Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2011, 16:31   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Cena Życia III


Czwartek, 27 październik 2016. 00:02 czasu lokalnego.
Miasteczko Winthrop, gdzieś w górach stanu Waszyngton.


[MEDIA]https://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/Cena9.mp3[/MEDIA]

Łatwo było wyobrazić sobie, że był to tylko sen.
Wieczór, a potem noc dwudziestego szóstego października, zapadły szybko, prawie niezauważalnie. Słońca i tak próżno było szukać na niebie wcześniej tego dnia, a mżawka nie chciała odpuścić, sypiąc z nieba zmrożonymi kawałkami lodu, który na nizinach pewnie byłby znośnym deszczykiem. Tu jednakże były góry, temperatura szybko spadała i już kilka godzin po zmroku miało się wrażenie, że jest środek zimy, a nie jesieni. Mróz łapał momentami, tworząc bardzo nieprzyjemną, niewidzialną warstewkę lodu na górskich, wijących się i wąskich, drogach.
Poza tym było bardzo spokojnie. Właśnie dlatego tak łatwo było zapomnieć. Tu, w górach, daleko od wielkich miast, życie toczyło się inaczej nawet w czasach zupełnie innych, w czasach, w których boisz się, że ta idąca w twoją stronę postać to wcale nie musi być człowiek. Że prędzej czy później zamieni się w bezmyślną maszynę do zabijania. Ci, którzy już to widzieli, wcale nie byli ostrożniejsi od pozostałych. W końcu był to czas, w którym media miały cholernie duży wpływ na ludzi, nieprawdaż?
Winthrop szybko pogrążyło się w ciemności. Części ludzi już tu nie było, inni zasłaniali okna i gasili światła, choć spać nie mogli. Każdy już wiedział, nawet taki, który nie słucha radia i nie ogląda telewizji. Każdy wiedział. Chociaż nie było tu wojskowych ze szczepionkami, chociaż nie było tu zarażonych. A może byli, tylko oni jeszcze o tym nie wiedzieli? Ci, którzy postanowili przeczekać wiedzieli, że nie należy tego sprawdzać.
Niewiedza to błogosławieństwo.
Ale, gdy w miasteczku zaczęły pojawiać się nocą jakieś dziwne, nietutejsze samochody, niemal każdy z nich znalazł się przy oknie. Warkot silników rozchodził się dobrze, nawet mimo mżawki. Czego tu chcieli?! Dlaczego nie pozwalali im zwyczajnie odczekać, aż to wszystko się skończy?!
Wspominałem już może, że ludzie są głupi?


MONTROSE, THOMSON

Nudna, monotonna droga. Zmęczone, obolałe ciało. Thomson z trudem skupiał się na prowadzeniu, wpatrując się w oświetlaną wszystkimi dostępnymi reflektorami szosę. Całe szczęście, że wojskowy wóz miał je całkiem mocne i halogeny przebijały się przez ciemność, wychwytując z odpowiednim wyprzedzeniem wszelkie zakręty. Detektyw nie był jednakże kierowcą rajdowym, a nawet jeśliby był, to i tak pewnie nie przekraczałby pewnej prędkości, która wydawała mu się bezpieczna. Po takich terenach nie jeździło się w ciemności. Nie wtedy, kiedy każdy zakręt mógł być pokryty lodem. A przecież barierki wyglądały tak marnie!
Nie była to oczywiście uczęszczana droga. Nie było mowy o żadnych latarniach. Tylko raz widzieli tablicę z oznaczeniem drogi, kierunkiem i oznaczeniem kilometrów. Wiedzieli gdzie jadą, ale wiedza ta ograniczała się wyłącznie do mapy, którą musieli jeszcze studiować w trakcie jazdy. Nikt nie miał zamiaru wyczekiwać na koniec strzelaniny w motelu, nikomu z nich też nie zależało na ludziach, którzy tam zostali. Cholerny pragmatyzm zwyciężył i teraz pragnęli tylko uciec i uratować siebie. Swoich najbliższych przy okazji.

Wnętrze samochodu było ciasne. Sami ludzie pomieściliby się bez większych problemów, ale mieli tu także sporą ilość ekwipunku, w tym chociażby przenośny generator prądu, który swoje zajmował. A przecież wojskowy Humvee przeznaczony był dla czterech żołnierzy i strzelca, który miał własne, podwyższone siedzenie. I na nikogo więcej. Teraz z tyłu musiało siedzieć pięć osób i choć jedno z dzieci, choć z trudem, to zmieściło się w wysokim bagażniku, to nie było mowy o wygodzie. Wszędzie był metal, a wszystko co dla wojskowych było zbędne - wyrzucono.Silnik warczał, a zmęczony, pozbawiony możliwości spokojnego snu Eathan zaczął płakać. Nathali obijała się wśród ekwipunku, nie mogąc znaleźć sobie wygodnej pozycji. Nikt nic nie mówił, nawet Dorothy, uspokajając najmłodsze dziecko tylko gestami.

Ciszę tę przerwał Thomson tuż przed północą. Skręcił nagle w prawo, zjeżdżając na wąską, boczną drogę.
- Winthrop. Dalej nie ma sensu jechać, a tu jest jakiś motel.
Pojawiło się kilka niewielkich latarni, a potem motel, zbudowany w podobnym stylu od tego, z którego uciekli niedawno. Ten jednak przeznaczony był także dla tych, którzy mieli zamiar pozostać w tej pięknej okolicy na dłużej - pokoje miały osobne korytarzyki, były większe, a na dodatek wyposażenie w sanitariaty wydawało się znacznie lepsze. Dodatkowo obok znajdowała się gospoda, teraz zamknięta Przynajmniej tyle wywnioskowali z zewnątrz, bowiem samo miejsce było ciemne i ciche. Światło paliło się tylko w jednym z pokoi. Jakaś lampa na zewnątrz oświetlała szyld, wytarty już mocno napis "River Run". David zgasił silnik, wychodząc na zewnątrz z długą bronią w ręku. Odbezpieczył ją, rozglądając się na boki. Światło nagle zgasło, a lufa karabinu natychmiast powędrowała w górę, prosto w odpowiednie okno.
Ludzie zmieniają się szybko, czasami wystarczy jeden impuls. Jak ten nazywający się wirusem X. Nieufność szerzy się wtedy błyskawicznie.


JORGENSTEN, GREEN

Radcliffe zniknął w ciemności, a oni nie mieli zamiaru go ścigać, zwłaszcza, że za diabła nie byli w stanie tego zrobić. Goran klął straszliwie, podwijając nogawkę. Kula przeszła na wylot, nie zatrzymując się na kości, ale i tak bolało jak skurwysyn a na dodatek krwawił niemal jak zarzynana świnia. Daleko temu było do śmiertelnej rany, ale teraz także Jugol nie był w stanie samodzielnie chodzić, a biorąc na dokładkę skręconą stopę Jorga, sytuacja była paskudna. Wtedy też się zorientowali, że jeden z Humvee właśnie odjechał. Thomson i kobiety najwyraźniej nie chcieli zostawać w towarzystwie nieprzewidywalnych znajomych z bronią, ich sprawa. Zwłaszcza, że drugi wóz zostawili.
To na głowie Swena zostało przygotowanie do drogi. Tylko on poruszał się w miarę sprawnie, a rodzina właścicieli chyba zapadła się pod ziemię. Albo uciekli gdzieś w las, albo schowali się w piwnicy, tego Jorgensten też sprawdzać nie miał ochoty. Znalazł trochę żarcia, które mógł dorzucić do tego, co już w Humvee było. Samochód właścicieli był niestety na benzynę, nie ropę, więc nijak nie było zdobyć dodatkowego paliwa, a zamiana nie wchodziła w grę. Wojskowy wóz był o wiele lepszy od starego gruchota. Nawet jeśli nie miał wygód i nawet ciężko ranny Green musiał w nim bardziej siedzieć, niż leżeć. Nie chcieli tu jednak zostawać, zdecydowanie potrzebowali innego miejsca.

