Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2011, 23:47   #6
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Faust III ma zamiar wypuścić kilka zabójczych zaklęć w stronę syna, zdaje się jednak, iż szykuje coś poteżniejszego. Bo ktoś obdarzony mocą, może wyczuć kumulacje many. Jednak chowańce szarżują.
-Ojcze!- zakrzyknął Faust IV nie wierząc w to co widzi i słyszy. Przecież on go wypuścił. Dał uciec, co się zmieniło?
W ręce łukiem wskoczyła mu z pleców kusza, wcześniej ukryta pod płaszczem. Wskoczyła, może nie jest idealnym słowem, ale bliższe jest prawdy niż powiedzenie, że ją zdjął. Bełt był nałożony
-Zwierciadło Płomiennych Łez- wyinkantował, a jego oczy i oczodoły czaszki zapłonęły białym ogniem. Puścił laskę która zalewitowała nad nim w poziomie, celując głowicą w całą trójkę. Z oczodołów wylały się płomienie tworząc krąg, który, od kiedy się zamknął, zdawał się załamywac światło, jak gorące powietrze nad ogniskiem
-Łzy Tartaru- zakończył inkantację i wystrzelił bełt, który zdawał się zniknąć w magicznym kręgu, który jednak, po sekundzie, wypluł z siebie dziesiątki pocisków wyglądających jak płonące na czerwono i biało łzy. Leciały w takim rozprysku by trafić wszystkich, co jednak sprawiało, że brakło mocy by zniszczyć ich. Jednak tak wygląda walka z wieloma przeciwnikami. Szkoda, że nie miał przy sobie swoich przywołańców.
Starszy mężczyzna nic nie wypowiedział, tylko wykonał swoją laską spiralny ruch nad głową, otaczając się przy tym magiczną tarczą czarnego dymu. Gdy pociski Barutza zetkneły się z czarodziejską ścianą. W powietrze wzbił się kurz i dym, nie zabrakło też maluteńkich ekzplozji.
Gdy zawirucha opadła Faust IV już wiedział, atak nie zabił III, jednak nie był bezstkuteczny ponieważ ubił chowańce. Kolejny ruch laską, drzewa w około zaczeły się walić na stronę Barutza, czar spowodował również ich zapłon.
Młody nekromanta upiścił kuszę, która schowała się za jego plecami, jakby wstęga na której wisiała była żywa.
-Języki Pożogi!- krzyknął wciąż wykorzystując Zwierciadło Płomiennych Łez, wypchnął obie dłonie załamując jego środek a w stronę jego ojca, którego tymczasowo nie uważał za takiego, bo to by zbyt łatwo doprowadziło do jego śmierci, pomknęły dwa czarne, wijące się płonące, promienie. Były szybkie...
Potem laska upadła na ziemię, a on sam odskoczył w bok by uniknąć upadającego lasu
Płomienie zatrzymała ta sama tarcza co uprzednio, jednak tym razem została przełamana i jeden z języków sięgnął cel. Parząc mężczyzne przy tym. To by była dobra okazja na dobicie dla Barutza gdyby nie fakt że jedno z drzew które unikał pękło w połowie przygniatając mu stopę. Mógł próbować uwolnić się z uścisku jednak to zajeło by sporo czasu, którego obecnie nie posiadał.
Jęknął boleśnie, kusza sama wskoczyła mu do otwartej dłoni, znów z bełtem w środku. Wycelował
-Duch Śmierci- wystrzelił, a pocisk został nawiedzony przez widmo wojownika który teraz nim kierował by spaść wprost na głowę wroga swego pana.
Przeciwnik nie zdążył zareagować, pocisk wbił mu się między oczy. Barutz widział tylko strumień krwi. Oraz... efekt towarzyszący przerwaniu zaklęcia. Czaru kamuflażu. To nie był jego ojciec, tylko jakaś marionetka z kręgu!
Barutz padł bezwładnie na tyłek. Czuł niewysłowioną ulgę. Nie mógł walczyć na pół gwizdka bo by zginął, a tak przeżył i nie zabił ojca. Rozmyślania przerwał ogień dochodzący do niego po zwalonym drzewie. Jęknął starając się oswobodzić, lecz nim się udało przysmolił sobie szatę. Dobrze, że nie ciało. Ruszył po swoją laskę, a następnie poszedł do ciała swojego przeciwnika by mu się przyjrzeć i dokładnie przeszukać
Gdy dotarł do zwłok począł je obszukiwać, na szyi miał typowy taruaż kręgu, jednak miał też symbol rodziny Nocturnal. Głową tej były mistrz Nekromantów, ponoć najpotężniejszy jak dotąd w historii Europy. Ale czy to prawda czy tylko plotka rozsiana przez fanatycznych zwolenników, wie tylko on sam. Był też list.. jednak zachlapany krwią jedyny napis w miarę czytelny to “Stonebridge”.
