Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2011, 03:31   #33
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nie palił. Nie stale i nałogowo. W świecie Gehenny było to zupełnie zrozumiałe i na swój sposób normalne. W przestrzeni, gdzie papierosy były jedną z ważniejszych walut tylko ktoś nie mający krzty szacunku dla własnej postrzeganej w jak najświetniejszych barwach przyszłości, albo całkowicie jebnięty na umyśle paliłby z premedytacją i zawziętością z jaką zdarza się to nałogowym palaczom na Terze. Tolgy miał wiele szacunku i planów co do swojej przyszłości. Całkiem pieprznięty wbrew obiegowej opinii również nie był. Palił więc tylko wtedy, gdy został poczęstowany, a odmowa przyjęcia poczęstunku mogła się równać całkiem prawdziwej obrazie częstującego.

Tak jak teraz. Częstującym był Arlekin. Kolo niewątpliwie niebezpieczny, oraz posiadający realną władzę, a więc w stu procentach zasługujący na wdzięczność. Tolgy zaciągał się więc słodkawym dymem z nieskrywaną satysfakcją, bo mimo wszystko lubił tytoń i te rzadkie chwile, kiedy buchało się darowanego szluga były jó.
- Dobra. Nadaje się – usłyszał. He, he, wiedział już o tym zanim chudzielec wygłosił swój sąd. Inaczej nie częstował by go fajką, ani nawet nie wpuścił do swojej dziupli. To, co napierdolił mu Majster najwidoczniej w zupełności wystarczyło. I wszyscy byli zadowoleni.

A robota? Była albo bardzo prosta – szybki wjazd i jeszcze szybszy wypad, albo wręcz przeciwnie niezwykle hazardowna. Pięć dziesiątek fajków bankowo, ewentualne koszty leczenia i koryto przez dwa tygodnie… a do tego jeszcze pięć procent z fantów… takich stawek cygan nie dostawał co dzień. Czasem za połowę tego trzeba było uganiać się za kimś przez tydzień, a fajki wyciskać z gnoja osobiście. Musiał więc gdzieś tkwić haczyk. Póki co nigdzie go nie widział, ale to wcale nie znaczyło, że haka nie ma. Cóż, czas pokaże. Innej możliwości nie było. Pytanie wprost mogło by Arlekina wkurwić, co wobec właśnie napełnianych cyrkowym specyfikiem szklanek stawiało by Tolgyego w niezręcznym położeniu – to raz. Dwa, że jakby nie było robota była na terenie Zakazanym, a więc prawdopodobieństwo potrzeby improwizacji było duże, a i radocha z polowania przesłaniała wszystkie inne plusy czy minusy.

Wiedział, co miał wiedzieć, napił się, nabuchał, a teraz zgodnie z sugestią gospodarza grzecznie spierdolili z Majstrem pod cele. Każdy swoją. Robota mogła być nieskomplikowana, jednak jak się wychodziło na Zakazane, trzeba się było przygotować.


Pakowanie nie zajęło mu zbyt wiele czasu, bo i pakować nie miał co. Normalka. Wszystkie posiadane szlugi, żarcie, trochę leków, narkotyki. Wszystko, czego nie chciałby stracić w czasie nieobecności na bloku. Wieści rozchodziły się szybko, co do tego nie miał wątpliwości. Nie wątpił również w to, że znajdzie się nie jeden zbyt głupi debil, w którego spapranym syfem mózgu dojrzeje idea, że a nóż widelec stary Tolgy nie wróci z Zakazanego… A wtedy takiemu, jak i całej sforze podobnych sępów nic nie stanie na przeszkodzie w wyścigu po fanty, i to nawet gdyby pogłoski o zejściu Dębowego nie zostały zweryfikowane. Takie rzeczy się zdarzały. Nie miałby najmniejszej ochoty tracić potem czasu i energii na uganianie się za drobnicą. A tak, fanty w plecaku i święty spokój. Resztę pieprzyć. Jęśli nawet coś ukradną, on ukradnie komu innemu. Normalka na Gehennie.


Kutas w czapce. Tolgy znał to miejsce. Już kilka razy jak właśnie przez tą grodź wypuszczał się na Zakazane. Jednak nigdy z nimi. Apacz, Spook, Razor. Tych znał. Z widzenia. Czarnucha i tego ostatniego nie kojarzył. Po dzisiejszej wycieczce już będzie. Pod warunkiem, że wszyscy w komplecie wyniosą dupska z powrotem. Ale tym się na razie nie należało martwić. Jebać ich, jak poetycko zauważył Brzytwa. Tak samo jak Majstra, który nie pojawił się ani na robotę, ani wysępić tych kilku zwyczajowych fajek za nadanie dzieła. A może dostał już dolę od Arlekina..? W sumie niewiele to Dębowego teraz interesowało. Był już na Zakazanym, w miejscu, gdzie jeszcze bardziej niż gdzie indziej docierało do człowieka jak bardzo trzeba zbydlęcieć, żeby przeżyć na Gehennie. Oraz gdzie jak nigdzie indziej serce pompowało w radosnych podskokach krew w tętnice w radosnym rytmie, bo tu kończyła się władza gangów, nie sięgały układy i zależności, brakowało miejsca na skryte podchody i włażenie w dupę. Tutaj królowała przemoc w czystej postaci. Brutalna i pierwotna. Taka, jaką najbardziej lubił.

Ciemne korytarze póki co ziały jedynie pustką i upiornymi jękami metalu. Potrafił już odróżniać naturalne odgłosy chodników od tych wydawanych przez zamieszkujące je wynaturzenia. Był czas się nauczyć. I przywyknąć do stawiających włoski na karku stęków i zawodzeń Gehenny, które tu jak nigdzie indziej zdawały się cyganowi wyjątkowo czytelne. I z taką jak za każdym razem euforią powitać uderzenie adrenaliny kiedy spośród kakofonii dźwięków wydawanych przez statek i gramolącego się przez szyb Razora wyłowił nowe. Te, które mogły wydać tylko polujące Hieny. Myśliwi, którzy już w niedalekiej przyszłości mieli stać się zabawką w rękach o wiele gorszych od nich drapieżników - Rimshank Rippers.
Nim doliczył się pięćdziesięciu Tolgy już skrócił dystans. Źle, jeśli zasadzka miała by nastąpić w bezpośredniej okolicy szybu i uwiązanej do rury liny. Jakieś nieostrożne lub przypadkowe cięcie mogło wiele skomplikować. Korytarze były dość ciasne, a cygan był słusznej postury. On sam, plus nieznana liczba Hien to już tłok. Nie lubił tłoku, postanowił więc, że skryty w załomie korytarza da się Hienom minąć, by w sposobnej chwili zamknąć bydlaków w dwa ognie. Zaskoczenie murowane. Potem zostawała już tylko rzeźnicka robota.



Zagłębił się w mrok i czekał.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 09-08-2011 o 18:28.
Bogdan jest offline