Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2011, 06:58   #108
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Pytania, które nieoczekiwanie zaczęły cisnąć mu się na myśli, jak szatański siew nieufności, rozbiły się w końcu o mur oczywistości. Bóg ich ocalił i nie zamierzał tego kontemplować dłużej. Nie powinien się bać. A jednak bał się. Wiedział, że musi zawierzyć. I nie potrafił. Jego miłość mocniejsza jest śmierć. Nie bój się. Nie lękaj się. On sam wystarczy. Tak go uczono. Święte słowa obrócone w nic nie znaczące frazesy. I oklepane formułki. Dzisiaj miał okazję doświadczyc tego na własnej skórze. I z szokowany zdębiał.

- Zabierz mój strach. - szepnął z nadzieją aktem strzelistym.

Rytualny sztylet dokładnie wytarł z krwi towarzyszki. Trzymał go nieco z tyłu. W ukryciu. Ruszyli do wyjścia.

Odruchowo zbierał się do ataku tym nieporęcznym ostrzem, kiedy w otwartych drzwiach, zamiast okultystów, pojawili się krewni Adriana. Tak samo przerażeni jak on i ranna kłamczucha. Łatwo było się domyślić, że też byli po jakichś tam, lecz z pewnością równie drastycznych, przejściach. Z szarlatanem a może już raczej demonem. Wymieszani z błotem. Wyglądali strasznie i niesamowicie zarazem. Po umorusanych policzkach Samanthy duże łzy, lub krople deszczu, spływały znajdując sobie pośród błota drogę na jej ślicznej, wylęknionej buzi. Solomon mimo atmosfery zaszczucia miał w spojrzeniu też jakby coś z drapieżnika.

Kobiety panikowały co było jak najbardziej zrozumiałe. Jedna okaleczona, obandażowana. I przesiąknięta krwią. Druga oszołomiona, oblepiona błotnistą ziemią. I przemoczona.

Solmon zaproponował podpalenie plebanii.

Wszyscy mieli na sobie wyrok śmierci. I mogli pozbawić się, kto wie, może kilku życzliwych mieszkańców Bass Harbor. Mogli też dzięki temu uciec. Kościół był na peryferiach wioski, co czyniło go zadupiem zadupia. Colthurst był na zewnątrz, więc skoro to proponował musiał chyba podjąć tę decyzję eliminując inne. Te bardziej bezpieczne sposoby ujścia z życiem. James zaś chciał upewnić się czy ta konieczność była również ostatecznością.

- No nie wiem... - Walker rozejrzał się po zakrystii. - Zrobimy zamieszanie pożarem i jak wyjdziemy z tego żywo będzie nas ścigać nie tylko ciemność i kult Malcolma, ale też reszta wioski... Może lepiej, żebyś wziął kobiety i uciekł do wioski kiedy odwrócę ich uwagę w inny sposób. Ja was w to wpakowałem...

Rozejrzał się po kątach. Nie było nigdzie broni, którą miał w ręku w momencie utraty przytomności. Mogła przydać się do walki z ludzkim mięsem, w które opisane były demony tłamszące dusze tych biedaków. Drzwi do podziemi obdarzył odrażającym spojrzeniem. Znak kultystów. Pogańscy czciciele niby boga z odmętów morskich głębin. Omotani przez upadłe anioły ludzie. I zrobiło mu się ich szkoda. Tych drugich. Przecież opętani nie mają własnej woli. W najlepszym wypadku mieli wyprane przez Malcolma mózgi.

- Nie - rzekł stanowczo Solomon - Nie czas na bohaterstwo, wszyscy się w to wpakowaliśmy, a potrzebujemy cię żywego, James.

I takim Walker zamierzał zostać. W swoim wymyślonym na poczekaniu planie nie widział kilku luk niebezpieczeństwa. Było mokro. Ślisko. A miejscowi mogli mieć broń. Mógł spaść z rozsiodłanego przez Dufrisa konia. Być postrzelonym. Zastrzelonym. Zaszlachtowanym w błocie. Mógł też po prostu uciec dając szansę reszcie, jeśli okultyści połknęliby haczyk.

- A Lucy? - Mimo pożerającego ją żywcem przerażenia Samantha nie zapomniała o kuzynce, która tak niespodziewanie objawiła się na tej wyspie szaleństwa.

Walker przyjrzał się uważnie tancerce zanim odezwał się szczerze współczujac kolejnej tragedii jaka spadła na tę rodzinę. Jak klątwa.

- Przykro mi z powodu waszej krewnej. – złożył kondolencje - Ale tu nie idzie o bohaterstwo tylko odciągnięcie ich jak najdalej od nas. – odpowiedział Colthurstowi. - A ona - kiwnął głową na Judith - jest ranna i potrzeba ją lepiej opatrzyć. Pozszywać. Szybko. Dom przemoknięty. - wyliczał. - Trzeba wejść do środka by zaprószyć ogień. Chcę wziąć konia i odciągnąć ich uwagę. Jak nie wszyscy to przynajmniej część z nich pobiegnie za mną. Wtedy jak chcesz to podpalaj plebanię. Radziłbym jednak nie tracić czasu i od razu schować się w wiosce. Może u Mirandy jak mówiłeś wcześniej. Bo gdzieś musimy się spotkać. Cokolwiek nie zrobimy to trzeba działać. Więc decyduj. Byliście na zewnątrz, to znasz lepiej sytuację. W kościele było koło tuzina kultystów. Ale uciekli.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline