Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2011, 22:54   #10
Komtur
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Jacob miał dość czekania, kolejnego ataku nie przeżyje zarówno on jak i reszta jego ludzi. Nie zamierzał tu zdychać, dla jakiegoś klechy czy władyki, ale nie zamierzał też rezygnować z tej gry, jeszcze nie dopóki było coś do ugrania.

- Ruszcie dupy - zawołał wszystkich, którzy mu zostali - Przebierać się w łachy biskupowych, ale kurwa migiem! Wy dwaj, skoczycie do kasztelu nad bramą i powiecie reszcie, że mają bramę otworzyć, a potem niech przyniosą w dzbanach oliwę, tę co się przy oblężeniach używa. W składziku bramy powinno być kilka beczek.

Czasu nie było wiele, ale wszyscy uwijali się jak mróweczki. Gdy Jacob wyjaśnił im swój plan, byli w szoku, ale nikt nie zaprotestował.

-... dlatego kazałem wam ubrać te łachy, jakby co to będzie na biskupowych. Ryje na kłódki i do dzieła.

Ruszyli ulicą, rzucając dzbany na dachy domów, za dzbanami poleciały zapalone strzały owinięte płonącymi szmatami. Płomienie szybko zaczęły rozkwitać na dachach. Ludzie Robespiera rozproszyli się w zaułkach ulicy i czekali na piekło.

Nie musieli czekać długo, spanikowani ludzie wybiegali na ulicę, często nie próbując ratować dobytku, gdyż ogień chłonął szybko drewniane zbudowania. Fala oszalałych mieszkańców w kłębach gryzącego dymu, wpadła wprost na przegrupowujących się żołdaków biskupa. Robespier korzystając z chaosu jaki powstał, przedarł się ze swymi ludźmi do centrum miasta. Tam kazał im się rozproszyć i zamelinować, o ile jeszcze będzie gdzie, gdyż łuna nad miastem rosła w niepokojąco szybkim tempie.

Jacob przemykał się w kierunku siedziby inkwizycji, miał nadzieję że jeszcze nie została zajęta przez pachołków biskupa. Przeczucie nie zawiodło go, choć płomień świecy migający w oknie wskazywał, że ktoś myszkuje w gabinecie ojca Teodozego. Robesier zatrzymał się przy drzwiach i z obnażonym mieczem czekał na złodzieja. W chwilę później usłyszał jak ktoś zbiega ze schodów. Drzwi otworzyły się, ukazując zakapturzoną postać wyłaniającą się z mroku budynku. Jacob nie namyślając się wiele pchnął intruza żelazem, przebijając na wylot. Jak się parę sekund później okazało, zakapturzonym złodziejem była mniszka z opactwa, co go zresztą wcale nie zdziwiło, a nawet ucieszyło, gdyż zrobiła za niego to z czym on pewnie niezły kłopot, czyli znalazła ważne papiery. Robespier nie czekając wiele, schował zwitek pergaminów za pazuchę i uciekł.

Pod mieszkanie Słodkiej Genevive, dotarł gdy już prawie świtało. Ryzykował wiele, bo to nie był jego teren, ale ta stara ladacznica, była przyjaciółką jego nieboszczki matki i co najważniejsze miała piwniczkę z przebitym przejściem do kanałów. Robespier zatłukł się rękojeścią miecza w drzwi, zupełnie chyba nie potrzebnie, bo mało kto spał dzisiaj spokojnie. Genevieve sto kilo żywej wagi, po wymianie uprzejmości w stylu "kto tam" i "swój", wpuściła Jacoba do środka, ściskając go przy tym tak bardzo, że omal nie wyzionął ducha między jej gigantycznymi piersiami.
 
Komtur jest offline