Dwójce Jedi nie było dane zbyt długo pospać. W samym środku nocy Edric obudził się wyczuwając czyjąś obecność. Było to dziwne zważywszy na fakt, że niczego nie słyszał, ani nie widział, choć w ciemności to drugie stanowiło wielką trudność. Wyraźnie jednak wyczuwał na skraju polanki obecność kilku, może kilkunastu stworzeń. Było to zaledwie kilka metrów od leżących przy wypalonym już ognisku padawanów. Qel-Droma mógł przysiąc, że ich tajemniczy goście się im przyglądają.
Nie zdołał w żaden sposób zareagować gdy wyczuł drugą grupę istot zbliżającą się z przeciwnej strony. I tym razem nie był w stanie dostrzec niczego żadnym ze zmysłów i jedynie Moc umożliwiła mu zorientowanie się w sytuacji. Druga grupa wydała mu się jednak jakaś inna, odmienna od tej, która wciąż obserwowała jego i Mayę. Nie wiedział tylko na czym polegała owa różnica.
Ta grupa zamiast zatrzymać się na skraju polanki przykładem pierwszej, spokojnie na nią wkroczyła. W świetle gwiazd Edric z trudem rozpoznał poruszające się sylwetki. To byli Sithowie! Rasa z krańca galaktyki, którą Mroczni Jedi wygnani z Zakonu dwa tysiące lat temu sobie podporządkowali, a zaledwie rok temu wrócili by podbić Republikę.
Młody padawan walczył z nimi zaledwie przez jeden dzień, ale dobrze wryli mu się w pamięć powracając co jakiś czas w snach. Charakterystyczny chód i kształt ich ciał nie był podobny do żadnej innej znanej Edricowi rasy. W ich kierunku pewnym krokiem, choć wciąż bez najmniejszego hałasu, zmierzało przynajmniej dwunastu Sithów. |