Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2011, 13:00   #62
Kawairashii
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Salvation through Sacrifice

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RyAt4AcWUK8&feature=related[/MEDIA]



***

Henry Bevoushi
Starzec ruszył w kierunku dziedzińca, James wybiegł kilka metrów za nim, po czym wrócił się po Maksa. Burza nabierała na sile, błyskawice raz po raz kłuły ziemię, niby niezręczny skrytobójca. Grom przetaczał się tam i z powrotem po ciemnych, chłostanych deszczem budynkach. Noc była czarna jak wnętrze kota. Można by uwierzyć, że właśnie w taką noc bogowie przesuwają ludzi niczym pionki na szachownicy losu.

Henry zsunął się w dół po zboczu krateru, hamując dopiero uderzeniem w namiot. Burza naprawdę dawała z siebie wszystko. Miała swoją wielką szansę. Przez całe lata wędrowała po prowincjach, wypełniając pożyteczne prace jako szkwał, nabierała doświadczenia, nawiązywała kontakty, od czasu do czasu zaskakiwała niczego niepodejrzewających pasterzy albo łamała młode dęby. A teraz wolne miejsce w pogodzie dało jej okazję, by się wykazać. Rozbudowywała rolę w nadziei, że zauważy ją któryś z wielkich klimatów.

Materiał puścił, wojak wskoczył do wnętrza namiotu. Zza kurtyn rozbrzmiewały pomrukiwania cieni, ich ryki i wołania. Henry spojrzał w górę, grube krople rozpryskiwały mu się na twarzy, namiot miał podziurawione sklepienie. Kontury towarzyszy rozbłysły przy uderzeniu jednej z błyskawic. James podtrzymywał Maksa, szabla wypadła mu z dłoni i zsunęła się w stronę namiotu po śliskim zboczu.

To była dobra burza. Cechowała ją godna uwagi żywotność i pasja. Krytycy zgodnie oceniali, że jeśli tylko nauczy się panować nad swymi gromami, będzie w najbliższych latach burza wartą zobaczenia. Wyklute spod skorupy miasta, dziko rosnące drzewa huczały oklaskami, pełne mgieł i zerwanych liści.

-Maks nie czuje się dobrze, zwolnij
Nalegał James podtrzymując chwiejącego się kolegę. Henry przetoczył się wokół drewnianego stołu piknikowego, wyszczubił nos za zasłonę stanowiącą wejście do namiotu. Część schronienia była obalona, maszty niewytrzymały próby czasu. Maks zakaszlał, krótkie spojrzenie w tył. Henry zdecydował się na wyjście, ściskając silnie sauera w dłoni, wystawił jego lufę poza namiot. Na zewnątrz stała amfibia wojskowa, z jakieś dwadzieścia metrów za nią, po lewej stronie stał kolejny namiot, ze stołem piknikowym wystawionym na zewnątrz.

Pewien cień czmychnął na granicy wzroku, ciarki przeszyły podudzia starca. Henry obrócił się i w drugą stronę, po prawicy amfibii leżało przewrócone ogrodzenie, a za nim kolejne tym razem stojące. Kilka cieni przemknęło pokracznym krokiem w nieznanym kierunku. Robin zwabiała je ku sobie bielą swojego futra, tym samym odwracając uwagę od trójki mężczyzn pokonujących ukradkiem dziedziniec.

Szybki wdech i przebieżka w stronę pojazdu, starzec oparł się o jedno z kół sprawdzając drogę. Tył amfibii był rozwarty, z klapą wyrwaną na zewnątrz. Z jej wnętrza wystawała noga w wojskowym bucie. Żołnierz rodził nadzieje na solidny łup; żywność, broń, radio, bandaże.

Henry obejrzał się na namiot, z którego powinna wyjść dwójka jego kompanów.
James i Maks długo nie dawali znaków życia. Wśród wszechobecnego szumu, wojak nie zdołał wyśledzić tupotu stóp. Grom uderzył w dziko rosnące drzewo, łamiąc je i torując jego upadkiem drogę pomiędzy namiotami nieopodal. Henry był sam.

Piotr Sowiński
Robin wpatrywał się w pustkę. Piotr niechętnie przyjmował salwy ciężkich kropel chłostających go po twarzy, kombinezon nie był dostatecznie rozciągliwy by mógł schować pod nim głowę. Dziedziniec z polem namiotowym, na który oboje mieli wgląd był kompletnie zawalony do poziomu kanalizacji, mimo to większość z rozstawionych namiotów i labiryntu zasiek przetrwało upadek na skruszonych chodnikach i fragmentach jezdni. Tu i ówdzie walały się przewalone drzewa i samochody. W pewien sposób tłumaczyło to obraną przez Żuka, krętą drogę do stacji.

Było kilka możliwych ścieżek prowadzących na szczyt urwiska, na którym to znajdowało się wejście do kolei podmiejskiej. Jedno z nich, najbardziej oczywiste, rusztowanie, legło w gruzach pięć metrów poniżej, a wokół niego zbierał się ospały komitet powitalny. Grupa przedstawicieli o wątpliwie szlachetnych zamiarach i otwartości poglądów na wzbogacanie ich lokalnego folkloru kulturowego zbędnymi mniejszościami etnicznymi, tudzież żywymi jednostkami w ogóle.

Ciała, co starszych lokatorów bagien mozolnie wyciągały swe ramiona wzwyż, wymijane przez niemałą grupę, co świeższych nabytków cmentarzy pola namiotowego, bardziej żwawych jednostek o oczach wirujących niczym dzikie łasice, poszczekujących na siebie nawzajem, grożących kłapnięciami pysków i pomrukiwaniem.

Zaraza nie znała litości, ciała wystawiały swe języki, szczerząc kły i wystawiając dłonie w kierunku pary na szczycie wierzy, którą stanowiło wystające nad poziom zawalonej jezdni wejście do metra. Wejście na jej szczyt nie zajęłoby średnio rozgarniętej małpie nawet dziesięciu sekund, jednak dopóki Robin stał na szczycie, dopóty żadne z nich nie gromadziło się w innym punkcie niż strącone przez chłopca rusztowanie.

Piotr rozejrzał się po cieniach, były wśród nich ludzie na zawsze przykuci do wielkich plecaków kempingowych, starcy i dzieci potrącane przez ociężałe kobiety w nieustannej ciąży, byli policjanci, lekarze, studenci i zwykli szarzy ludzie. Porośnięci bluszczem i oszpeceni śladami kul i zębów, z wywieszonymi szczątkami flaków, pozbawieni kończyn czy tułowia, kroczących z zaledwie połową czaszki bądź brakiem dolnej szczęki. Piotr zakrył usta, mierząc tych wszystkich nieszczęśników. Nic nie było wstanie przygotować go na taki widok, mężczyzna poczuł wilgoć pod powiekami i ciężar własnego serca.

Alice.
Tylko o niej teraz myślał. Nie takiej przyszłości jej życzył. Nie, nie miał nawet odwagi o tym myśleć. Bosak wypadł mu z dłoni uderzając o ziemie. Oko, które zdołało dogonić dwójkę, stało za Robin i uważnie badało zawartość worka zawieszonego tuż przy pasie dziecka. Tym samym, do którego Robin włożył nasiona od Skały.

Piotr dostrzegł grupę towarzyszy na granicy wzroku zsuwających się do krateru pola namiotowego. Kilka sekund później piorun trafił w drzewo nieopodal, kładąc w pół jeden z namiotów. Było ich pełno, prawdę mówiąc gdyby nie one, już wcześniej zleciałaby się do nich o wiele większa chmara ‘cieni’. Głęboko wewnątrz, Piotr czuł, że na obecną sytuację nie ma innego lekarstwa niż kulka. Mężczyzna mógł się tylko modlić by trójce jego towarzyszy nie stało się nic złego.

Z metra dobiegł odgłos startującego silnika, Żukowi powiodło się uruchomienie kolejki.
Jeden krok do przodu, pomyślał Piotr, po czym zmarniał, wiedząc, że to dopiero początek ich podróży.

***
Moc jest w tobie;
(Jeśli coś pominęłam, proszę mnie poprawić)

Henry Bavoushe
-Kocioł: 2 lvl
(+/-/-/-/-/-)

Piotr Sowiński
-Stróż: 2 lvl
(-/-/-/-/-/-)


***
Zbrojownia i ekwipunek;
(Ostatnio nie w pełni przedstawiłam wasz ekwipunek)

Henry Bavoushe
Kombinezon – lekko ubrudzony, niebieski kombinezon elektryka
Szal – ciepły, metrowy szal w przekątne grube czarno, białe pasy.
Torba – poręczna torba naramienna.
Guma do żucia – wewnątrz torby
List – biały list w otwartej kopercie
Pistolet - Sig (Sauer) P220-9
Strzelba – dwulufowa strzelba spiłowana w połowie długości
Naboje – (proszę mnie poprawić jeśli źle spamiętałam) 14 naboi do Sauer’a i 3 do Strzelby

Piotr Sowiński
Kombinezon – lekko nadszarpnięty pomarańczowy kombinezon więzienny (przynajmniej takim się wydaje)
Szal – ciepły, metrowy szal rozdarty na pół w 1/3 długości, koloru fioletu
Klucz francuski – solidny, srebrno czerwony klucz francuski w doskonałym stanie
Listy – mokry list zaadresowany do siebie, do Rebeki oraz do Alice
Bosak – z filetem z aligatora wewnątrz siatki zawieszonej na samym końcu


***
Wybieraj rozważnie;

Henry Bevoushi

[Łup: Skupiasz swoją uwagę na zawartości amfibii.]

[Rekonesans: Będąc pewien swych umiejętności przeżycia ryzykujesz dokładniejszy zwiad okolicy (uwaga, pamiętaj o wadzie wzroku).]

[Pasterz: Zmartwiony nagłą ciszą, wracasz się po kompanów.]


Piotr Sowiński

[Zjednoczenie: Wypatrujesz trójki towarzyszy i planujesz sposób, w jaki mógłbyś im pomóc. Może jest jakieś inne wejście do stacji?]

[Nasiona: Przypominasz sobie pamiętny sen, w którym to pewna postać uczyła cię o istotności nasion God Seed, oraz uwagi jaką poświęcała im Skała i Robin. Badasz zachowanie Oka.]

[Podróż: Rezygnujesz z oglądania wyników działań Mort’a, kierując swe kroki do kolejki.]
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 25-09-2011 o 16:52. Powód: Literówki
Kawairashii jest offline