Barutz spróbował kilku sztuczek na kawałku papieru by pozbyć się krwi, jednak to była improwizacja. Nikt nie tworzy zaklęć do czyszczenia papieru z krwi, toteż jedynie zniszczył papier niczego więcej się nie dowiadując.
-Oppor diak, megari shven- cała laska zapłonęła czarnym płomieniem, który jednak nie ranił Fausta Czwartego.
-Eller Velsignet- uderzył trupa w tors, płomienie błyskawiczni przeszły na niego. Nozdrza Barutza Fausta Engela IV wypełniły się zapachem płonącego mięsa, a do uszu doszło skwierczenie
-Margenomon... Powstań Spopielcze
Płomienie się rozwiały, jakby schowały się w popękanej, zwęglonej skórze. Nie dało się już rozpoznać twarzy niemarłego który powoli wstawał do siadu, a z siadu na nogi. Bełt spłonął w całości, jednak dziura pozostała. Trup jęknął podłużnie. Wciąż się dymił.
-Zobaczymy co z ciebie będzie- stworzenie prawdziwego chowańca to znacznie bardziej skomplikowany proces niż ożywienie zwłok. Należy mu poświęcić znacznie więcej pracy, ale fakt jest faktem, że jeszcze nie pracował z ciałem maga. To może przynieść ciekawe efekty.
Skierował się do swojej kryjówki, a za nim wlókł się jego nowy sługą.
Dotarł tam po trzech i pół godziny, bo co jakiś czas musiał przystawać by zombiak go dogonił. Tak to jest gdy robi się coś na szybko, ale w końcu dotarli. Od razu wziął się do pracy. Opróżnił swoją szafę z komponentami i zabrał się do roboty. Ktoś dybie na jego życie, to nic dziwnego po tym co zrobił nekromantom, ale jedyna nić wiedzie do Stonebridge. Więc wyrusza tam, ale nie od razu. Ułożył trupa na stole i zaczął pracę...

Po trzech godzinach wyszedł z sali cały brudny i dosyć boleśnie poparzony. Efekt tworzenia Spopielca. Ale dzieło było gotowe. Nie wiedział czy mu się udało, ale ten nieumarlak miał władać magią ognia. W tym celu ściągnął widmo Mekeherata, starego maga ognia, który zginął przed laty i zamknął je w umarłym ciele. Następnie w rytuale czarnej magii wypaczył je pozbawiając wolnej woli, a raczej naginając ją by “zgodnie z własną wolą” służyło Barutzowi. Jego specjalnością od zawsze były przywołańce. Tamtą walkę wygrał bo idioci wysłali za nim jakiegoś podrzędnego maga. Z kimś na porównywalnym poziomie nie miał by szans bez swoich chodzących trupów. Obserował jak jego dzieło wychodzi z sali. Ręce wyłamane w barkach były zamknięte stalowym sarkofagiem za plecami. Sięgał on łokci. Miał on chronić nieoszlifowany opal, poddany wcześniej dosyć skomplikowanym rytuałom, on miał być katalizatorem dawnej mocy, gdyby wypuścił go z rąk to straciłby całą moc, więc trzeba było się postarać by tego nie zrobił. Na twarzy miał maskę by nie świecił wypalonymi oczodołami. Ciało było pokryte serią magicznych run. Część miała uwolnić moc która normalnie jest tracona w momencie śmierci, bez tego opal nic nie zdziała. Kilka innych miało zapewnić mu możliwość swobodnego poruszania, by nie trzeba było na niego czekać, a jeszcze inne utrzymać go w stanie w jakim jest by nie zaczął śmierdzieć. Potężniejsze nałoży kiedy indziej. Jeśli w ogóle się sprawdzi.
Spakował się i obłożył pakunkami innego ożywieńca. Bardzo wysokiego i barczystego wojownika zakutego w pełną zbroję płytową walczącego wielkim, dwuręcznym mieczem.
-Ulryk, Mekeherat. Idziemy. Długa droga przed nami.
Przed drogą ukrył jeszcze wejście do swojej samotni.
 
Arvelus jest offline