Kristi przemogła się i piła z Gałą paskudny alkoholowy napój. Gała wybrał go, dlatego, że był to najmocniejszy trunek, jaki można było dostać w kantynie. No i do tego był tani. W sumie to ostatnie cieszyło Lenox. Kobieta rzadko raczyła się alkoholem gdyż uważała za marnotrawstwo kupowanie czegoś, co nie było niezbędne do przeżycia. Kristi miała całkowicie inne priorytety i oszczędzała na coś zupełnie innego. Gała bąknął wprawdzie coś o postawieniu jej kolejki, ale nie zgodziła się. Starała się nie zaciągać długu u nikogo a postawienie się w sytuacji, w której ktoś taki jak Gała dawał jej coś za darmo było niedopuszczalne. Lenox wiedział, iż na Gehennie nie dawano nic za darmo. Koniec końców i tak musiałaby za to jakoś zapłacić. Płaciła, więc za swoje kolejki a Gała płacił za swoje. Kristi miała nadzieję, że takie postawienie sprawy sprawi, że mężczyzna uzna ją za kumpla z pracy i zapomni o tym, że należeli do dwóch różnych płci.
- Jak ty, kurwa, mówisz do mojej dziewczyny – Gała wstał i wlepił wściekłe spojrzenie w posłańca.
To by było na, tyle co do planów i prób Kristi aby stać się jednym z „chłopaków”. Kobieta zaklęła w myślach i także wstała dopijając berbeluchę.
- Spoko Gała, on jest spoko – odstawił kubek na blat - Po prostu muszę wracać do roboty.
- Czy to twój jebaka? - Warknął Gala patrząc na młodego nadal niechętnie.
- To posłaniec od mojego szefa.
- Aha. To spoko. - W końcu usiadł.
- Do zobaczenia przy następnej robocie Gała - Kristi ruszyła za Franco w stronę agrodomów.
Graf Zero czekał w dyżurce, miejscu gdzie wydawał polecenia i koordynował pracę wszystkich. Kiedy weszła do środka spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.
- Jak się zaczyn spierdoli, bekniesz za to - potem przeniósł wzrok na Franco. - Gdzie ta druga?
- Ludzie mówią, że wpadła w jakieś problemy z Desperados. Że szukają jej. Coś im zrobiła, ukradła czy coś. Nie wiem, szefie.
Graf Zero zaklął szpetnie i spojrzał na Krsiti.
- Dasz radę sama z tym gównem?
- W późniejszej fazie tak, ale na początku potrzebowałabym jednej osoby do pomocy. Czy mogę chwilowo przesunąć kogoś z cieplarni? Jak tylko wykonam początkowe prace na rozruch odeślę jego lub ją z powrotem do zajęć przy warzywach.
- Dobra. Rób, co musisz tylko tego nie spiernicz. - Złagodniał troszkę.
Kristi wpadła do przebieralni i szybko zamieniła kombinezon na podkoszulek i spodenki. Miała nadzieję, ze zaczyn będzie w stanie do odratowania. Jeśli spieprzyłaby sprawę to odebraliby jej straty z pensji. W ten sposób z tym co zarobiła u Meyersa wyszłaby na zero.
Przy zaczynie czekał już na nią Gregory, młody ogrodnik, który zwykle przebywał na terenie szklarni i nadzorował uprawiane tam warzywa. Teraz nieco przestraszonym wzrokiem patrzył na Lenox.
- Nie mam najmniejszego kurde pojęcia, co się przy tym robi – wyrzucił z siebie od razu.
- Nie martw się Greg, skarbie. Powiem ci wszystko, co i jak. Potrzebuję cię do rozkręcenia wszystkiego, bo maszyna jest tylko w połowie zautomatyzowana. Na początek uruchom sekcję pierwszą, trzecią i piątą – pokazała chłopakowi odpowiednie przyciski – a ja uruchomię po mojej stronie sekcję siódmą, dziewiątą i drugą.
- A co potem?
- Potem chwytamy za mieszadła i mieszamy, dopóki nie powiem, że wystarczy.
- Ok. – Greg złapał za rączki po swojej stronie a Kristi po swojej i rozpoczęli cały proces.
- To, dla kogo będzie to żarło Kristi?
- A to tylko papka trzeciego gatunku – wyjaśniła.
- Będą to żarli Ripersi?
- Zależy Greg. – Zobaczyła pytające spojrzenie chłopaka, więc pospieszyła z wyjaśnieniem – „Trójka” jest najtańsza, więc jedzą ją różni tacy, co to ich nie stać na nic lepszego i tyle.
- Czyli nie tylko Ripersi? Szkoda. Ale i tak moglibyśmy im tam napluć.
- Gregory – uśmiechnęła się – jeślibyś tam napluł to w tej porcji więcej byłoby ludzkich płynów ustrojowych niż czegokolwiek innego.
- Aha, Kristi. Ty tego nie jadasz, no nie?
- Nigdy dzieciaku. Jadam „dwójkę”.
- A „jedynka” to prawdziwe owoce i warzywa, no nie?
- Nie Greg. „Jedynka” to też papka, ale o najwyższych właściwościach odżywczych. Poziom zero to prawdziwe nie przetworzone jedzenie.
- Nie masz czasem apetytu na „prawdziwki”?
- Eeee, nie – skrzywiła się tylko – za drogie jak na mój gust. Czasem można sobie kupić prawdziwy owoc czy coś w tym stylu, ale normalnie wystarcza mi drugi gatunek?
- A czemu nie pierwszy? Też za drogi twoim zdaniem?
- A tak, oczywiście – odwróciła głowę na bok tak, aby nie widział jej twarzy, kiedy to mówiła. – Poza tym nie potrzebuję tylu protein. Nie jestem w ciąży, karmiącą matką czy rosnącym dzieckiem, więc poziom dwa w zupełności mi wystarcza. W zupełności Gregory. A teraz skup się będziemy przeskakiwać na kolejne sekcje. Tak jak wcześniej wszystko ci po kolei pokażę. |