Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2011, 21:10   #47
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Flat Line przyglądał się wyznaczonym przez Don Vitta ludziom. Bez żenady wybrał najlżejszy plecak z towarem i zarzucił na plecy. Skinął głową chłopakom i z zadowoleniem zobaczył że idzie z nimi też Dżuma i jego przygłupi brat, którego imienia nigdy nie mógł zapamiętać. Od razu się zaczął zastanawiać co oznacza obecność Dżumy. Nagroda za to jak się spisał z Benettim, czy wręcz przeciwnie? Don Vitto zebrał sobie oddział na odstrzał? Roben, Roben osiwiejesz przez te rozmyślania i obsesje – odsapnął trochę i uspokoił się, przywdziewając swoją zwyczająową kamienną maskę.
Jednak chłopaki byli porządni, żadnych przećpanych indywiduów z trzęsącymi się rękami. Sprawdził przy okazji dokładnie zawartość plecaków z towarem. Najwięcej było amunicji i akumulatorków do pałek i pistoletów. Trochę broni i medy. Bez szaleństw, ale odczynniki i lekarstwa były dobrej jakości. Z jednej strony świetny towar na barter, z drugiej strony łakomy kąsek dla wszystkich chciwych gentelmanów w promieniu stu mil.

Zarządził wymarsz jak na szefa grupki przystało. Rinaldo prowadził, zaraz też zeszli ze znanych Robenowi korytarzy i zanurzyli się w tereny niczyje. Szli ostrożnie, mizernej postury przewodnik prowadził jednak szybko i pewnie. Może nawet rozpoznanie zrobił przed wyprawą. Dżuma zamykał ich pochód, ciągle poprawiając wielki plecak. Spora kusza jaką miał w wolnych łapach mierzyła w każde podejrzane miejsce. Roben spokojnie przyglądał się ludziom. Wyglądali na spiętych, ale co się dziwić. Nie szli na dziwki do Małego Rzymu, jak nazywano korytarz w centrum terytorium gangu z kilkunastoma celkami zajmowanymi przez panów i panie których jedynymi talentami na nowej Gehennie okazały się własne dupy.

Szło dobrze, co jak wiadomo musi zwiastować problemy. Nikt z chłopaków nie kombinował na krótkich postojach. Nikt nie próbował dobierać się do towaru. Nawet pyskować nikt nie chciał na to, że dowodzi nimi konował. No więc zgodnie z wszelkimi prawidłami oczywiście gówno wpadło w wiatraczek. Nie oberwał w pierwszej salwie tylko dlatego, że zaraz po tym jak Sisi skoczył do przodu i zniknął za zakrętem, przykleił się do ściany, chowając za skrzynką kolektora. Padł brat Dżumy i nawet nie pisnął. Wielkokalibrowy pocisk z samopału wywalił mu po prostu dziurę w klatce piersiowej wielką jak dwie pięści. Drugi tragarz rzygnął krwią z rozerwanego kulą gardła i padł wijąc się w agonii na ziemię. Roben w jednej chwili przypadł do Rinaldo i wbił wzrok w korytarz przed nimi. Nie chował się za rannym, to tak jakoś samo wyszło. Mignęły mu wytatuowane łby meksykańców, nawet nie zdążył się zirytować na pana Cirino, który wybrał łatwy zarobek nad lojalność. Najpierw trzeba przeżyć, ze skóry obedrze się go później.

Poderwał Rinaldo z podłogi i rzucił mu plecak brata Dżumy. Tłumaczyć nie trzeba było, przepatrywacz ruszył do ucieczki. Flat Line zaś podniósł jego samoróbkę i strzelił do skrzynki elektrycznej znajdującej się parę metrów przed nimi. Klapa odskoczyła, Cicatruce walił raz za razem nie dając wychylić się meksykańcom na dłużej nić kilka sekund, utrudniając im celowanie. Flat Line złapał zaś za butelkę ze środkiem dezynfekującym która wysypała się z rozprutego plecaka i cisnął w skrzynkę. Błysnęło wyładowanie, małe błękitne pajączki elektryczne pognały po metalu i światło przygasło.
- Spierdalamy! – krzyknął najgłośniej jak potrafił, dbając aby przebić się przez palbę potęgowaną metolowymi ścianami. No i tak by paniczny okrzyk usłyszeli Desperados, Roben bowiem nie zamierzał odpuszczać. Ruszył pierwszy w skok pod osłoną ciemności, wśród rykoszetujących kul. Przebiegł kilkadziesiąt metrów i skręcił w boczny korytarz po czym stanął na środku i zatrzymał resztę uciekających chłopaków nie siląc się na delikatność i kurtuazję. Gestami kazał im się rozstawić tuż za załomem i czekać. Tak, najstarszy trick w książce, pod tytułem pozorowana paniczna ucieczka i pułapka za najbliższym rogiem. Ale taktyków wśród Desperadosów było niewielu, tam głównie rekrutowano różne wariacje Jose „Masz jakiś problem, pendejo” Gonzalezów. Na domiar właśnie większa część łupów uciekła im sprzed nosa, więc zadowoleni pewnie nie byli. Cicatruce i Dżuma przykucnęli, wycelowali broń, Rinaldo drżącymi rękami usiłował załadować kuszę, którą nosił jako rezerwę. Flat Line ścisnął w spoconej dłoni jego samoróbkę i przeładował najciszej jak potrafił. Liczył że jak wypadną na nich meksykańcy będzie w stanie trafić któregoś, pomimo tego że strzelanie wychodziło mu dość marnie. No ale ustawili się tak, że będą walić z kilku metrów. Najwięcej czasu poświęcił na znalezienie dobrej kryjówki w tzw. "dalekim, drugim rzędzie".
 
Harard jest offline