Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2011, 04:28   #4
Crys
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Adrien Mills


Adrien przechadzał się powoli między śmiertelnikami. Tym razem nigdzie mu się nie spieszyło. Mógł rozkoszować się nocnym miastem, jego zapachami, faerią barw i dźwięków. Nie przeszkadzało mu, kiedy słodko pachnąca drobna blondynka wpadła na niego. Uśmiechnął się, nieco drapieżnie, przyjmując przeprosiny. Nie dał się złapać na jej spojrzenie i dość miło brzmiący chichot, dziś nie miał ochoty ani na vitea, ani na cielesne uciechy. Wczorajsza zabawa była wystarczająca.
Kiedy jednak na jego drodze stanęła istota w opiętej na szczupłym ciele czerwonej sukience, podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Kainitka. Nie oddychała, nie próbowała nawet udawać, że oddycha. Było w niej coś diabelskiego i demonicznego, a jednocześnie piorunująco pociągającego. Zmrużyła oczy i zmierzyła go taksującym spojrzeniem. Odpłacił jej tym samym, pozwalając sobie na dokładne zlustrowanie jej głębokiego dekoltu, smukłych nóg i nadzwyczaj kuszącego dołeczka w podbródku.
Zauważył, że jego zachowanie zyskało cichą aprobatę.
- Wiele o tobie słyszałam - oznajmiła, przysuwając się bliżej. Swoją skórzaną, czarną torebkę przewiesiła na drugie ramię i wzięła go pod rękę. Adrien drgnął. Próbowała się z nim bawić. Działać nie tyle swoim ciałem i urokiem, którego nie można było jej odmówić, ale dodawała do tego wszystkiego jakąś nadnaturalną szczyptę, której jeszcze nie potrafił wyłapać. Celowo rozluźnił mięśnie, wiedząc, że to poczuje. Za życia nie był kimś, kto łatwo daje się złapać w sidła kobiecie. Teraz nie był kimś, kto daje się złapać w jakiekolwiek sidła - Słynny Adrien Mills. Żałuję, że byłam nieobecna, kiedy pojawiłeś się w mieście - nie pytał, czekał. Pokręciła głową - Uparty, oczywiście. Nazywam się Angela. Angela Larkin. Mam nadzieję, że będziemy ze sobą ściśle współpracować - znowu poczuł to dziwne drgnięcie gdzieś na skraju swojego umysłu.
- Czym zasłużyłem sobie na taką uwagę - spytał cicho.
- Jesteś figurą legendarną. Przynajmniej tak przedstawił cię Książę - zauważył, że kiedy mówiła, gestykulowała wolną ręką. Jakby dyrygując niewidzialną orkiestrą - Mam nadzieję, że pozwolisz mi na rozkoszowanie się tym ciepłym wieczorem w twoim towarzystwie. Jutro już może nie być na to czasu - uśmiechnęła się do niego - Książę życzy sobie widzieć cię w Elizjum, jutro o północy. Szykuje coś w rodzaju małego party dla odpowiednich ludzi. Nawet wybrał już dla wszystkich prezenty. To bardzo w jego stylu - powiedziała, puszczając z niechęcią jego ramię i wyciągnąwszy z torebki niewielki pakunek, wręczyła go Adrienowi.
- W kopercie jest wymieniona jeszcze raz data i miejsce spotkania. A w pudełku... w pudełku jest twój prezent. Mówimy na to Prezent Strzeż Się - obserwowała ruchy Adriena, kiedy ten podnosił wieczko.
- Prezent Strzeż Się? - spytał, spoglądając na zawartość pudełka.





- Owszem. Dziś prezent, jutro kołek, pojutrze ostateczna śmierć... Strzeż się.




Lucas Sparkes

Lucas szybkim krokiem zmierzał do swojego mieszkania. Był zmęczony. To było oczywiste, że był zmęczony. W końcu wciąż wymagali od niego wykazywania się. Świecenia przykładem. Perfekcji. On też od siebie wymagał perfekcji. Bez niej wciąż byłby Śpiącym, który błądzi w mrokach tego świata, zupełnie nieświadomy mistycznej i magycznej rzeczywistości. Potrząsnął bezwiednie głową, jakby próbując odgonić niechciane myśli. Miał ochotę zupełnie po ludzku, jak najbardziej przeciętny śmiertelnik, przeczytać zwykłą beletrystykę do poduszki. Po wcześniejszej kąpieli. I szklance whiskey z lodem.

Mężczyzna pchnął lekko drzwi, które prowadziły do holu apartamentowca, w którym mieszkał.
- Dobry wieczór panie Sparkes - nim jeszcze go dojrzał, już usłyszał. Niezwykle irytujący nawyk jednego z portierów czasem naprawdę potrafił wyprowadzić go z równowagi. Lucas poczuł, jak zupełnie bez udziału jego woli, drgnął mu mięsień na policzku.
- Dobry wieczór Bob - odpowiedział, nie zaszczyciwszy chłopaka swoim spojrzeniem. Energicznie podszedł do winy i wcisnął guzik. Bardziej poczuł, niż zauważył, że Bob stanął za jego plecami. Pachniał dziwną mieszanką świeżych ziół i kotów. Dużej ilości kotów. Zapach nie był szczególnie nieprzyjemny, jednak na pewno był drugą rzeczą, która zniechęcała Lucasa do wchodzenia w jakiekolwiek interakcję z tym właśnie portierem.
- Przesyłkę mam.
Sparks powoli wciągnął nosem powietrze i z cichym świstem wypuścił ustami. Ostrożnie, dając sobie czas na stłumienie irytacji, odwrócił się w stronę młodszego mężczyzny. Ten, nie czekając na jakikolwiek gest, czy odpowiedź, wsadził Lucasowi w ręce mały, lekki pakuneczek i kopertę, na której zgrabnym, schludnym pismem, ktoś wykaligrafował "Lucas Brian Sparkes". Poznał. Poznał kopertę i pismo. Nim zdążył nad tym zapanować, poczuł rodzące się w dole brzucha podniecenie.
- Dzięki - rzucił bezwiednie portierowi, jeszcze gwałtowniej, kilkukrotnie wciskając guzik windy. I co z tego, że takie działanie nie przyspieszy jej przyjazdu, dawało tu przynajmniej poczucie, że COŚ robi, a nie stoi bezczynnie z tajemniczym pakunkiem w ręku.
Kiedy winda łaskawie zajechała na parter, Lucas niemal brutalnie przepchnął się między na wpół otwartymi drzwiami, wolną ręką szybko wduszając przycisk zamykania się metalowych odrzwi. Czuł intensywnie, jak wampirza paczuszka pali mu palce. Miał ochotę natychmiast rozerwać kopertę i potwierdzić swoje przypuszczenia. Zapraszali go. Musieli go znowu zapraszać. Kamery w windzie jednak ostudzały zapędy Sparksa. Wiedział, że Bob śledzi go z uwagą na ekranach, które oddalały się wraz z kolejnymi przejechanymi piętrami.

Tym razem Lucas zapanował nad swoimi emocjami i powoli wyszedł z windy. Przyłożył do czytnika swój palec. Linie papilarne mieszkańców były niezbędne do otwarcia drzwi do mieszkania na każdym piętrze tego nowoczesnego budynku.
Nie zdejmując nawet butów, przeszedł z korytarza do jadalnej części swojego apartamentu. Paczuszkę postawił na stole, a wziąwszy z drewnianej misy, która stała na stole, otwieracz do listów, jednym ruchem przeciął papier.

Monsieur Sparkes, z ogromną przyjemnością zapraszam Pana w nasze skromne progi. Oczekuję Pana obecności jutro, o północy w naszym rozpustnym i szalenie ciekawym przybytku. Późna pora podyktowana jest naszym trybem życia, jak łatwo się Panu domyślić, jednak niech ten skromny prezent-zabawka będzie drobną rekompensatą za tę niedogodność.
Do rychłego zobaczenia,
Richard James

Ps. Tak, to jest zielony awenturyn.





W istocie. Prezent był z zielonego awenturynu.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 13-08-2011 o 00:10. Powód: kosmetyka
Crys jest offline