Wyruszyli w drogę zaraz po spakowaniu wszystkiego, czego potrzebowali i co udało się znaleźć w motelu. Niestety broszury turystyczne były stare i niezbyt dokładne, tutejsi właściciele bardziej musieli liczyć na przejezdnych a nie turystów chcących zwiedzać okolicę. Była za to mapa, dość dokładna, a Route 20 prowadziła do miasteczek, w których najpewniej można było dowiedzieć się więcej. Może coś przy okazji wymyślić?
Na razie nawet sama jazda nie była niczym przyjemnym. Brał lekki mróz, tu w górach niezbyt zaskakujący, ale w połączeniu z nieprzyjemną mżawką sprawiał, że jazda po krętej szosie, oświetlanej wyłącznie reflektorami, była wyzwaniem. Takie wyzwania Jorg nawet lubił, niestety to było jeszcze utrudnione przez skręconą stopę, która pulsowała tępym bólem, wzmagającym się przy każdym jej poruszeniu. Trzymana na pedałach wymuszała kontrolowanie prędkości tak, aby nie musieć nią zbyt często poruszać. Mimo wszystko utrzymywał całkiem dobrą prędkość, jadąc pewnie i płynnie, co było błogosławieństwem dla Johna, ułożonego z tyłu. Jego bolało już zupełnie wszystko, gdy niewygodne wnętrze obijało jego kości a przede wszystkim - rany. Kilka razy tracił i odzyskiwał przytomność, wiedząc, że potrzebuje lekarza. Inaczej mógł tego nie przeżyć. Mógł nie mieć możliwości pomocy rodzinie. Jego dwaj towarzysze o to nie dbali, ale dla niego było to coś, co utrzymywało przy życiu. Nie powiedzieli mu nawet, co zamierzają. Ale z drugiej strony, wzięli go ze sobą.

Sprawna jazda pozwoliła im minąć tablicę "Winthrop" około północy. Miasteczko było już ciemne, większość ludzi, jeśli jeszcze żyli, zapewne spało lub uciekało gdzieś daleko. Latarnie oświetlały tu drogę, dając pewność powrotu do jakiejś cywilizacji. Było cicho, choć z naprzeciwka nadjeżdżał właśnie samochód, taksówka jak się zdawało. Pierwsza oznaka życia, jaką widzieli od czasu nieszczęsnego motelu. Tamten jechał szybko, może nawet za szybko. I nagle skręcił, uderzając z hukiem o barierkę niewielkiego mostu, prowadzącego przez jakąś tutejszą rzeczkę. Podbiło mu koła, a gwałtowny skręt kierownicy sprawił, że samochód przewrócił się najpierw na bok a potem na dach, przejeżdżając w tej pozycji jeszcze kawałek i zupełnie tarasując przejazd. Mogli ich staranować, ale nagle ze środka zaczęli wychodzić ludzie.
Wyglądali na żywych, ale i przerażonych.
Swenowi niezbyt na nich zależało, ale nawet on musiał przyznać, że Humvee nie jest niezniszczalny i uszkadzanie go w próbie staranowania leżącego wozu nie ma większego sensu. Przynajmniej nie w tej chwili, gdy zatrzymywał wojskowy pojazd kilkanaście metrów od wypadku. Świecił im reflektorami po oczach, więc nie mogli wiedzieć, kto siedzi w środku.


