Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2011, 21:08   #4
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Definicja bólu zamyka się w wielu różnych słowach. Cierpienie, udręka, boleść, mordęga i wielu, wielu innych. Ból, według Międzynarodowej Organizacji Badania Bólu, jest „nieprzyjemnym doświadczeniem czuciowym i emocjonalnym związanym z rzeczywistym lub potencjalnym uszkodzeniem tkanek lub opisywanym jako takie uszkodzenie”.
John Green znał tą definicję, kiedy kilka lat temu walczył o życie postrzelony przez szaleńca. Znał ją cholernie dobrze.

Teraz, w ciągu doby, jego życie znów dokonało zawrotnego obrotu. Z bezpiecznych, niemalże nudnych torów bogatego turysty, zmieniły życie Greena w koszmarną walkę o życie. By ją wygrać, by dotrzeć do rodziny, był gotów poświęcić bardzo wiele. Nawet zabić, – co udowodnił podczas obrony schroniska przed żołnierzami. Nawet skazać na śmierć szaleńca, który jednak nic złego mu nie zrobił. Posłał dwa wilki – Gorana i Swena - na innego wilka – Daniela.

Leżąc w przepoconej jego własnym smrodem pościeli, John Green zamykał oczy i wsłuchiwał się z bijącym sercem w ciszę nocy. Słyszał silniki samochodu, słyszał strzały i krzyki. Wtedy, w tej jednej chwili, gdy ciszę motelu przecinały odgłosy strzałów, czarnoskóry mężczyzna zaciskał powieki do bólu, aż z kącików oczy popłynęły mu łzy.

Oczyma wyobraźni widział twarz Daniela. Wyczuwał w nim od samego początku jakieś mroczne pokłady szaleństwa, jakieś straszne, nienazwane zło. Nie wątpił w to. Znał się bardzo dobrze na ludziach, a takich jak Radcliffe powinno się zamykać w odpowiednich zakładach dla bezpieczeństwa innych ludzi. W głębi duszy John ucieszyłby się, gdyby to on zginął.

Jakiś czas później przyszli do niego.
Obaj. Goran i Swen. O dziwo nie po to, by zastrzelić go w łóżku, lecz by go stąd zabrać. To było niespodziewane uczucie.

Wcześniej bowiem inni ludzie, rodzina, której zaufał, tak zwani „normalni ludzie”, ludzie z dziećmi, które John zasłaniał własnym ciałem przed pociskami zbirów z Umbrelli okazali się być o wiele bardziej podli, niż dwóch zbirów z motocyklowego gangu. Tak zwana wykształcona, zapewne wierząca głęboko amerykańskie wolności grupka, kiedy tylko wyczuła smród problemów, wsiadła do samochodów zostawiając Johna Greena na śmierć. Pewnie myśleli, że jest nic nie warty. Pewnie mieli go głęboko gdzieś. Pewnie cieszyli się w duchu, że czarnuch już nie kręci się koło ich dzieciaków. Dla Johna Greena, majaczącego w gorączce, okazali się nad wyraz podli. Dużo gorsi niż ludzie, których mieli pewnie za degeneratów. Świat faktycznie stanął na głowie. John przełknął jednak tą gorzką pigułkę. Przełknął z pokorą. Jeszcze raz, w ciągu tej całej szalonej doby, jego zdolności psychologii, z których był tak dumny, okazały się nic nie warte.

Kiedy Swen i Goran przenosili go do samochodu, stracił przytomność.


* * *


Ocknął się już podczas jazdy. Przez chwilę nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje i gdzie się znajduje. Szybko jednak ból przypomniał mu o prawdziwych wydarzeniach. Przypomniał mu o wiadomości od przyjaciela z Bostonu. Wieści o bliskich. Zacisnął zęby. Zawsze był twardzielem. Wszyscy tak sądzili, i to nie bezpodstawnie. Kiedyś, w dzieciństwie, z otwartym złamaniem ręki, sam przecież poszedł do szpitala. John Green nie dal się złamać. Przez całe życie. Nikomu. Nigdy. Teraz też miał zamiar walczyć, póki tliła się w jego ciele chociaż jedna mała iskierka życia. Pewnie przodkowie, którzy uciekali z plantacji bawełny w czasach kolonialnych, byliby teraz z niego dumni.

Gorączka znów się nasiliła. Tym John tłumaczył sobie ten dziwny tok myśli.

W tylnym lusterku złapał spojrzenie Swena.

- Dziękuję – powiedział na tyle głośno, by go usłyszeli. – Dziękuję, że mnie nie zostawiliście, bym zdechł jak pies.

Nie wiedział, czy go zrozumieli. Miał nadzieję, że tak.

Chciał wtedy powiedzieć jeszcze „jestem waszym dłużnikiem” ale ugryzł się w język.

Ostatnio złożona obietnica kosztowała go dokonanie trudnego wyboru. Był jednak ich dłużnikiem i dług ten zamierzał spłacić, jeśli tylko zdarzy się sposobność.

John Green przyjął pozycję, która dawała mu pozory najmniejszego dyskomfortu, ale i tak bolało go całe ciało.

- Co za geniusz medycyny, powiedział kiedyś, że ludzkie ciało może odebrać tylko najsilniejszy bodziec bólu. – pomyślał czarnoskóry mężczyzna opierając policzek o boczną, chłodną szybę. – Cwaniak powinien oberwać, tak jak on teraz. Doktorek przemądrzały!

Drżącą dłonią John sięgnął po fiolkę z lekarstwem przeciwbólowym., lecz po namyśle schował ją do kieszeni kurtki. Obok pistoletu – prezentu od Swena. Tego samego pistoletu, z którego strzelał do maszkaronów przy tamie. Z tego samego, dzięki któremu ocalił życie Nathana, kiedy jeden z tych stworów owinął go swym jęzorem. Ciekawiło Johna, czy zostawiając czarnego turystę marzącego o odnalezieniu własnej rodziny na pastwę trójki potencjalnych psycholi, Dorothy i jej siostra poświęciły mu przynajmniej chwilę wahania. Czy odczuwały chociaż cień wyrzutów sumienia? Bo nadal próbował zrozumieć, cóż takiego on uczynił, że uciekinierzy skazali go na śmierć? Skazali na śmierć, mimo tego wszystkiego, co dla nich starał się zrobić i co zrobił? Czy jedynym powodem był fakt, że wojsko wstrzyknęło mu coś, co ponoć mogło zmienić go w krwiożercze monstrum.?

Green zaśmiał się cicho zaciskając zęby z bólu.

To w sumie był dobry powód. Ale Johna nie przekonywał.

Po chwili porzucił te gorączkową galopadę myśli. Bo Green miał to w dupie, szczerze mówiąc. Powinien się cieszyć, że dwóch z tych „psycholi” okazało się jednak porządnymi ludźmi, oczywiście porządnymi na swój dziwaczny, gangsterski sposób. Modlił się tylko cicho, by Nathali i Ethanowi nic się nie stało. Dzieciaczki nie zasłużyły na śmierć czy zły los. Gdyby tylko mógł, John dalej by je ochraniał, najlepiej jak tylko potrafił.
Wywołane wzruszeniem, bólem, a może gorączką łzy popłynęły po jego twarzy. Kilka kropel. Potem samochód wziął zakręt, a John znów odpłynął w nieświadomość.


* * *


Obudziło go gwałtowne hamowani i huk wystrzałów. Jeden i drugi. Ręka Greena sama powędrowała do kolby pistoletu. Szok. Jak ludzi zmienia sytuacja w jakiej się znajdują.

Usłyszał końcówkę rozmowy z człowiekiem, który właśnie stracił syna.

- Swen – wyjąkał z trudem – Zatrzymajmy się ... na moment. Muszę ... zmienić opatrunki. Może ... gdzieś w pobliżu ... znajdziemy .... jakieś miejsce.... z apteczkami i ... środkami przeciwbólowymi.... zapytaj go.

Sam by porozmawiał z tym człowiekiem, lecz chyba był na to jeszcze za słaby.

Nadejście ciemności przyjął z niespodziewanym rozbawianiem.

Zachichotał, mimo bólu, jaki sprawiał mu śmiech.

Goran spojrzał na niego zdziwiony.

- Wiesz – wykrztusił Green – Jak zamknę oczy ... i nie będę się ... uśmiechał, nikt mnie ... w tych .. ciemnościach ... nie znajdzie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-11-2011 o 17:46. Powód: literówki
Armiel jest offline