Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2011, 19:58   #37
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Apacz i Jerome dotarli do miejsca spotkania ostatni, jak okazało się po chwili oczekiwania. Sześć osób miało udać się na zakazane tereny z konkretną misją- zebrać jak najwięcej wartościowych fantów "skądśtam", które znajdowało się kilka kilometrów od ich obecnej pozycji. Sześć- ani to dużo, ani mało. Za dużo, żeby móc w pełni zachować dyskrecję i polegać na skradaniu, za mało żeby nie przejmować się niczym ze względu na miażdżącą przewagę liczebną. Ot, przeciętny oddziałek do akcji w terenie, który ma unikać niebezpieczeństwa, ale musi też umieć sobie poradzić, jeśli dojdzie do konfrontacji.

Indianiec znał wszystkich obecnych, przynajmniej z widzenia. Z imienia tylko Razora, był wyższy rangą. Reszta to ruda, nadpobudliwa akrobatka, podstarzały łysy twardziel i murzyn o szerokiej szczęce i jasnych, rozbieganych oczach. Nic specjalnego, jak na Rippersów. Tutaj cechą wspólną był brak cech wspólnych i całkowity indywidualizm oraz unikalność jednostek. To było tu najpiękniejsze.

Przywódca lakonicznie wytłumaczył, o co chodzi, lecz nad wyraz jasno przedstawił swój stosunek do tych, którzy nie przybyli, jak i tych, którzy się wahali. Ale nikt się nie wahał. Tutaj, według Vincenta, nie było dla takich miejsca, chociaż oczywiście uchowali się jacyś, nawet w ich gangu, i nie sposób było ich wyłowić spośród tysiąca osób. Cwani, płochliwi, ale i potrafiący grać swoją rolę do ostatniej chwili, aż do momentu, kiedy kłamstwo nie mogło już w niczym pomóc.

Atmosfera jak podczas wojskowej odprawy, ni to napięcie, ni to nerwy, ni to skupienie na celu. Coś pomiędzy, plus natłok myśli na różne tematy, takie jak „kto pierwszy będzie chciał podpierdolić część fantów dla siebie”, „czy łysawy dziadek nadal jest w formie” lub „jak zajebiście wyglądałby tyłek rudej z czerwoną pręgą w poprzek”. Może to przez tę atmosferę nikt nie odpowiedział kobiecie, gdy ta zaczęła mówić. A może po prostu wszyscy wiedzieli, że jeśli kobieta zacznie mówić, to trzeba albo to przeczekać, albo urżnąć jej język. Tak czy siak, gadanie się skończyło, ekipa ruszyła na łowy.

Skradali się, momentami przyspieszali kroku, potem znów zwalniali, zbliżywszy się do korytarzy granicznych. W pewnym momencie Apacz poczuł, że ktoś lekko, lecz natarczywe stuka go w ramię. Gdy odwrócił się, natrafił na wzrok kobiety. Wzrok mówiący tylko „Nie wiesz, czy nie zostawiłam przypadkiem żelazka na gazie?” co było bardzo nie na miejscu i zbiło Apacza z tropu. Gdy tylko jednak kobieta się odezwała, zrozumiał. Jest pierdolnięta na głowę. Dodatkowo trudno było mu sobie wyobrazić, żeby te kilka pogiętych drutów mogło być kiedykolwiek czymkolwiek konkretnym. No, może w zamierzchłych czasach pierwszych lotów na księżyc czy niewolnictwa, lecz teraz był to śmieć, nic więcej. Nadal wpatrywał się beznamiętnie w rudą, myśląc nad jej ostatnimi słowami.

Lubił brokuły, ostatnie jadł jakieś… Kilka miesięcy temu, może nawet kilka lat. To właśnie była wada całkowitego olewania upływu czasu- ciężko było się cofnąć w czasie do momentu bardziej konkretnego niż „dawno” lub „niedawno”, a i ustalenie chronologii pewnych wydarzeń bywało bardzo trudne. To jednak pamiętał, gdyż było to podczas buntu. Dostał się do kwatery jednego ze strażników, który akurat zaczął jeść obiad, kiedy wszczęto alarm. W pomieszczeniu nie było nikogo, na stole stał kwadratowy półmisek z przegrodami, a w nim prawdziwe warzywa- brokuł, marchewka, odrobina groszku, oraz ryż. To był najlepszy jego posiłek podczas pobytu na Gehennie. Z tego pokoju zwędził też płaszcz. Skórzany, lub z syntetyku skóropodobnego, nieważne. Był trochę za długi, musiał więc go nieco przyciąć, strzępiąc jednocześnie tak, żeby dół płaszcza przypominał rząd sopli. Poza tym był jednak świetny: elegancki, zapobiegał obtarciom, miał kilka wewnętrznych kieszeni, no i był czarny, przez co nie rzucał się w oczy w cieniu.
- Jedna z zalet rewolty- odpowiedział niejasno kobiecie, wracając do rzeczywistości i gładząc płaszcz. Następnie odwrócił się i skupił na drodze, zostawiając kobiecie temat do rozmyślań.

Krótko potem dotarli do szybu wentylacji, którym mięli zejść dwa poziomy niżej. Apacz i dziadek, Tolgy, stanęli po przeciwległych stronach korytarza, nasłuchując nadejścia ewentualnych intruzów, podczas gdy Razor odkręcał klapę „broniącą” wejścia do szybu.
Ponoć zarówno Hieny, jak i Pokraki pokazują się tu częściej, niż ktokolwiek by chciał. Czy stanowili dla nich zagrożenie? Jak wszystko na tym przeklętym statku. Wystarczy jednak, że nie dadzą się zaskoczyć, a powinni sobie poradzić.
Nie musieli jednak brudzić sobie rąk, przynajmniej jeszcze nie. Brzytwa zwołał ich i wydał rozkazy- każdy miał minutę na zejście po linie w dół szybu, potem ruszał kolejny. Po nim miał schodzić Apacz.

Wszystko nieco się skomplikowało, gdy korytarzem poniosło się echo uderzającej o siebie stali. Prawie na pewno były to Hieny, i niestety zmierzały w ich kierunku. Vincent zastanawiał się, czy schodzić zgodnie z planem, czy zostać tu i walczyć. Nie zajęło mu długo dojście do wniosku, że muszą zabić wszystkich napastników, inaczej ruszą za nimi i utrudnią znacznie misję. Tolgy schował się w cieniu, w dalszej części korytarza, ruda jednak najwyraźniej wolała bezpośrednie starcie. Skoczyła do przodu i, stojąc w wąskim korytarzy, zaczęła rzeź. Pierwsza krew popłynęła, gdy Apacz chwycił Jerome za ramię.

- Zejdź i powiedz Razorowi, że musimy zajebać te Hieny, dopiero wtedy zejdziemy.
- Sam, kurwa, zejdź! To mu sam powiesz i będz…
- Złaź, kurwa, nie biado
l- warknął Indianin. Jego znajomy wydawał się być dzisiaj nieco rozkojarzony i nerwowy, zawadzałby tylko tutaj, a wypadałoby wysłać kogoś do dowodzącego akcją. Za niesubordynację w bardziej niedorzecznych sytuacjach odcinano jajca, szkoda było je ryzykować. Niby dzieci nikt z nich nie mógł mieć, przez tę jebaną sterylizację którą im zafundowali, jednak jajca to coś więcej, niż wylęgarnia plemników. Jajca to oznaka męskości, nawet takie niedziałające.

- A wiesz, że zejdę? Zejdę i kurwa… Zgadnij co, kurwa.- Ucichł na moment, próbując wymyślić jakieś mocne łgarstwo, jednak najwidoczniej nic nie przychodziło mu do głowy, bo warknął tylko:
- Pospieszcie się, bo jak na dole też na kogoś trafimy, będzie bardzo chujowo.

Ruda nie przepuściła nikogo do dalszej części korytarza, więc zarówno Apacz, Tolgy jak i murzyn stali i gapili się na nią.
- Co za babsko…- skomentował Tam-tam (którego ksywę właśnie przypomniał sobie czerwonoskóry), choć nie dało się wywnioskować, czy mówi to z aprobatą, czy wręcz przeciwnie.

Potem odezwała się ona. Chciała, żeby ktoś ją zmienił, jak się zmęczy. Jasne.
Apacz ścisnął mocniej nóż w prawej dłoni, nadal jednak wypatrywał kogoś z bronią dystansową wśród nacierającego tłumu. Póki co nikogo takiego nie widział, więc nie sięgał po kuszę przytwierdzoną do wnętrza płaszcza, jak zwykle zresztą. Podszedł bliżej i pochylił się nieco, przygotowując do walki.

- Wpuść ich kilku, szybciej pójdzie- powiedział stając przy ścianie, po drugiej stronie Tolgy’iego. Na element zaskoczenia nie mogli już liczyć, ale przynajmniej jeden bok będzie miął chroniony, to powinno ułatwić sprawę. Nadziewa na nóż, wolną ręką odrzuca trupa. I tak w kółko, aż skończą się cele.
Czasem zabijanie na Gehennie było tak proste i mechaniczne, że aż straszne.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline