Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 21:13   #30
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


JAMES THORN, DOUBLE B

Marsz przez korytarze trwał dłużej, niż Double B zapamiętał go w poprzednią stronę. Może dlatego, że Thorn szedł wyjątkowo powoli i ostrożnie ze względu na wzmożoną czujność, jak też na zranioną nogę. The Punishers nie czuł się najlepiej. Usunięcie zaimprowizowanego bełtu było dość prostym zabiegiem, jednak ranę nadal należało solidnie opatrzyć no i zdezynfekować jakimś silnym środkiem. Nie było sekretem, że broń Hien była skażona. Degeneraci smarowali ja kałem, co powodowało, że rany infekowały się. „Chase” obawiał się, że za kilka godzin noga napuchnie mu jak bania i zrobi się naprawdę nieprzyjemnie.

Double B dość dobrze znał okoliczne korytarze i dość szybko, jak na warunki, dobijali się do drzwi strażniczych. Ochraniający sektor wartownicy byli na miejscu. Najpierw sprawdzili, z kim mają do czynienia oświetlając intruzów mocnym halogenem i biorąc na muszki, by w chwilę później otworzyć drzwi.

Double B był na miejscu, Thorn miał jeszcze jedną sekcję do przebycia. Ale najpierw trzeba było spotkać się z szefami, powiedzieć o dokonanych naprawach i o stracie dwóch ludzi. No – i najważniejsze dla Thorna – opatrzyć porządnie ranę. Może nawet opłacić użycie medpaka. To był kosztowny zabieg, ale w obliczu zdobycznych fantów, cena wydawała się dość atrakcyjna. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie i każdy ruszył w swoją stronę. Obaj przeczuwali jednak, że niedługo The Punisher upomni się o dług u członka Gildii Zero.




DOUBLE B

Bezpośredni przełożony Double B w Gildii – zwany przez wszystkich Froggy – wysłuchał twojego chaotycznego raportu o wydarzeniach na korytarzach. Froggy miał wyłupiaste oczy i mordę cwaniaka, ale też bystry umysł. Zajmował się w Gildii trudną sztuką koordynacji i logistyki – wysłać ludzi, znaleźć części, zaplanować działania w większym projekcie. Przed GEHENNĄ był – czego specjalnie nie ukrywał – urzędnikiem w dużej korporacji. Robił pieniądze. Robił je po trupach. Dosłownie. Wadliwe części sprzedawane na statki kosmiczne i odszkodowania sypały się jak z rękawa. A że ginęli przy tym ludzie? Cóż. Kogo to obchodziło. Na pewno nie Froggyego.

- To miałeś fart Double – zarechotał Froggy obleśnie. – Rycerz na białym koniu, normalnie, kurwa, uratował ci dupsko. Zapewne zabrał sprzęt punishersom, co? Ciekawe, no nie? Zbieg okoliczności. Nie wątpię.

Znów zarechotał głupkowato.

- No, ale ty żyjesz. To najważniejsze. Możesz dalej brandzlować się w swojej celi. Szkoda tych chłopaków z twojej ochrony – powiedział to tonem całkowicie odbiegającym od sedna wypowiedzi. – Wiesz Double B. Zawsze zastanawiałem się, skąd bierze się twoje pseudo. Myślałem, że od tego, że lubisz ostre trójkąciki męsko – męskie, z tobą w samym środku. Bo wyglądasz na totalną ciotę. Bez urazy, oczywiście.

Zarechotał ponownie obserwując reakcję podwładnego złym, złośliwym spojrzeniem.

- Na twoim miejscu poszedłbym od razu do Marcela Lupo – szefa kontraktu the Punishers na nasz sektor i grzecznie wyjaśnił, co się stało. Nim dojdzie do nich, że ty i twój kochaś, zajebaliście jego ludzi, a teraz opylacie ich fanty, nim jeszcze gówno na ich dupskach dobrze nie zaschło. Taka, przyjacielska rada, Double.

Popił aromatycznego napoju z cynowego kubka.

- A teraz masz cztery standardowe jednostki czasu wolnego. Potem idź do Judith Grey. Chciała cię widzieć po swojej pracy. To tyle. Spadaj.




JAMES THORN

Sekcję, do której dotarł kontrolowała Gildia Zero, co oznaczało, że James miał sporą szansę trafić na dobrego specjalistę, nim infekcja załatwi go na dobre. Szybko namierzył człowieka z The Punishers, który za szluga, zaprowadził go do – jak to powiedział – zaufanego łapiducha.

Doktor była kobietą w sile wieku, ogoloną na łyso i sprawiającą wrażenie zahukanej. Poza małym ambulatorium prowadziła jeszcze coś, co można było nazwać studium tatuażu. Kiedy nowo poznany Punisher – Norman – jak się przedstawił – zaprowadził Jamesa do niej, lekarka właśnie kończyła malunek na twarzy więźnia, który wyglądał jak typowy członek Desperados. Thorn nie przepadał za nimi. Na Terze, za większość działań przestępczych na Zjednoczonych Kontynentach Amerykańskich odpowiadali właśnie Meksykanie i kolorowi z dawnej Ameryki Południowej i Łacińskiej. Tutaj też dominowali w kilku sektorach i najwyraźniej jeden z nich musiał być dość blisko.

James poczekał, aż lekarka skończy i zajął miejsce na krześle opuszczonym przez Desperados.

- Hieny – wyjaśnił kobiecie, gdy zaczęła oglądać zranienie.

- Medpak? Czy ryzykujesz infekcję? Jeśli to pierwsze wezmę siedemdziesiąt fajek za usługę. Jeśli mam oczyścić ranę standardową metodą i opatrzyć wezmę dwadzieścia fajek.

Czekała spokojnie patrząc z wyczekiwaniem na twarz pacjenta.




SPOOK, TÖLGY, APACZ

W wyznaczonym czasie na umówionym miejscu zgromadziła się niemała grupka więźniów. Sześć osób, jak dało się szybko policzyć. Większość z nich znała się z widzenia. W końcu pochodzili z jednej sekcji więziennej. Ktoś, kiedyś, komuś powiedział, że każda sekcja na GEHENNIE miała pomieścić dwa tysiące więźniów. Obecnie zamieszkiwało ją góra połowa tej liczby, ale i tak panował niemały tłok.

Zewnętrzne drzwi ktoś wymalował w dość ciekawy sposób. Na ich powierzchni wysprajowano wielkiego penisa z czerwoną, zakończoną dzwoneczkami czapką trefnisia. Kutas miał domalowane oczy i szeroki uśmiech pełen nierównych, trójkątnych kłów.

Wartownicy przy grodzi musieli wiedzieć o waszym wypadzie. Spoglądali na was z mieszaniną różnych emocji na twarzach – zazdrości, obawy, ulgi.

Wyprawie przewodził człowiek będący dość wysoko w strukturze Rippersów. Znaliście go wszyscy. Chudy, średniego wzrostu. Wołano na niego Razor. I faktycznie był ostry, jak brzytwa.

- Dobra – mruknął przeliczając gromadkę więźniów wzrokiem. – Każde z was wie, kto i dlaczego wybrał was do tej roboty. Zakładam, że ci, co mieli przyjść, przyszli a ci, którzy nie przyszli albo wywinęli orła gdzieś po drodze, albo stchórzyli. Jebał ich pies.

Razor poprawił kamizelkę, którą nałożył na kombinezon.

- Mamy do przejścia około półtorej kilometra. Większość przez Zakazane Regiony. Jak ktoś chce odpuścić, to niech spierdala teraz.

Nikt się nie ruszył. Brzytwa skończył gadanie i dał znak wartownikom. Po kilku chwilach wrota zostały otwarte i więźniowie ujrzeli schody prowadzące w dół.

- Oszczędzać latarki. Zachować ciszę i ostrożność. Ruszamy.


* * *

Schody sprowadziły więźniów dwa poziomy niżej. Na ciemne, ciche korytarze. Szli wyjątkowo ostrożnie, przyzwyczajając oczy do zmroku i nasłuchując. Szuranie nogami pobrzmiewało wyjątkowo głośno na opuszczonych korytarzach. Gdzieś wentylacją niosły się jakieś nierozpoznawalne dźwięki. Metal pracował. Trzeszczał i wydawał z siebie jękliwe zawodzenia. Jakby w jego strukturze uwięziono demona.

Brzytwa zatrzymał się przy wylocie jednego z nielicznych, szerokich szybów wentylacyjnych. Chwilę nasłuchiwał, a potem wyjął z kieszeni kombinezonu małą wiertarkę elektryczną. Przestawił urządzenie na odkręcanie śrub i wskazał ręką Apacza i Tolgyego.

- Stańcie na czatach. Hałas może zwabić Hieny. Ostatnio i one i Pokraki, stały się jakby bardziej aktywne.




KRISTI J. LENOX

Powietrze w pomieszczeniu drżało. To był efekt pracujących pomp. Kristi schodziła po metalowych schodkach w dół czując wewnętrzny niepokój. Pomieszczenie 12-40 leżało na uboczu i w zasadzie niewielu tutaj słyszałoby jej krzyk. Liczyła jednak na to, że „Sowa” wiedział więcej i nie wystawiłby jej jakimś zbokom.

Kiedy zobaczyła jakiś cień poruszający się na dole, serce o mało nie wyskoczyło jej przez gardło. Mężczyzna był wysoki, ubrany w prowizoryczny pancerz zdarty najwyraźniej z jakiejś Hieny. Obok niego stał jednak jej nowy pracodawca. W słabo oświetlonym korytarzyku na dole schodów jego twarz wydawała się dużo bardziej nieprzyjemna, niż wcześniej.

- To jest Gała – wskazał na mężczyznę w pancerzu. – Będzie pilnował wolontariuszy. Drugi ochroniarz jest już na dole i przygotowuje sprzęt.

Bruno zwrócił swoją twarz w stronę Gały.

- Idź do Sekatora. A ty – znów spojrzał na Kristi – chodź ze mną. Powiem ci, co i jak.

Na końcu korytarza były drzwi, a za nimi pomieszczenie, z którego zrobiono dziwaczną salę zabiegową – połączenie gniazda sadysty i ambulatorium. Duży stół, solidnie przytwierdzony do podłoża z pasami do przywiązywania więźniów, agregat prądotwórczy z wystającymi zeń kablami, na ścianach wiszące pejcze, haki, kolekcja narzędzi mechanicznych. Sala tortur.

Z małej, cuchnącej śmiercią i szczynami salki wyjść można było jeszcze dwoma innymi drzwiami. Meyers poprowadził Kristi przez jedne z nich, a Gała zniknął za drugimi.

Pomieszczenie, do którego weszli Bruno i Lenox było zdecydowanie przyjemniejsze. Małe biurko z dwoma krzesłami do niego przystawionymi. Notatniki i długopisy. Szafka ze znakiem czerwonego krzyża, który nie zmieniał się przez stulecia ludzkiego rozwoju. Siedząc w tej salce mieli widok przez wąskie, okratowane okienko na salę tortur. Meyers wyjął z szuflady w biurku małą, przestarzałą kamerę i ustawił ją na stojaku. Sprawdził ustawienia.
Okazało się, że pomieszczenie ma też zamontowany prymitywny system komunikacyjny, bo Bruno włączył jakiś prosty przełącznik na biurku i powiedział:

- Wprowadźcie obiekt numer dwa.

Po kilku chwilach od tego polecenia drugie drzwi w sali „zabiegowej” otworzyły się i weszli przez nie dwaj ludzie – jeden z nich to znany Kristi Gała, a drugi zapewne Sekator. Pomiędzy sobą ciągnęli wychudzonego, nagiego mężczyznę, którego z wprawą przykuli do łóżka.
Gała szybko zakręcił się przy akumulatorze, sprawdzając natężenie prądu i podłączając zaciski do ciała więźnia.

- Gała. Na początek dwieście trzydzieści. Przez piętnaście sekund. – powiedział Meyers.

Popłynął prąd. Strzeliły iskry. Ciało mężczyzny, na którym prowadzono eksperymenty, napięło się.

- Ty – zwrócił się Bruno do Kristi. – Trzymaj. Wstrzykuje mu zawartość strzykawek, zgodnie z oznaczeniami, w tej kolejności. Idź do nich.





FLAT LINE

Tym razem nie szli zbyt daleko. Flat Line szybko zorientował się, że ochroniarz prowadzi go do tej części sektora, która stanowiła ścisłe centrum gangu. Pobliskie cele zamieszkiwali tylko ludzie wierni i oddani Don Vitto. Lub przynajmniej ci, którzy takich udawali. Tutaj każdy nóż i każda kula raniły tylko na rozkaz szefa. La Piovra miała twarde zasady hierarchii. Konkretne i zrozumiałe. Albo ich przestrzegałeś, albo ginąłeś.

Z sektorów „mieszkalnych” skręcili jednak w stronę tych fragmentów sekcji, które kiedyś służyły, jako „zaplecze” dla maszyn STRAŻNIKA. Niewielkie hangary, gdzie roboty doładowywały swoje baterie, dawno wyszabrowane magazyny, pomieszczenia techniczne. W świecie wąskich cel i podobnie wąskich korytarzy większe metrażowo pomieszczenia były prawdziwym skarbem. Jeden z takich „skarbów” służył samemu Don Vitto. Szef sektora urządził sobie w tym miejscu całkiem przytulną „dziuplę”. Brakowało tylko holowizora i kanapy syntplastycznej, która zmieniała kształt dostosowując się do siedzącego na nim człowieka. Ale pryczę Don Vitto zastąpił pospawanym z metalowych elementów, szerokim łóżkiem. Do pomieszczenia wstawił także podobnie zrobiony stół i kilka krzeseł.
Na stole stała ... butelka wódki i dwa kubeczki.

- Siadaj, Flat Line – Don Vitto pokazał gościowi miejsce i gestem kazał odejść ochroniarzowi.

Zostali we dwóch. Szef sekcji polał alkoholu, łyknął sobie solidnie i gestem pokazał lekarzowi, że może zrobić to samo.

- Widzisz – powiedział jakiś czas później. – Jesteś jednym ze sprytniejszych ludzi, jacy dla mnie pracują.

Czyżby położył nacisk na słowa „dla mnie pracują”, czy tylko Flat Linowi się wydawało.

- Mam dla ciebie propozycję. Rozsądną propozycję. Dzielimy się zyskami rozsądnie. Jedna czwarta dla ciebie, reszta dla mnie. Rozpocząłem niedawno pewną operację. Wymianę barterową pomiędzy gangami. Wozimy towary pomiędzy sekcjami i szukam kogoś, kto będzie dla mnie nadzorował te operacje. Pójdzie z handlarzami, dogada interes, przypilnuje by nikt nie kradł fantów. Pomyślałem o tobie. No, ale teraz pytanie, czy ty się w tym widzisz Flat Line? Jednym słowem, czy wbijasz?




RAINA L. STARS

Pełzała, niczym mały, sprytny wąż tunelowy. Myśli Rainy skoncentrowały się na tu i teraz. Przełamała niedawny strach. Działała na najwyższych obrotach szukając wyjścia z sytuacji, w której się znalazła.

W końcu dotarła tam, gdzie chciała. Zwinnie zsunęła się z wiązek kabli i zeskoczyła w dół. W chwilę później wmieszała się w grupki więźniów, nadal czujna, jak mały gryzoń, gotowa czmychnąć, jeśli tylko wywęszy zagrożenie.

Bar był ciasny, zadymiony i zaciemniony. Piło się tutaj prosto na podłodze siadając plecami do ściany. Raina miała fart. Zarówno Jacko, jak i barman byli na miejscu. Pierwszy gadał z jakimś innym Punisherem, drugi pilnował interesu.

Zaczęła od barmana. Podły bimber smakujący jak ciepłe szczyny zmieszane z przemysłowym alkoholem został nalany. Barman spojrzał na dziewczynę bez uśmiechu.

- Szukają cię – powiedział barman tonem – Płacą pięć szlugów za wskazanie miejsca gdzie możesz być.

Pokiwała głową, spodziewając się takiej informacji. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale barman gestem dał jej znak, że ma siedzieć cicho.

- Nie gadam z tobą o niczym więcej, niż interesy. Jasne?

Pokiwała głową ponownie. Miejsce koło Jacko było wolne, więc Raina podeszła i widząc, że Mściciel nie ma nic przeciwko, usiadła obok.

- Jestem w gównie i potrzebuję twojej pomocy – powiedziała bez ogródek, wiedząc że Jacko zrozumie.

- Słyszałem – potwierdził. – Co mam zrobić? I za ile?

Raina westchnęła. Zaczynały się negocjacje, a ich nie lubiła najbardziej.
 
Armiel jest offline