JILEK

Stiegler.
Słowo to powracało do niego jak mantra lub uporczywy, nijak nie dający się ubić komar. I tak samo jak ten komar, uderzało w losowy punkt, pozostawiało ślad i nie opuszczało zbyt szybko. Czy miał koszmary? Och, o koszmarach najpewniej mógłby napisać prawdziwą, solidną epopeję, gdyby ktoś chciał czytać tego typu syf. Nie, Jacquelyn nie takie pytania zadawał, nie miał też ochoty na żadne odpowiadać. Jego życie było obecnie bardzo ograniczone, gdy przechadzał się po ulicach swojego rodzinnego miasta. Burlington. Niewiele tu zostało, nawet jeśli w teorii wszystko było na swoim miejscu. Nawet ludzie, choć to pojęcie trzeba było lekko, a może nawet bardzo, nagiąć. Wirus X dotarł tu z prędkością rozpędzonego pociągu magnetycznego. Niewiele po sobie pozostawił. Jilek zaś nie szukał zbyt uważnie, zajęty zdecydowanie bardziej tym, jak pozostać przy życiu. Miał przecież swoją misję. Swoją mantrę.
Stiegler.

Musiał przyznać, że jego poszukiwania wcale nie okazały się zupełnie bezowocne. Pewnie, nie było większych możliwości, aby dowiedzieć się konkretów, zwłaszcza, że nie było kogo pytać, ale za to paniczna ucieczka lub kolejna przegrana bitwa z zarażonymi zostawiały ślady. Takie, z których mógł obecnie sam skorzystać. Sama Umbrella nie zostawiła po sobie wiele, oni na to byli za sprytni. A może cała ta sprawa z wirusem to tylko i wyłącznie ich sprawka, starannie zaplanowana? Tu mógł tylko zgadywać i wolał na razie tego nie robić. Ale nazwisko znalazł na liście, na której nigdy by się znaleźć go nie podejrzewał. Liście policyjnej, w jednym z pustych już teraz komisariatów. Musiał tylko rozwalić łby dwóm, którzy niegdyś w tym miejscu pracowali. Ich egzystencja skończyła się szybko. Lista natomiast zatytułowana była "poszukiwani przez Umbrellę, potencjalni sprawcy rozpylenia wirusa.". Pisana odręcznie, pewnie spisywana przy rozmowie telefonicznej. Były nazwiska. W tym dwa znane. Może nie dziwił się bardzo temu, że była tu Maria Boven. W końcu nie wydawała się zła. Ale, że znalazł tu także Arnolda Stieglera?

Niewiele miał czasu, zanim zarażeni "zapukali" do drzwi komisariatu. Miał go jednak wystarczająco, aby odczytać z tych wszystkich raportów i podejrzeń kierunek, w którym powinien podążyć. Wschód. To było wręcz jednoznacznie. Wystarczyło zabrać jakiś wóz i spieprzyć, jak już zrobili wszyscy ocalali. Lasy i góry były teraz ratunkiem, jedyną możliwością przetrwania. Tam kierowali się wszyscy. Tam ponoć skierowali się ludzie z listy. Góry. Route 20, które wieczorem 26 października doprowadziło go do małego Winthrop, do domku w motelu "River Run", którego właściciel był tak zaskoczony pojawieniem się klienta, że wepchnął mu klucze, chwilę potem pakując najważniejszą część dobytku, rodzinę i siebie samego do wysłużonej terenówki i odjeżdżając. Tyle go widział.
Usłyszał, że nie ma zamiaru pozostawać w tym miejscu ani chwili bliżej. Everett przecież było ledwie -set kilometrów stąd! Ciekawe czy zdawał sobie sprawę, że Everett było tylko małym wycinkiem narodowej tragedii. Jileka to już niewiele interesowało. Znalazł dogodną bazę wypadową. Teraz musiał się tylko zastanowić co dalej.
Gdy przed północą pod motel podjechał samochód, nie przejął się zbytnio. Wyjrzał jednakże i dopiero wtedy zaklął szpetnie, gasząc światło. Ale było już za późno, dostrzegli to. Z wojskowego Humvee wyszedł facet z M-16 w łapie i najwyraźniej wojskowym mundurze, na który narzucił jakąś kurtkę.
Czego tu chcieli?! Potem ze środka wysiadła jeszcze kobieta. A więc gliny skierowały go w dobrą stronę. Zadziwiające. Maria Boven wyglądała na zmęczoną.
 
Sekal jest offline