Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2011, 23:11   #29
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przez wieki przeczesywali sawanny, polując na nas, lecz wraz z nadejściem Proroka wszystko to uległo zmianie.

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Orientis, Serafin Ehelion, Sihas Blint

Eksplozja granatu uśmierciła większość nienaturalnych much, przeszywając śmiejącego się demona rozkładu setkami odłamków - na wylot, jak przekonał się Seraf, gdy cała jego skóra od frontu pocięta została ognistymi odłamkami miedzi, a siła uderzeniowa zwaliła go z nóg. Nastąpiło to może sekundę po głuchym kliknięciu dochodzącym z magazynka, świadczącym o wyczerpaniu amunicji.
Ostrzał z bezpośredniego bliska nie przyniósł rezultatu, zaś anioł został zupełnie zaskoczony przez kapitana Gwardii, który leżał za nim, nienaruszony. Padł w tył od razu po ciśnięciu granatów, a teraz z pozycji leżącej przetoczył się w tył jakby wykonując przewrót, średnio skoordynowany, ale przynajmniej oddalający go od demona.

Herold zdawał się wyśmiewać modlitwy siostry i egzorcyzmy paladyna. Wybuch spryskał większość z nich posoką, która przypominała treść żołądkową. Nawet Astartes nieomal zwymiotowali. Wysiłki Ardora zdołały jednak utrzymać owady latorośli Pana Śmierci na dystans.

Granat ranił istotę, kapitan Gwardii usunął się z drogi a anioł Imperatora rozpłaszczony został na podłodze i zaraz miał ją zbrukać własną krwią, przebity przez zakrzywione ostrze monstrum. Monstrum, które wydzielało wszechogarniającą i nie do pomylenia woń gnijących ran... Odpaliła resztę pocisków, jeden po drugim a potem całą serię.

Pełzający na dwóch nogach koszmar nie zdawał się jej zauważać.

Za nimi zajaśniała czerwonawa poświata, oświetlająca zbrukany odrażającymi fragmentami nierzeczywistej istoty korytarz i fragment jej samej.
Potem nastała błękitna świetlistość.

Zanim powolny upiór przebił ranionego rycerza, który ustawił miecz do niemożliwego parowania, seria obłoków plazmy pochłonęła jego formę, oślepiając Serafa i pozbawiając go dzierżącej miecz prawej dłoni.

Niewybredny ostrzał miałby też zabić resztę. Jeden wydawało się pochłonie imponującą sylwetkę paladyna, wciąż trzymającego nieprzytomną inkwizytor Coirue, jednak blask rozstąpił się tuż przed nim, a jego skórę poparzyły głęboko jedynie błękitnawe iskry.
Pole ochronne generowane przez Różaniec uratowało im życie.

Drugi miał minął kapitana Blinta i pochłonąć szpitalniczkę Medalae oraz Orientisa. Nagle wystąpił jednak przed nich wciąż wstrzymujący oddech Mantamales z rozłożonymi na boki rękoma i półprzymkniętymi oczyma, spod których dobiegało mdłe, ale białe światło. Identyczna bariera rozjarzyła się przed nimi, a w chwili zetknięcia z nią kuli plazmy obie po prostu zniknęły. Równocześnie inkwizytor doznał spazmu, przez który zwalił się na ścianę, ledwie stojąc na nogach. Z pewnością brak pozostałych demonów umożliwił mu w ogóle to działanie.

Zamknął oczy, osuwając się po ścianie. Krew nie tyle ściekała co otwarcie wypływała mu z naczyń krwionośnych wewnątrz nosa i kącików ust, sprawiając, że całą brodę i szyję miał czerwoną od własnej krwi.

Wciąż też wstrzymywał oddech, zdała sobie sprawę Aleena, gdy roczki przed jej oczyma przyćmiły czerwone światło rzucane przez wizjery i zaawansowane celowniki broni szturmowców, którzy do nich dotarli. Mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa w stopniu, w którym nie mogła poruszyć ręką trzymającą wciąż pistolet. Odczuwała niedowład tej kończyny, gdy bez jej kontroli broń wypadła z jej chwytu.
W płucach zaś bez ostrzeżenia rozgorzał płomień bólu, zupełnie nie kontrolowany. Nie mogła oddychać i krztusiła się. Widziała, że musiała paść na kolana, a Mantamales gestem nakazał chyba jednemu z Astartes coś... czego już nie widziała... i wskazał na nią. Ostatnim widokiem, zanim wszystko przyćmiła ciemność był jeden ze szturmowców podbiegający do inkwizytora i podający mu własny aparat tlenowy z maski.

Sihas widział to samo. Widział, jak siostra się osuwa. Jego płuca walczyły jeszcze chwilę ale przez jego własną siłę woli. Nie czuł kończyn, ale zdołał je zmusić do posłuszeństwa, do powstania z pozycji na czworaka. Widział, jak obok niego siostra z Adepta Sororitas - Hospitaller - osuwa się powoli na ziemię. Obejrzał się po korytarzu. W mdłym świetle czerwieni skóra uśmiechającego się pożądliwie i z satysfakcją Tala miała kolor krwi. Był to ostatni widok, zanim ogarnęła go ciemność...

Ardor Domitianus, Orientis, Serafin Ehelion

Przybyła piątka szturmowców z dwoma operatorami miotaczy plazmowych. Gdyby nie niesamowita skuteczność i siła broni, pewnie zginęliby chwilę po nich.
- Sir, potrzebujecie natychmiastowej pomocy. - usłyszeli po krótkim trzasku uruchamianego vox-głośnika hełmu sierżanta.
- Zamknij się. - odparował Mantamales o głosie zniekształconym przez cenny aparat oddechowy, którym co kilka oddechów dzielił się z nim jeden z szeregowych żołnierzy.
- Ty, będziesz dzielił się tlenem z inkwizytor Coirue - poinstruował drugiego szeregowca, który przerzucił broń na ramię i podszedł do Ardora trzymającego nieprzytomną kobietę. Zdjął maskę i przyłożył do twarzy agentki Ordo Malleus.
- Wy dwaj, ubezpieczacie przód i tył. - zakomenderował do operatorów broni plazmowej, którzy zajęli bez słowa pozycje i czekali na znak do przemieszczania się.
W tym czasie sierżant podszedł do Serafa i chwycił drugą dłoń anioła obiema rękoma, nie bez wysiłku pomagając kolosowi wstać.
- Wy. - zwrócił się do Orientisa, Eheliona i sierżanta inkwizytor z Ordo Xenos. - Zabierzcie ich.

Sierżant chwycił pod lewe ramię nieprzytomnego Sihasa, skinieniem głowy zachęcając przechwytywacza, by mu pomógł. Mantamales odczekał, aż Orientis zabierze siostrę Medalae. Skinął głową, wykazując, że nie uznaje już kronikarza za wroga.

Kiedy jednak skrzyżował wzrok z Ardorem, widać wyraźnie było, że to jeszcze nie koniec.

Aleena Medalae, Sihas Blint

Aleena otworzyła oczy. Znajdowała się w jasnym, oświetlonym pomieszczeniu, nie pasującym do większości ciemnych korytarzy Czarnego Okrętu. Pomieszczenie wyglądało znajomo. Była to sekcja szpitalna, w której spędzała większość czasu na statku.

Poza białymi ścianami rozpoznała po kształcie i wielkości pomieszczenia, gdzie jest dokładnie. Leżała w łóżku, nie w swoim pancerzu czy szatach, ale w białej tunice dla długoterminowych pacjentów. Łóżek na tym niewielkim oddziale było sześć, po trzy pod obiema ścianami. Ona zajmowała środkowe.

Doszedł do niej ból w płucach, z jakim wiązał się każdy oddech. Na twarz założony miała respirator. Na stojaku obok łóżka zawieszona była kroplówka oraz workowaty filtr powietrza, rozwierający się za każdym razem, gdy robiła wydech i zwijający, gdy wdychała oczyszczony tlen.

Nie była tutaj sama - sąsiednie łóżko na końcu pomieszczenia zajmował kapitan Gwardii, którego zapamiętała z tamtego korytarza, gdzie... gdzie... napotkali... te... istoty.

Z żołnierzem obeszli się nieco mniej delikatnie - był wciąż w mundurze i zdarto z niego pas i szelki taktyczne, oporządzenie bojowe i całą broń, zostawiając jedynie jego beżowy mundur, w którym został do łóżka przypięty unieruchamiającymi pasami.

Wyglądało na to, że z kimś rozmawiał, mimo respiratora.. W chwili, gdy się obudziła kończył zdanie i zerknął tylko na nią, ale nie mówił nic więcej. Nikogo w pomieszczeniu nie było.

Po kilku długich i ciągnących się minutach kotarę odgarnęła opancerzona ręka jednego ze szturmowców, który zajrzał do środka. Jeżeli nie liczyć hełmu, miał przy sobie cały rynsztunek jakby gotowy był na misję w każdej sekundzie.

- Wybudziła się. oboje są przytomni. - wypowiedział do vox-komunikatora i zniknął z powrotem za kotarą. Słychać było ruch i przestawianie jakichś mebli oraz zbieranie sprzętu przez szturmowców i po chwili do pomieszczenia wszedł ich dowódca. Nie miał żadnych odznaczeń oficerskich, ale jego postawa wskazywała, że należał raczej do ludzi wydających rozkazy niż je wykonujący.

Nie miał przy sobie broni poza pistoletem. Wszedł, nieśpiesznie spacerując i podchodząc do ich łóżek. Oparł lewą dłoń o dolną poręcz łóżka, które zajmowała siostra szpitalnik, ale wpatrzony był w kapitana.

- Odesłałem personel medyczny. Nie zadawajcie żadnych pytań. Ze względu na wewnętrzne bezpieczeństwo na okręcie interesuje mnie dokładny opis wydarzeń i raport z tego, co zaszło na całe trzy godziny zanim odpłynęliście. Co widzieliście i słyszeliście. Raport sytuacyjny. Zbierzcie przez chwilę myśli... - czarny hełm o jarzących się czerwono wizjerach, przypominających rozżarzone ogniki, odwrócił się w stronę siostry - I przekażcie te informacje. Sytuacja na okręcie jest krytyczna. Żadnych pytań. Wszystko mi jedno, które zaczyna, tylko nie wchodźcie sobie w słowo.

Przez chwilę postukał palcami w pancerną płytę na prawym udzie.
- Zamieniam się w słuch.

Sihas zauważył, że kabura tego tutaj jest odpięta, a to mogło oznaczać tylko jedno.
Wiedzieli, albo się spodziewali. Nikt by tutaj nie zauważył, gdyby ich uśmiercono i zabrano stamtąd.
Gdyby nie więzy, nie uprzęże... Leżał tutaj bez ruchu, milcząc od kilkudziesięciu minut przynajmniej, nie słyszał jednak, żeby ktokolwiek zbierał się w pomieszczeniu za kotarą. Nie czuł też żadnego zapachu, jedyne co dochodziło do jego nozdrzy to świeży i mocny, przyprawiający o ból głowy tlen.

Siostra nie wiedziała... nie miała skąd wiedzieć, czego nie mówić. Ich wersje nie mogą być niezgodne. Jakiekolwiek podejrzenia oznaczają śmierć, a nie jest powiedziane, że ten tutaj nie zastrzeli ich i tak dla bezpieczeństwa. Ale jeżeli chcą mieć szanse, ona nie może...

Tylko jak jej to przekazać?

Ardor Domitianus, Orientis, Seraf Ehelion

Szturmowcy zabrali ich z tamtej z pokładu więziennego. Gdy tylko minęli pierwszą gródź, napotkali zabezpieczający teren pluton. Gdy przybył drugi, jednak grupa szturmowców ruszyła wgłąb pokładu oczyścić pozostałe cele z niedobitków i odnaleźć inkwizytor Koln z Ordo Hereticus.

Drugi pluton zajął się ich eskortą. Jak wynikało ze słów ich porucznika, cały okręt zamienił się w prawdziwe pole bitwy. Na szczęście gdy tylko ogłoszono kod czarny, zabezpieczono wszystkie windy pokładowe i większość krytycznych lokacji Czarnego Okrętu.

Do złych wieści należał fakt, że o ile łączność z mostkiem była, o tyle nikt wysłany tam nie wrócił. Według kapitana główny astropata nie żył a to, co wyszło z jego oczu zabiło połowę obecnych ludzi, a nawigator zapadł w katatoniczną śpiączkę. Coś też próbowało się bezustannie dobić do nich od strony szybu windy. Te prowadzące na mostek zaczynały się niewiele poniżej, w głównej wartowni okrętowej stanowiącej zabezpieczenie przed natarciem abordażowym na wspomniany mostek.
Wraz z pobliskimi korytarzami, był to martwy punkt okrętu. Z wysłanymi tam tracono łączność.

Na szczęście dla dwójki ich nieprzytomnych ludzkich towarzyszy, niewielka sekcja medyczna była pod kontrolą żołnierzy w czarnych pancerzach, korytarze tam prowadzące relatywnie bezpieczne. Szturmowcy i tak mieli problem - musieli w niewiele ponad dwa tysiące osób opanować chaos, który wybuchł obsadzonym ponad sto tysięcy ludzi załogi krążowniku.

Tamtą dwójkę zabrano, a oni skierowani zostali do niewielkiego składu inżynieryjnego, który był bezpieczny. Od zewnątrz korytarz obstawiono szturmowcami, a już w środku skierowany do nich medyk - niewątpliwie nie będący szturmowcem, za to przez Serafa rozpoznany jako członek świty inkwizytor Coirue. Ocucił ją także przy użyciu soli trzeźwiących.

Szarzy Rycerze oczywiście chcieli dozbroić się, teraz, gdy zrobili wszystko co mogli dla Triumwiratu. Coirue jednak ich wstrzymała.

Minęła godzina od kiedy na pokładzie rozpoczął się chaos.

***

Pomieszczenie miało może pięć na siedem metrów. Szczęśliwie dla Astartes, strop był ulokowany dość wysoko. Zgodnie z przyzwalającym gestem inkwizytorki z Ordo Malleus rozsiedli się na metalowych pudłach będących sześcianami o może metrowej krawędzi. Lampa pod sufitem migotała dając z przerwami słabe światło.

Obok wejścia siedział na ziemi nonszalancko Geo Mantamales, w dłoni trzymając serię wydruków-meldunków dotyczących stanu Czarnego Okrętu oraz długą na kilkanaście stron listę psioników znajdujących się na pokładzie, wyznaczonych jako cele do zlikwidowania, zgodnie z bazą danych. Przeglądając ją, od razu przeszedł do drugiej strony od końca, rozważając długo przed wykreśleniem kilku nazwisk.

Istniało duże prawdopodobieństwo, że większość z wykreślonych nazwisk to i tak już nieżyjące osoby. Członek Ordo Xenos nie wydawał się jednak śpieszyć czy być szczególnie poruszony tym faktem. Ignorował wszystko i wszystkich dookoła.

Inkwizytor stała zaś oparta o jedno z pudeł, nieco pochylona, by młody medyk Gwardii wcielony do jej świty mógł swobodnie okręcać jej tors bandażem, który stanowił podłoże prowizorycznego usztywnienia.

Przez ostatnie piętnaście minut Mantamales wyjaśniał jej, co zaszło zanim straciła przytomność.
W pewnym momencie, na koniec spojrzał badawczo na Serafa, po czym zakomunikował:

- Pozostali Twoi bracia... Cóż, obawiam się, że większość z waszej grupy towarzyszącej nam nie żyje. W tym tamci, którzy nie udali się z tobą po nas. - wzruszył ramionami.
- Moje kondolencje, Sprawiedliwy. - cichym nieomal jak szept głosem, o uspokajającej barwie powiedziała inkwizytor z Ordo Malleus, bez cienia ironii. - Część oddała swoje życie, by nas uratować, a pozostali musieli polec oko w oko z wrogiem, którego przysięgali zwalczać. Niewątpliwie są teraz u boku Imperatora, niech jego łaska będzie dla nas tarczą w tej strasznej chwili.

Jej twarz ściągnęła się w maskę cierpienia gdy tylko ściągnięty został z kolei bandaż przez medyka, po czym zaczął spryskiwać go jakąś usztywniającą materiał substancją. Bardzo próbował zachować obojętny wyraz twarzy, ale fakt operowania inkwizytor i sama fizyczna bliskość wobec kobiety, którą niektórzy uważali za świętą wprawiała go w widoczne zakłopotanie, ku uciesze inkwizytora z Ordo Xenos.

- Paladynie... Ardorze Domitianus... - zaczęła, powoli pozwalając słowom przeniknąć uszy słuchających - Jesteś aniołem śmierci Imperatora. Jesteś też żołnierzem. Jeżeli pojęcie łańcucha dowodzenia nie jest ci obce, muszę uznać, że znaczenie słowa Triumwirat jest. - stwierdziła po prostu - Inkwizytor Mantamales najwidoczniej posiadał wiedzę, jakiej ty nie posiadałeś. Tak jak dowódca posiada wiedzę, jaką nie dysponuje żołnierz. Żołnierz ufa mu, wykonując rozkaz. Dzięki temu armia Najwyższego działa sprawnie i likwiduje zagrożenia. Inkwizytor Ordo Xenos może nakazać Exterminatus względem dowolnej planety, jeżeli uzna za to adekwatne rozwiązanie jej problemu. Jest namiestnikiem woli Imperatora, przemierzającym gwiazdy. Jak ja. Wiemy też, że o ile sam... Orientis - skierowała spojrzenie na kronikarza - Nie wywołał tej katastrofy, gdybyś go zabił, do niczego by nie doszło. Sam zdecyduj, czy warto było zapłacić tę cenę. Ponad osiem tysięcy przewożonych na tym okręcie psioników i ofiary latorośli Osnowy to jedna strona szali. - westchnęła z bólu.

- W skrócie - rzucił Geo Mantamales, nie podnoszą oczu znad listy - Jesteś winny temu całemu burdelowi.

Członkini Triumwiratu spojrzała tylko przelotnie na towarzysza, ale po chwili kontynuowała.
- Zwalniam cię z twoich obowiązków i odbieram honory paladyńskie. Możesz powiedzieć, co masz na swoją obronę, albo od razu przyjąć pokutę. - zakończyła bezceremonialnie.

W pewnym momencie drzwi zostały otwarte na oścież i do środka weszła Patricia Koln. Nie była ranna, ale kasłała zawzięcie, a wzrok miała nieobecny. Większość odwróciła głowy, zaskoczona jej wejściem.

Zamknęła jedne z nielicznych na całym okręcie drzwi umieszczone na zawiasach i podeszła kilka kroków do jednego z pudeł, stając niemal na baczność.

- Przedział więzienny oczyszczony, z mostkiem... bez zmian.
- Pole Gellera zabezpieczone? - zapytała Coirue.
- Tak, obstawili je Szarzy Rycerze. Ci, którzy wciąż żyją.
- Myślałem, żeś się udusiła. - rzucił od niechcenia Mantamales.
- Miałam czym oddychać. uwzględniało to płuca serwitora. Tego co obsługiwał konsolę.
- Rozumiem...

Członkini Ordo Malleus zignorowała dwójkę współpracowników i skierowała się do trzech Astartes.

- Posłuchajcie mnie wszyscy trzej. Jeden niewątpliwie potrzebuje lada moment nowej ręki, drugi ma poważne zarzuty z których musi się wybronić a trzeci, o ile wiem, nic nie wie i chce wyjaśnień. Teraz jest na nie czas. - medyk odszedł na bok, a kobieta z trudem wyprostowała się. - Dopóki ten okręt nie wyjdzie z Osnowy, możemy być martwi w każdej chwili. Chcę zorganizować oddział szturmowy złożony z najlepszych dostępnych mi podkomendnych - na czas całej tej kampanii... - stwierdziła, wprawiając Orientisa w dalszą konsternacją.
- Niech będę przeklęta, jeżeli przede mną nie znajduje się właściwy rdzeń, złożony z trzech elementów...

Haajve Sorcane

Niszczyciel miał raptem trzy czwarte kilometra długości od dziobu do silników, toteż po wydostaniu się z windy pokonał dzielącą go drogą przez raptem dwie minuty. Gdy pokonywał ciasne korytarze, wyjące syreny Ducha Maszyny rozświetlające ciemność nie pozwalały mu zlekceważyć niebezpieczeństwa.

Pokonał otwarte na oścież grodzie i dotarł do sekcji dziobowo-torpedowej. Jego nozdrza wypełniła woń przepuszczanych przez nieaktywny filtr hełmu chemikaliów wybuchowych, kadzideł i ludzkiego potu. Pomieszczenie było ciemne, rozjaśniane jedynie łuną ognia i ostrzegawczymi żarnikami.



- CIĄGNĄĆ! - w przeciwieństwie do obrazu, jaki zapadł mu w pamięć, bosman ponaglał załogę do działania odwrotnego niż zwyczajowe - wyciągali torpedę z luku. Drugi luk znajdował się nieomal w urwanej części. Czerwone żarniki ostrzegawcze przy drzwiach do korytarza łączącego luki informował o dekompresji korytarza pomiędzy.
- CIĄGNĄĆ! - powtórzył w takt komendę bosman. Dopiero teraz Haajve zdał sobie sprawę, że dookoła trwa gorejący pożar. Torpedę ciągnęła może połowa wyznaczonych do tego załogantów, reszta bowiem różnymi niepalnymi cieczami zalewałąźródła ognia, rzucającego pomarańczową poświatę na ciemne ściany.
- CIĄ... - zaczął bosman.

Nastąpił wybuch. I panika.

Torpeda zawisła połowicznie, frontem wciąż w luku, połową zaś wystając z niego i nieco się przechyliła przy donośnym zgrzycie metalu. Pomiędzy tłumem eksplodował granat. Załoganci wrzasnęli, rozbiegając się byle dalej - o ile dobrze to ocenił, Sorcane ujrzał ponad dwadzieścia ciał, ruszających się i nie.

Bosman został zaś w harmidrze postrzelony. Leżał we własnej krwi, trzymając się za szyję. Spomiędzy palców wypływała mu krew.

Wtem rozległa się seria strzałów. Sabotażystów musiało być więcej niż jeden...

- ZAPOMNIJCIE O NICH! ROZPIEPRZCIE TĘ TORPEDĘ! - krzyknął... ktoś.

Dookoła rozgorzał... chaos.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 13-09-2011 o 01:07.
-2- jest offline