W chwili, gdy sir Attenborough wysiadał z dorożki wraz ze swą towarzyszką, starając się nie wzbudzać sensacji, osoba, która wprost przeciwnie - chciała wzbudzić sensację jak największą, oparła się o podest, na którym wylegiwał się marmurowy lew. Oparła się, skrzyżowała z wdziękiem nogi o smukłych łydkach, odsłonięte dużo bardziej niż pozwalała na to etykieta, pstryknięciem spędziła z głębokiego dekoltu pajączka, który umyślił sobie znaleźć schronienie przed deszczem pomiędzy jej piersiami i zapaliła papierosa, osłaniając żar przed lejącą się z nieba wodą.
Suknia pokazywała dużo więcej, niż zwykły pokazywać dobrze wychowane damy, a ten krój... również był znajomy. Ach tak. Byłaż ona ostatnim krzykiem mody wśród prostytutek z Bath. Jednak pomimo stroju - jakby nie patrzeć, organizacyjnego - i pomimo tego, że kobieta była już przemoczona do ostatniej nitki, nikt przy zdrowych zmysłach nie podszedłby zapytać, ile bierze za noc.Było w niej coś, co kazało się obawiać odpowiedzi - duma i nieskończone pokłady agresji. Pstryknęła niedopałkiem pomiędzy wypakowywane z dorożki bagaże sir Rogera, z zadowoleniem odnotowała jego reakcję na swą niecodzienną kreację, a potem obdarzyła szlachcica ciężkim jak ołów oskarżycielskim spojrzeniem. Przez chwilę, krótką chwilę, sir Roger ujrzał ogrom zła i niesprawiedliwości świata. Zrozumiał też, że w oczach tej wychudzonej kobiety to on jest temu wszystkiemu winien. Rządy, system, tak, oczywiście, również... ale także on ponosi winę, on, personalnie, sir Roger Attenborough. I personalnie poniesie też za to karę...
- Aoife! Tutaj jesteś! - równie przemoczony co kobieta umundurowany Hindus wynurzył się spomiędzy strug deszczu i z aż za bardzo wyraźną ulgą ujął ją za rękę. - jesteś cała mokra, zachorujesz - oznajmił z ciepłą troską i został potraktowany brutalnie i z buta.
- Ja nie choruję - zaznaczyła ostro Aoife i wyrwała mu rękę, z papierośnicy wyciągnęła kolejnego papierosa, a z pomiędzy ściśniętych gorsecikiem piersi - zapalniczkę.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać - Hindus postanowił dopełnić wymogów etykiety, przywitał się z Rogerem i z rewerencją skłonił jego towarzyszce. - Moja przyjaciółka - wyraz twarzy kobiety świadczył, że ona ma na temat ich znajomości odmienne zdanie - nazywa się Aoife O'Brian - z wyraźnym trudem wymówił irlandzkie imię - ja nazywam się Nath Rao. Pan, jak sądzę...
- Nie wysilaj się, Nath - warknęła Aoife i porzuciła próby reanimowania zamokniętej zapalniczki. - Bo nie warto. Ani on nie zapamięta, ani dla mnie to istotne, więc po co udawać.
Wyminęła ich z wdziękiem i weszła w strugi deszczu, stąpała miękko i lekko jakby płynęła w powietrzu, z gracją tancerki i godnością królowej.
Nath Rao rzucił sir Rogerowi przepraszające i zbolałe spojrzenie.
- Przepraszam za nią. Nie jest zła. Nie naprawdę - i pobiegł za znikającą w zalanym deszczem ogrodowym labiryncie kobietą.
***
Los splatał się czasami dziwniej niż byłby to w stanie wymyślić Mistrz Szekspir. Tenże los sprawił, że Aoife, Irlandka urodzona na wsi pod Dublinem, mokła obecnie w Oakspark w towarzystwie najprawdziwszego Hindusa w najprawdziwszym turbanie, odziana w kieckę pożyczoną od dziwki... Nici tego losu prowadziły ją niepowstrzymanie ku spotkaniu z sir Etheringtonem i, ku wielkiej satysfakcji Aoife, chwila ta była już bliska... zaś u genezy obecnej, godnej uwiecznienia w jakiejś operetce sytuacji, leżał naszyjnik lady Katheriny Anny Thornby - przez który Aoife trafiła do pierdla.
***
- Powtarzam - oznajmiła Aoife po raz trzydziesty co najmniej i opadła bezwładnie na oparcie krzesła. - Dużymi literami powtarzam, bo chyba na słuchu słabujecie. Nie ukradłam żadnego naszyjnika. Lady pewnie dała go któremuś gachowi i sama już nie pamięta.
Kilku z policjantów pozwoliło sobie na krótkie usmieszki. Zarówno kłopoty z pamięcią lady Thornby, jak i jej skłonności do dorastających młodzieńców były tajemnicą poliszynela.
- Jesteś tu obca, i jesteś Irlandką... Czy możesz podać kogoś, kto poświadczy za ciebie? - śledczy był juz znudzony - i naszyjnikiem, i lady Thornby, i twardym uporem Aoife.
- Dla ciebie, posterunkowy - wypaliła ze słodyczą Irlandka - To ja jestem pani. I tak, mogę podać. Macie kartkę, posterunkowy? A pisać umiecie? To piszcie... - rzygnęła jeszcze jadem i zaczęła dyktować nazwiska.
Oczywiście, naiwnością byłoby oczekiwanie, że któryś z wyleczonych z trypra i innych ciekawych przypadłości żołnierzy z jednostki stacjonujacej w Bristolu przejmie się jej uwięzieniem i pospieszy z odsieczą... Aoife też wcale tego nie oczekiwała. Ale w czasie, gdy policja szukała żołnierzy, ona zyskała czas i spokój - i starannie pracowała nocami nad oknem w areszcie, z którego zamierzała po cichu prysnąć. Poza tym, wolała, by szanowni funcjonariusze wyciągali spod pierzyn żółnierzy i dopytywali się, czy ją znają - niż by zaczęli dociekać, kim ona w ogóle jest i co zmalowała w przeszłości. Aoife miała bogatą kartotekę w większości dużych angielskich miast.
Jakież więc było jej zdziwienie, gdy pewnego ranka w zakratowanym okienku pojawił się turban, a potem drzwi się otworzyły i jej oczom ukazał się właściciel owego nakrycia głowy.
- Pani O'Brian była pielęgniarką w szpitalu naszej jednostki. Nasz lekarz, pan Gordon, nie może sobie bez niej poradzić i bardzo zalezy mu na jej powrocie - Hindus z kamienną twarzą łgał śledczemu i Aoife zaczęła się zastanawiać, czym sobie zasłużyła. - Oczywiście, ręczę za nią, i poręczy każdy oficer naszej jednostki. Tak, rozumiem, to ubolewania godne wydarzenie, niemniej jestem przekonany, że pani O'Brian nie miała z tą kradzieżą nic wspólnego.
Śledczy kiwał głową jak dziecięca pacynka, a Aoife wyprsynęła z celi jak wystrzelona z procy, na pożegnanie pokazując obrońcom prawa wysunięty obelżywie środkowy palec.
***
- Nie leczyłam ciebie - upewniła się.
Hindus uśmiechnął się blado.
- Nie. Mojego przyjaciela. Ja leczę się sam... to znaczy, nie potrzebuję, ale... - zapętlił się rozpaczliwie w zeznaniach.
- To świetnie - Aoife złapała jego smagłą rekę i potrząsnęła mocno, po męsku. - Jestem ogromnie wdzięczna za pomoc. Dzięki, że mnie wyciągnałeś z pudła, nakłamałeś i w ogóle. Muszę już lecieć...
Aoife odwróciła się na pięcie i już zamierzała odejść, kiedy Hindus odchrząknął i użył magicznego słowa.
- Chciałem zaprosić panią na obiad.
Och, jedzenie. Aoife odwróciła się i z najpiękniejszym uśmiechem ujęła żołnierza pod ramię.
- Właściwie to wcale się nie śpieszę - oznajmiła głosem odkrywcy nowego lądu.
- Aoife? - zapytał Nath pod koniec obiadu, który przeciagnął się w kolację i Hindus zdążył jej już opowiedziec znaczną część swojego życia.
- Taaaa? - Irladka wmuszała w siebie udko kurczaka. Przeżarła się niesłychanie, ale nie wiadomo, kiedy los uszczęsliwi ję kolejnym posiłkiem.
- Nie pracujesz teraz... Może potowarzysz mi w Oakspark. Dostałem zaproszenie, ale...
Aoife kurczak stanął w gardle.
- Pewnie. Będzie mi miło - oznajmiła, starając się brzmieć naturalnie.
- Jeśli to nie kłopot...
- Żaden kłopot.
- Jednak, rozumiesz mnie... - zaciął się lekko. - Chciałbym wiedzieć, jak to było z tym naszyjnikiem...
- Och - Aoife machnęła kurzą kością. - Głupia raszpla zdjęła go w bibliotece i zapomniała, że tam zostawiła. Nie ukradłam go. Po prostu też nie wiem, gdzie go pieprznęła. Ukradłam jej tylko kolczyki.
Nath zakrztusił się herbatą.
***
Oakspark! Oakspark! Już niedługo, ty stary pierdzielu...
Aoife, nucąc pod nosem, wkroczyła do zakamuflowanego w bocznej alejce burdeliku. Na taką fetę musiała się odstawić, a jej doświadczenie mówiło, że w takich trudnych sytuacjach można liczyć tylko na solidarność oraz interesowność kobiecą. Z pieśnią na ustach otworzyła drzwi do saloniku.
- Czołem, dziewczyny! - wszystkie zdrowe? No to cacy. Słuchajcie, idę na bibkę do arystokracji, i nie mam się w co ubrać.
Cztery pary podmalowanych oczu patrzyły na nią tepo i Aoife zrozumiała, że musi podeprzeć solidarność interesownością.
- Która pożyczy mi kieckę, tej rąbnę arystokratyczne wino.
Cztery wykarminowane usta otworzyły się i zaczęły wypluwać serię propozycji, cztery pary rąk obdarły Aoife do naga i zaczęły przykładać do jej ciała kolejne szmatki.
***
I w dużym skrócie, tak wyglądała sprawa z Hindusem i kiecką. Rzeczona kiecka była całkiem mokra i zaczynała chyba farbować, a rzeczony Hindus dogonił Aoife i chyba coś chciał...
- Odczep się! - warknęła i szarpnęła się chyba zbyt mocno, bo zdzirowata kiecka trzasnęła na szwie i żołnierzowi został w ręku fragment jej rękawa.
- Nie. Czemu jesteś taka? - nie dawał za wygraną i Aoife pomału dochodziła do wniosku, że dla jego własnego dobra będzie musiała zaraz dać mu po pysku.
- Bo taka jestem - odpaliła. - Słuchaj, pomogłeś mi tu wejść, jestem naprawdę wdzięczna. Teraz mnie zostaw i się nie przyznawaj, a nie ucierpisz, jasne.
- Niejasne. Nie zostawię. I nie widzę powodu, żebym miał dlatego cierpieć.
Aoife trawiła tę jego spokojną ripostą i próbowała wymyśleć coś mądrego i jednocześnie dość obelżywego, żeby się obraził i wreszcie się odczepił.
- Sir Etherington czeka. Chodźmy się przywitać - wyciągnął do niej rękę i wbrew sobie, wściekła na własną bezradność, ujęła tę dłoń i pozwoliła się prowadzić.
***
Kilka razy wyobrażała sobie, jak będzie wyglądać ta scena, obracała w myśli tysiące możliwości. W żadnym z jej scenariuszy nie było mend... Aoife stała obok Hindusa i starała się ignorować uporczywe swędzenie w intymnym miejscu. Zdzirowata kiecka musiała być zamieszkała, a teraz jej niesforni lokatorzy zaczęli dawać jej w kość.
- ... moja przyjaciółka, Aoife O'Brian - Nath przedstawił ją niczym królową co najmniej i Aoife przerwała próby dyskretnego podrapania się po wzgórku łonowym.
Z rozkoszą odnotowała szok na twarzy sir Etheringotna, starego capa.
- A tak - machnęła dłonią. - Można powiedzieć, że my się właściwie znamy - powiedziała martwym, złym głosem.