Przezorny zawsze ubezpieczony, pomyślał Brunon. Siedział w głównej izbie karczmy i przyglądał się pracy kelnerek i barmana. Nie, żeby ich podejrzewał o jakieś machlojki. Wolał być jednak pewien, że wszystko jest pod kontrolą. Że karczmarz jest uczciwy do szpiku kości i cały utarg trafia do kasy i że uwijające się przy gościach dziewczyny poprawnie wywiązują się ze swoich obowiązków, są miłe i kulturalne.
Wszystko było w porządku, a przynajmniej tak wyglądało oglądane niewprawnym okiem Brunona. Znudzony obserwacją, wieczorem udał się do swojego pokoju. Mimo iż był zmęczony wydarzeniami ostatnich paru dni, to nie mógł spać. A może właśnie dlatego sen nie przychodził, że zbyt dużo się działo. Brunon postanowił się odstresować i zejść do kuchni na szklaneczkę brandy. Nim jednak zwlókł się z łóżka, usłyszał jakieś hałasy. Coś czego o tej porze słyszeć nie powinien.
Natychmiast opuściła go ochota na alkohol. W rękę chwycił sztylet, w drugiej trzymał zapaloną świeczkę. Ostrożnie, na palcach podszedł do drzwi i wychylił się na zewnątrz. Na korytarzu panowała cisza, ale z góry, z otwartego świetlika zwisała lina.
- Jeszcze tego nam brakowało – mruknął pod nosem, wyraźnie zaniepokojony. Ciekawe gdzie był złodziej? Czy myszkował po pokojach, czy też zszedł na dół i dobiera się do kuferka, w którym trzymane były pieniądze. Bez względu na to gdzie się znajdował, trzeba go było złapać. A Brunon nie zamierzał tego robić sam.
Podszedł do drzwi pokoju Felixa i zapukał lekko. Nikt mu nie odpowiedział, więc ponowił stukanie, po czym nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły. Felix leżał na łóżku w ubraniu, a obok leżała opróżniona butelka. Brunon potrząsnął bratankiem.
- Wstawaj pijaku, obszczymordo – parę razy klepnął go w twarz. – Ktoś się włamał do karczmy. Trzeba go złapać.
Potem wyszedł i skierował się do pokoju Enmy. Zastukał, ale i tym razem nie było odzewu. Drzwi również były otwarte więc zajrzał do środka. Dziewczyny nie było.
- Niech to Ranald kopnie – zaklął i powoli, starając się nie robić zbytnio hałasu, ruszył na dół. |