Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2011, 02:27   #102
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Najpierw James z hukiem wylądował ciężko na deskach kościelnej podłogi, potem z brzdękiem opadł rytualny sztylet. Złoty sierp wyleciał z ręki kapłana, gdy tamten pierwszy rzucił się do ucieczki. Broń wirując przęła linę uwalniając wiszącego mężczyznę. Ostatni okultyści w popłochu wybiegli zostawiając otwarte na oścież drzwi a na ziemię spadły drzazgi z fruwających przed chwilą ławek. I strzępy mszalnych książeczek dla wiernych. Rozejrzał się.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kpmE7zZ8d_c[/MEDIA]


Wnętrze świątyni było pobojowiskiem. Lichtarze, naczynia liturgiczne, deski z połamanych ław i klęczników leżały rozrzucone po kościele tak jak spadły robiąc niemało hałasu. Potężna moc, która wprawiła je w ruch, ustała nagle i niespodziewanie. Cisza. W świątyni zapanował półmrok i dało się słyszeć jedynie jęki i pochlipywania poranionej kobiety.

James ukląkł kilka sekund przed hostią. Pochylił głowę.
Doświadczył totalnej bezradności. I niesamowitej łaski. Był bezgranicznie wdzięczny Bogu jak dziecko, wyciągnięte z tarapatów silnym ojcowskim ramieniem. Zawstydził się własnej nie wiary. Oto On przemówił. Ja Jestem był wsród nich.
Chwycił sierp. Podszedł do Judith, u stóp której zebrała się już spora kałuża kapiącej krwi. Cios kapłana nie zabił dziewczyny. Jednak rana obficie krwawiła. Objął silnym ramieniem wiszącą pupę.

- Nie rób gwałtownych ruchów klatką piersiową. Ani nie krzycz dopóki nie sprawdzę rany. - ostrzegł ze śmiertelną powagą. Roztrzęsiony, jednak siląc się na spokój.

Później odciął linę odwracając twarz od brzucha Judith, by nie dostać piersiami lub łokciami po głowie i chwytając dziewczynę na przedramię drugiej reki, położył jej ciało na mokrych deskach kościółka. Brzuch i piersi były przesiąknięte lepką cieczą.

Obejrzał się na drzwi przez które wybiegli okultyści. Sięgnął po leżącą obok świecę. Odpalona od płomyka zapalniczki rozświetliła otoczenie.

- Spokojnie. - powiedział zbliżając krzywe ostrze sztyletu do zakrwawionego ubrania.

Rozciął bluzkę jednym ruchem. Sztylet był ostry jak brzytwa. Z głęboko rozciętej skóry, która rozeszła się na kilka centymetrów ukazując mięśnie i tkanki, od mostka po brzuch, jak z wypełnionego po brzegi koryta rzeki, przelewała się krew. Nasiąknięta krwią tkanina biustonosza przylepiła się gęstą, czerwoną mazią do ciała dziewczyny. Jej brzuch nerwowo drgał pod dotykiem jego palców. Starał się skupić na zabiegu wyrzucając ze świadomości, że ma do czynienia z półnagim ciałem młodej kobiety. Ranna mgła jednak oddychać a z ust nie płynęła krew. Odchylił rozcięty ostrzem sztyletu materiał stanika. Kątem oka zauważył zawstydzenie walczące z gniewem rannej. Cios Malcolma ugodził również w jedną z piersi, wbijając się lekko w tkankę tłuszczową. Nic poważnego. Potrzebował wody i czystych bandaży, na które nie mógł w tej chwili liczyć. Zerwał z ołtarza czerwone sukno obrusa. Złote monety pobrzękując potoczyły się po kościele. Rozciął tkaninę w pasy i bez zwłoki opatrzył cięcie. Najlepiej jak umiał.

- Uciskaj to do rany. Tracisz dużo krwi... - powiedział kładąc jej rękę na prowizorycznym opatrunku. - Jak wyjdziemy z tego żywi czeka cię szycie. Musimy... muszę dostać się do domu doktora Fishermana. Teraz trzeba uciekać stąd. - powiedział wskazując na tylne drzwi wiodące na zakrystię.

- Nie! - Wrzasnęła, aż echo poszło. - On też w tym siedzi! Wszyscy w tej przeklętej wiosce maczają w tym palce! - Bolało ją jak diabli, ale rana nie była śmiertelna - przynajmniej dopóki się nie wykrwawi. - Ten... Dufriss... na pewno umie szyć.

- Na Boga, dziewczyno uspokój się! - James zdusił krzyk do podniesionego głosu.

Na twarzy Judith malowało się przerażenie wymieszane z cierpieniem. Szok i strach. Trauma. Okrył jej ciało resztą obrusu. Przez szkarłat materiału ciężko było stwierdzić czy nasiąka krwią.

- Może i umie. Diabli ich wiedzą. - mruknął. - Jak go spotkamy po drodze to zapytasz go sama. - dodał już łagodniej. - I nie bój się. Nie zostawię cię tutaj. Kimkolwiek jesteś... Judith Donovan. - powiedział. - Ale nie możesz nic więcej ukrywać kłamczucho z Bostonu... Bo to nie jest już gra. - dodał zaciskając dłoń na rękojeści zakrwawionego sierpa. - Musimy zniknąć zanim tu wrócą. - utkwił wzrok w drewnianej podłodze.

Albo... nie wrócą... pomyślał. Może właśnie jednak w kościele byli najbardziej bezpieczni... Raz jeszcze w zachwytem wymieszanym z niedowierzaniem ogarnął wzrokiem cały kościół. Od ołtarza przez sklepienie i surowe deski ścian. Drzwi stały otworem na na zewnątrz czaiło się poszarzałe niebo. Mimo trzeciej godziny gęste burzowe chmury szczelnie blokowały słońce i środek dnia wyglądał jak początek zmierzchu. Mógł zabarykadować drzwi, bo otwierały się do wewnątrz świątyni. Nie było na to czasu. Nie mogli tam zostać. Wiedział, że Judith wykrwawi się jak nie uzyska szybko bardziej fachowej pomocy. Jednak nie...

-... nie możemy tutaj zostać.

- Dziękuję – James, podnosząc z ziemi kilka monet okultystów, usłyszał szept dziewczyny.

Uśmiechnęła się nieznacznie mimo bólu.


* * *


Pomoże jej wstać. I na wszelki wypadek obejmie ranną ramieniem, dopóki nie przekona się czy da radę iść samodzielnie. W końcu wciąż na dodatek miała poparzoną nogę. Później muszą uciekać nim dopadną ich rzeźnicy lub czas. Byle dorwać torbę doktora, lub narzędzia medyczne, które na pewno trzymał gdzieś w domu. Igły i nici do założenia szwów lub chociaż solidne opatrunki.

Nie wiedział co z resztą. Może już byli zarżnięci. Może też potrzebowali pomocy. Nie wiedział co dalej. Byle tylko nie było za późno dla rannej. I byle zdążyć przed ciemnością. Przeżyć każdą kolejną noc na wyspie to był priorytet na przyszłość. Zanim zostawi przeklętą Arkadię za sobą bez pożegnania. Nie obejrzy się. Nigdy tu nie wróci. I nigdy nie zapomni. Nigdy. Szaleństwo wydawało się być bardziej kuszące jak świadomość tego wszystkiego. Zanim jednak ucieknie gdziekolwiek, lub w jakikolwiek stan - życia, śmierci, obłąkania - czekało go piekło zabijania.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline