Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2011, 04:28   #3
Crys
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Ondra Novak

- Nie, nie, proces trasmutacji przebiega za pomocą projekcji. PROJEKCJI! Bzdury. Same bzdury - podkreślił zdecydowanie Michał.
- A tynktura powinna być czerwona, nie biała. Obrazek też nieodpowiedni - dodał Edward.
- Widzę, nie musicie cały czas ślęczeć i wszystkiego komentować - spokojnie oznajmił Ondra, wertując kolejne kartki. Od godziny przeglądał księgę, którą znalazł w tutejszym antykwariacie, mając nadzieję, że jest prawdziwa. Jednak z kartki na kartkę przekonywał się, że to kolejny pseudomistyczny twór jakiegoś idioty. Bubel i to do tego kiepsko zrobiony. Duchy alchemików tylko potwierdziły jego przypuszczenia.
- W tym mieście ciężko znaleźć coś naprawdę wartościowego - rzucił Malkavianin.
- Ale zdarza się. Pamiętacie tę małą, niepozorną książęczkę, którą odkryliśmy dwa tygodnie temu?
- Nie, nie. Tą małą wartościową przysłano nam z Kontynentu, dwa tygodnie temu znaleźliśmy bełkot jakiegoś obrazoburcy, który mianował się krystalomantą. Krystalomantą, rozumiecie?!
- Z Europy. Kanada również jest na kontynencie. Powinieneś poprawić swoje słownictwo i wiadomości geograficzne - niemal machinalnie poprawił Ondra, zamykając z trzaskiem grube tomiszcze, zrywając przy tym spomiędzy kartek tuman kurzu.
Edward zamilkł, na pół oburzony. Ondra wolał, kiedy byli spokojni. Najczęściej wolał. Z drugiej strony perorowanie z - przyjaciółmi - jak pozwolił sobie ich nazywać, nierzadko było godną rozrywką. Szczególnie kiedy nie było Markety, nie musiał przejmować się tym, że jest sam. W zasadzie przecież nigdy nie był sam. Byli przyjaciółmi. Gdyby nie byli, nie manifestowaliby swojej obecności tak często, prawda? Była w tym logika. Edward i Michał lubili logikę. Nie wiedział, jak było z resztą.
Jakby na zawołanie, Michał spytał o Marketę.
- Poszła na miasto, nim wstałem - odpowiedział Malkavianin, z lekkim żalem podchodząc do tej pełniejszej półki z księgami. Nie lubił wyrzucać żadnych swoich zdobyczy, nawet tych wyjątkowo przekolorowanych. Dlatego Książę ofiarował mu dużo miejsca. Regały były mocne, dębowe, z szerokimi i grubymi półkami. Po prawej trzymał buble, po lewej te naprawdę wartościowe. Dziś do kolekcji prześmiewczej, która niestety przeważała, dołożył kolejną.
Któryś z jego duchów chyba zamierzał coś powiedzieć, wyczuł to, prawie instynktownie. Nim jednak myśli zostały ubrane w słowa, rozległ się donośny dzwonek do drzwi.
- Otworzę - zakomunikował Ondra, kierując się w stronę drzwi. Nie spytał kto stoi po drugiej stronie, tylko przekręcił zamek, zdjął łańcuch i przetarł palcem skomplikowany kredowy wzór, aby móc wpuścić do środka niespodziewanego gościa.
- List i paczka - lakoniecznie poinformował mężczyzna, nie podnosząc wzroku na Malkavianina - Proszę - oznajmił, jakby automatycznie i kiedy tylko Ondra odebrał przesyłkę, która była masywna i ciężka, odwrócił się na pięcie i energicznym krokiem odszedł.
- Duże - poinformował przyjaciół Malkavianin, otwierając jednak najpierw list:

Monsieur Novak,
mam nadzieję, że nie przerywam naglących badań, jednak jestem zmuszony prosić o Pana udział w pewnym spotkaniu w Elizjum. Jutro, o północy. Mniemam, iż nie zapomni Pan o tym nie tak odległym terminie. Na wszelki wypadek pozwolę sobie przysłać po Pana limuzynę. Zachęcam do skorzystania z niej, jednak jeśli preferuje Pan inny środek transportu, proszę dotrzeć na miejsce w dowolny sposób. Jako pewną zachętę do spotkania ze mną, przesyłam Panu ten drobiazg, odkryty przez moich ludzi w Toronto. Drugi tom przekażę na miejscu.
Z wyrazami szacunku,
Richard James, Książę


Ondra zdjął wieko z tajemniczego pudła. Z wnętrza wydobył ciężką, oprawną w starą skórę księgę, której okładkę ozdabiały misterne tłoczenia.



Jak na zawołanie wszystkie jego duchy ożywiły się.
- Eliphas Lévi Zahed - przeczytał na głos, po otwarciu tomiszcza, uśmiechając się szeroko do siebie i swoich przyjaciół.




James Scarlet


James siedział w ogródku kawiarni, z której miał świetny widok na tylne okna Elizjum. Wybrał stolik przy ścianie budyneczku, w którym znajdowała się kawiarnia, daleko od drzwi wejściowych, ale, aby bezpiecznie się ewakuować, wystarczyłoby przeskoczyć niewysoki parkan okalający uroczy ogródek. Usiadł plecami do ściany obłożonej czerwonym klinkierem niemal bezwiednie. Pewne reguły miał zakodowane tak głęboko, że nie musiał o nich myśleć.
Poprosił o białą kawę, której i tak nie mógł wypić, jednak jej zapach sprawiał mu niewielką przyjemność. Lustrował okolicę, zapamiętując kolejne fragmenty miasta. Robił tak już od kilku dni, szczególnie w tej okolicy. Wyglądał na turystę, od czasu do czasu nawet wyciągał aparat i robił zdjęcia. Te drukował potem w swoim schronieniu i rozlepiał po ścianie. To ułatwiało zapamiętywnie. Chciał znać to miasto, tak, jakby się w nim urodził i tu spędził wszystkie lata swojego nie-życia. Każdy zakamarek, najmniejszy brudny i ciemny zaułek. Nie lubił kiedy miasto kryło przed nim jakieś tajemnice.
Drgnął, kiedy poczuł lekki, ciepły wiatr na twarzy. Lubił takie wieczory. Niewiele było przyjemniejszych zjawisk natury od harmattanu, który szarpał jego ubraniem jeszcze dwie noce temu na przedmieściach Abudży. Taka słaba imitacja miała w sobie coś odprężającego. Wraz z tymi wspomnieniami, naszła go ochota, aby znów wziąć w objęcia jakąś smukłą Nigeryjkę i spróbować afrykańskiej krwi. Bezwiednym gestem ręki odgonił od siebie te myśli. Teraz nie miał czasu na wspominanie. A nie był istotą, która marzyła. Wiedział, że nie musi marzyć, bo dostanie dokładnie to, co będzie chciał. Jednak nie teraz, jeszcze nie.

Węch podpowiedział mu, że zbliża się ktoś, kto na pewno będzie szukał jego towarzystwa. Nie mylił się. Przy tym samym stoliku, przy którym siedział Assamita, usiadła wampirzyca. Prowokacyjnie ubrana, pachnąca zdecydowanie zbyt intensywnie, krzycząca całą sobą "podziwiajcie mnie!", "patrzcie na mnie!". James poruszył się niespokojnie. Nie przepadał za skupianiem uwagi na swojej osobie, a pojawienie się tej, zdecydowanie pociągającej istoty, niestety działało zupełnie odwrotnie.
- Czego chcesz - niemal warknął.
- ON - zaakcentowała, zaczynając - wie, że zostałeś tu przysłany, żeby robić mu problemy z powodu zaistniałej sytuacji. Wierzy jednak, że twój klan będzie mądrzejszy. Ma propozycję.
- Wysłuchanie jej nie koliduje z moimi zadaniami tutaj - oznajmił spokojnie.
- Znakomicie. Jesteś zaproszony tam - ruchem głowy wampirzyca wskazała okna Elizjum, na które jeszcze parę minut temu patrzył - jutrzejszej nocy. O północy wszystko się zacznie - James chciał odpowiedzieć, jednak jego rozmówczyni nie pozwoliła sobie przerwać - Nie jestem tu, aby z panem dyskutować, panie Scarlet. Oto mały prezent od Niego, na dobre rozpoczęcie tej współpracy - oznajmiła, przesuwając po stole pakunek oraz kopertę.
- Mniemam, iż jeszcze się spotkamy - dodała, podnosząc się kocim ruchem zza stolika. Nie zatrzymywał Kainitki. Nie potrzebował więcej informacji. Zainteresowany otworzył kopertę, w której znajdowała się mała, sztywna kartka, na której ktoś napisał "Elizjum, jutro o północy". Kiwnął głową, jakby sam do siebie, sięgając po paczkę.

 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 10-08-2011 o 14:14. Powód: kosmetyka
Crys jest offline