Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2011, 19:01   #22
Sirion
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
- Gotów... - szepnął Uryan do Kaina.
Sihas spojrzał na swojego starego znajomego. W głębi serca ucieszył się, że go zobaczył, jednak zdecydowanie lepiej wyglądał za życia. Bez brzydkiej rany na gardle.

- Każdy korzysta ze wszystkie najlepiej jak umie... - Astartes i tak byli zajęci i nie zwracali na niego uwagi - Ty powinieneś wiedzieć najlepiej, że żołnierze nie lubią, kiedy zwraca się im uwagę, prawda? - Uśmiechnął się.
Astartes przerwali na chwilę, spoglądając zdziwieni na kapitana. Ten tego jednak nie zauważał.

- Dałbyś wiarę, że to Garrick? Zabił mnie, bo kazałem jemu i Lani przerwać to. Romans w wojsku zawsze źle się kończy, tylko pomogłem. Zawsze wiedziałem, że gośc ma nierówno pod suwitem. - komisarz zarechotał cicho. Wieść była dosyć szokująca. Zarówno Garrick jak i Lani żyli. Jedno potencjalnie mogło stać się ofiarą jego choroby psychicznej.

- Oho... - stwierdził, szukając czegoś w kieszeni przepastnego płaszcza oficer polityczny, gdy jeden z Astartes w zwolnionym tempie otworzył drzwi. - Dżentelmeni. - skomentował, gdy drugi wkroczył do środka i wystrzelił.

- Zapalisz? - zapytał Sihasa komisarz, wyciągając swoją srebrną papierośnicę, która została w pokoju Sihasa na pokładzie “Wyznawcy”. Wyjął jednego papierosa i zapalił od pistoletu laserowego ustawionego na niską wiązkę energii.

Dwóch Astartes zerknęło do oczyszczonego przed chwilą pomieszczenia, sądząc może, że się przesłyszeli i ruszyli dalej. Pozostali byli zajęci, gdy kapitan przemawiał i pewnie uznali, że mówi do Serafina, zostawiając go z tę sytuacją.

- Nie dzięki... Ograniczam, to szkodzi zdrowiu. - Spojrzał na Marines w akcji - Moim zdaniem grzeczniej by było gdyby wcześniej zapukali... Nie sądzisz?

-Nie. Mają zabijać, a nie być grzeczni- odpowiedział nieco ostro Seraf który chcąc, nie chcąc słyszał tę “rozmowę”. A przynajmniej to co mówił Sihas. Cóż... o ile pierwsze zdania mógł uznać za wypowiedziane w jego kierunku, choć w niezrozumiałym kontekście, to kolejne zdecydowanie było zupełnie na inny temat... Ludziom czasem odbija, ale powinien pozostać skupiony i to właśnie była mało subtelna sugestia by pozostał.

Komisarz zaśmiał się.
- Jak zawsze wstrzemięźliwy. Pewnego dnia, bardzo poharatany, będziesz umierał. Przyjdę w te pędy i dam Ci ostatnią okazję posmakować trzydziestoletniego samobójstwa. I nie przejmuj się tymi kretynami, myślą, że są królami świata, za chwilę ich stosunek do kobiet zostanie pomszczony. - wskazał Astartes przy przeciwległych drzwiach do pomieszczenia.

- Nie wątpię... Ciekawe tylko kogo będziecie potem męczyć... - Powiedział już ciszej, niemal do siebie. Był jednak pewien, że komisarz to słyszał.

- Co tam mruczysz pod nosem? Ostatni raz robiłeś tak jak nie wiedziałem, czy cię wesprzeć słowem czy zastrzelić, jak umarł... kto to był? - zdjął czapkę, głowiąc się.

W tymczasie Giaed otworzył drzwi, a Cherub wskoczył do środka by oddać strzał. zanim jednak zdążył, lufa jego broni została gwałtownie szarpnięta w górę i obaj dowódcy wiedzieli, że ZANIM w grę wchodził odrzut broni. Po chwili długi na czterdzieści centymetrów purpurowy szpon wychynął ze środka, rozcinając mu prawą rękę - na wylot. Astartes nie krzyczeli z bólu, ale wszyscy słyszeli pełne cierpienia jęknięcie. Jego towarzysz wykonał strzał do wewnątrz na ślepo, ale spotkało się to z przebiciem pierwszego rycerza z nadludzką szybkością - jego torsu - wciągnięciem go do celi.

-Cofnąć się!- Krzyknął Seraf i strzelił wgłąb ciemności celi laserem, ale w górę, tylko tyle by na pół sekundy rozświetlić wnętrze. Pozostała trójka już stała gotowa do strzału.

- Super... Kolejny towarzysz - Sihas, nie przejął się zbytnio śmiercią rycerza. Smierć towarzyszła mu od zawsze i kroczyła za nim. A właściwie u jego boku. Cóż... Dla jego towarzyszy chyba nie będzie zbytnim pocieszeniem, że za jakiś czas jeśli z tego wyjdą, będzie mógł przekazać im pozdrowienia od ich poległego brata...

Wytężył zmysły i przysunął broń. Cokolwiek tam siedziało miał to na celowniku. Niech się tylko wychyli...

Wszyscy tu zebrani wiedzieli, że demonice Tej, Która Pożąda przybierają zawsze przy pierwszym wejrzeniu postać osoby, która jest największym, najbardziej skrytym pragnieniem patrzącego - nie było istoty ludzkiej istniejącej ponad to, za wyjątkiem świętych. Tym bardziej ruszony został kapitan Blint, w świetle wystrzału z pistoletu widząc przez chwilę wewnątrz przerażoną twarz wspomnianej przez komisarza Lani. Nie był też pewien, czy jego była myśl by pomścić mord dokonany na oficerze politycznym...
Czy nie popadał w obłęd aż tak bardzo, że szukał wymówki dla zaspokojenia własnych celów.

Serafin nie okazywał w przeciwieństwie do Gwardzisty znaków zwątpienia czy szoku, co nie zmieniało faktu, iż wystąpiło. Mógł tylko zgadywać, kogo zobaczył każdy z jego braci, on jednak ujrzał uśmiechniętą twarz adetpki Ath, która nieomal zginęła dosłownie minuty temu, dzięki której tu w ogóle przyszedł. Przez głowę przeszła mu myśl, że może to raczej demony wykorzystują przeświadczenie ludzi o tym, kogo się ujrzy, by doprowadzić ich do niepoczytalności.

-Zabić- warknął strzelając tak szybko jak potrafił. Jego bracia już nacisnęli spusty nim skończył mówić i nie poprzestali na jednym razie. Wiedzieli o demonach, wiedzieli jakie są potężne, dla tego nie żałowali amunicji.
Sihas nie dał się zwieść. Doskonale wiedział co widział teraz... To była pokusa, tylko pokusa. Chociaż, TYLKO czy może AŻ? Rozmyślał nad tym. Przez pewien czas chęć rzucenia broni i pójścia do Lani była nie do odparcia. Widział to wszystko w swoim umyśle... Ale co dalej? Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę ze sobą. Analizował wszystkie za i przeciw. Konfrontował w umyśle dwa zaprzeczające sobie rozwiązania. Wziął głęboki oddech i strzelił. Podjął decyzję. Tutaj nie było czasu na sentymenty.

Bracia nie potrzebowali światła do takiej walki. Wypalili równo, raz za razem ze strzelb, zmniejszając dystans. Gdy zapadła ciemność, każdy oddał jeszcze po dwa strzały.

- Połowa amunicji. - zakomunikowął Uryan.

- Moja kolej. - rzucił swoim niskim i dość aksamitnym na Astartesa głosem Giaed i ruszył przed siebie, wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzał się... w chwili, w której zerknął na moment w bok na ciało towarzysza skryte w ciemności z korytarza wyskoczyła nadludzko szybka i odrażająca istota!



Demonica prześlizgnęła się w niewielkiej szparze, potężnym uderzeniem dwóch rąk-szponów przeorawszy pierś Piechura i wyrzucając go przed siebie na korytarz, podczas gdy dwie pozostałe rece z wielką siłą wyrwały mu broń i cisnęły wgłąb pomieszczenia!

Ehelion doskoczył z nadludzkim refleksem do istoty, wykonując błyskawiczny sztych który latorośl Osnowy zupełnie ominęła, chowając się za nim by uniknąć postrzelenia przez zwykłego, niegroźnego Gwardzistę...

Nie zdążyła. Serafinowi gwiazdy wyskoczyły przed oczyma, gdy centymetry od jego twarzy minęły trzy potężne wiązki laserowe wystrzelone jedna po drugiej, z idealną precyzją - dwie do zabicia, trzecia, gdy kapitan zauważył, że demon się poruszył jeszcze upadając, zanim znikł mu z pola ostrzału. Ciało uderzyło metalową posadzkę i na oczach zebranych zaczęło znikać z materialnego świata, co dla nich wyglądało jak parowanie materii.

Zapadła cisza.
Kapitan wypuścił powietrze z płuc. Trzy strzały, trzy trafienia. Perfekcyjnie.
- Wszyscy cali? Co to było...? - Zapytał swoich towarzyszy.

-Przesuńcie się, dajcie światło. Giaed, nic ci nie jest? - zapytał rozglądając się za Cherubem, ale znalazł tylko zmasakrowane zwłoki. Chyba więcej niż jednej osoby. Nie był w stanie rozróżnić która część należy do którego ciała.

-Pokój ci bracie... kroczysz teraz po prawicy Imperatora.

-Jestem cały, bracie - stwierdził ranny marines.

Serafin podszedł do gwardzisty

-Gratuluję świetnego strzału. Masz oko, albo szczęście. Z resztą na jedno wychodzi...- nim Sihas zdążył jakkolwiek zareagować został powalony na ziemię. To Ehelion zdzielił go w twarz wierzchem pięści, nie szczędząc przy tym siły. Byleby tylko nie złamać mu szczęki.

-Jeszcze raz powiesz “super” czy coś w tym stylu, bo ktoś z naszych umarł, nie ważne czy to ktoś z moich braci, gwardzista, inkwizytor czy cywil, to osobiście cię wypatroszę...

Sihas wstał powoli.
- Uwierz mi, powiem to nieraz. Każdy kiedyś zginie, prędzej czy później. I lepiej jeśli uświadomicie to sobie jak najwcześniej. Wasze życie jest zbyt cenne, żeby tracić je w taki sposób, więc... DO KURWY NĘDZY ZACZNIJCIE MNIE SŁUCHAĆ! Jeśli będziecie pozwalali sobie na takie zachowanie to niedługo zobaczymy się w innym świecie. Nie jesteście nieśmiertelni, a bez pancerzy tracicie większość, ze swojego potencjału. Im szybciej to do was dotrze tym mniej osób tutaj zginie...

Seraf złapał za frak gwardzistę i przyciągnął bardzo blisko siebie
-Nie żartowałem z tym wypatroszeniem... nie masz o nas zielonego pojęcia. Widziałem więcej śmierci niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Jest ona częścią nas wszystkich. Nie boję się jej. Nie opłakuję Cheruba. Stoi teraz po prawicy Imperatora. Zginął w walce w jego imieniu. Ale każdy kto się cieszy ze śmierci kogoś z mych braci jest mym wrogiem. Chcesz być mym wrogiem?

-Bracie... spokojnie - Uryan położył rękę na ramieniu Eheliona. Po sekundzie Seraf oswobodził gwardzistę.

- Potrzeba zająć miejsce Cheruba. Ja chcę widzieć wszystkich.

- Seraf, odpuść. - rzucił Giaed, który zdążył już podnieść broń. Rany zdawały się nie mieć na niego żadnego wpływu. - Wciąż mamy zadanie do wykonania. Zastąp Cheruba, Sprawiedliwy. - pozwolił sobie na takie zachowanie tylko dlatego, że byli braćmi z oddziału. Normalnie nie dyskutowali przy obcych.
Astartes kłócili się, a dla kapitana Blinta, który upadł z powrotem na ziemię gdy tylko został wypuszczony wszystko znów zwolniło. Nie widział swoich dawnych mar. Poza wyjątkami może. Czuł pot rycerzy i własną krew na twarzy ich słowa teraz dochodziły do niego jak zza lustra. To znaczy...

- Oto co dostajesz za swoją wspaniałą służbę. - wypowiedział prowokująco znany mu młody mężczyzna. Tal stał tuż przed nim, z ironicznym uśmieszkiem się mu przyglądając.

- Zabiłeś ją, zabiłeś dziesiątki, nie - setki! Sam! - Zawołał z zachwytem, padając na kolana i niebezpiecznie przybliżając twarz.

Tej marze Sihas nigdy nie umiał w pełni się oprzeć. Widział ją rzadko, ale zawsze bardziej wiarygodnie. Lani była odległa pokusą.

Tal był osobą, z którą dzielił wszystko - tak intymnie, jak dwie osoby tylko mogą. Był to bardzo wstydliwy temat. Żaden z nich nigdy by się nie podzielił nim z dowódcą. A Tal Harek był dobrym towarzyszem broni... najlepszym. Razem tworzyli niepokonany zespół. Nie do zatrzymania.

- Wiem o czym myslisz... - wyszeptał, nachylając się i jedną ręką obejmując głowę Sihasa. - Byliśmy tak dobrzy... my dwaj dalibyśmy radę im trzem... - zaczął scałowywać krew z jego twarzy. - Czy czasami żałujesz? - wyszeptał, patrząc mu w oczy własnymi, hipnotycznie brązowymi, w kolorze cyny. - Dlaczego? Dlaczego mnie wtedy zostawiłeś? W czym oni są lepsi? - wskazał ręką na Astartes. - W czym oni wszyscy są lepsi? - przesunął się za Blinta.

Giaed tylko obrzucił wzrokiem lekko nieprzytomnego kapitana, po czym zerknął na Serafina.
- Bracie... Ruszajmy. Wolę zaufać Tobie, niż obitemu przez ciebie gwardziście. - odparł. - Wiem, że nie cierpisz długiej broni, więc otwieraj mi drzwi, będzie dobrze. Mamy mało czasu.

Sprawiedliwy kiwną głową
-Wstawaj!- Rzucił brutalnie do Sihasa. Z pewnym trudem włożył miecz za pasek spodni, po czym ruszyli dalej

-Jeden otwiera, drugi strzela z głębi korytarza. Nie zbliżajcie się na zasięg ramienia... nie ważne czyjego.- zastanawiał kiedy w końcu go dorwie śmierć? Widział już wiele martwych towarzyszy. Każdy jeden zdawał się zabierać cząstkę jego własnego życia ze sobą wypełniając jego serca pustką... umysł apatią... nie wiedział czy byłby w stanie kontynuować walkę gdyby nie wiara, że Imperator patrzy, chroni go, a u jego boku czeka upatrzone dla niego miejsce...

Sihas spojrzał głęboko w oczy wytworowi własnego umysłu.
- W czym są lepsi? Oni... Żyją... - Powiedział cicho - Nie mogę tego powiedzieć o Tobie. Chyba nigdy nie mogłem... A teraz także o sobie... Wszystko to bardziej przypomina koszmar niż jawę... I czy brakuje mi Ciebie? Czasami... Odczuwam tą pustkę po utracie, ale cóż. Zmieniłeś moje życie... I chyba ku zaskoczeniu nas obojga bardzo mi pomogłeś. Więc... Nie wiem czy to ci kiedyś powiedziałem, ale... Dziękuję...

Sihas zdawał się nie słyszeć odgłosów wydawanych przez marines. Wszystko było dla niego takie... Nieistotne. To, że Astartes już kontynuowali pochód, a rozmowa odbywała się z głośnym tłem huków strzelb też nie miało znaczenia.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline