała tej nocy...

 
Kirholm jest offline