Margaret starała się ignorować osobę gadatliwej Irlandki. Cóż z tego, że należały do tej samej Tradycji. Sposób mówienia, a także słownictwo, jakiego używała kobieta najlepiej wskazywały na jej pochodzenie. Kontrowersyjny strój i zachowanie dodatkowo świadczyły o tym, że w jej wychowaniu czegoś zabrakło, być może odpowiednich wzorców. Jakie by tego powody nie były Aoife była grubiańska, zachowywała się - delikatnie rzecz ujmując - niestosownie.
Jakie były powody, dla których ta - wyglądająca jak najzwyklejsza dziwka - dziewczyna znalazła się w tym towarzystwie, pani Twisleton nie miała zielonego pojęcia. Podobnie jak nie miała pojęcia, co skłoniło porucznika Rao do zabrania jej w takie miejsce.
Meg ze współczuciem spoglądała na gospodynię. Wiedziała, ile wysiłku musiało kosztować Sylivię przygotowanie całego przedsięwzięcia. Z doświadczenia wiedziała ile pracy wymaga sporządzenie menu i dopilnowanie służby. Widziała złość w oczach kobiety spowodowaną impertynencją panny O'Brian. Widziała, a jednak jedyne, co mogła zrobić to uśmiechem i dobrym słowem starać się dodać otuchy pani domu.
- Wyborna pieczeń, Lady Sylivio - rzuciła z uznaniem. - A te paszteciki - dodała z uśmiechem - niebo w ustach.
- Ależ dziękuję. - Sylivia odwzajemniła uśmiech, ale był on wyjątkowo sztuczny. - Nie należy po prostu rzucać pereł przed wieprze. - Ale to już bardziej powiedziała do swojego męża.
- Święte słowa, święte słowa. - Dodała pani Swanson.
-A skoro już jesteśmy przy tym temacie. To czy za tym przyjęciem, kryje się jakiś powód? Ogłoszenie czyichś zaręczyn, może?- spytał Roger wtrącając się do rozmowy. Nie wiedział, czemu został zaproszony do Oakspark. Samego Etheringtona nie znał wszak, nawet wtedy gdy jeszcze mieszkał w Bath.
- Haward? - Pani Ethernigton pytająco spojrzała na męża. - Zapraszasz gości i nie informujesz ich z jakiej okazji.
- Panie Attenborough. - Odezwała się milcząca do tej pory Mireia de Mendizába. - Mamy okazję świętować urodziny naszego gospodarza. - Obdarzyła Etheringtona przy tym ciepłym uśmiechem gospodarza.
- Zaręczyny?? - Haward Etherington uśmiechnął się do sir Rogera. - Ja żonaty jestem. Ale pan...
-Ale dzieci pan ma.- odparł Roger i dodał.- Życzę więc zdrowia na kolejne lata. Wszak zdrowie to bezcenna rzecz, w każdym wieku.
Potarł podbródek w zastanowieniu.- Nie byłem przygotowany na przyjazd na urodziny. Proszę wybaczyć tę niezręczność z mej strony, ale... Niestety, zaproszenie dotarło do mnie zbyt późno. Pewnie przez jakieś zamieszanie na poczcie.
- Ja również nie ubrałem się zbyt stosownie, na tak uroczystą okazję. Następnym razem wybiorę bezpieczne rozwiązanie i włożę mundur jak porucznik Nath- wtrącił, milczący do tej pory Rudolph. Istotnie jego strój był bardziej odpowiedni na piknik i partyjkę golfa niż na elegancką kolację.
-Mundur? W jakiej formacji pan służył?- spytał uprzejmie Roger, dzieląc swą uwagę pomiędzy Rudolpha, a rozmowy hindusów.
-Pułk Lancashire Fusiliers, wojska lądowe. Długo się nie nasłużyłem, ale zdążyłem trochę powalczyć- Rudolph taktownie zamilkł, nie chcąc wspominać o konflikcie w którym pani domu straciła brata.
-A więc mamy w swym gronie bohatera wojennego.- wbrew temu co się można było spodziewać, w głosie sir Rogera nie było ni śladu ironii. Tylko suche stwierdzenie faktu.
A półtorej godziny później, nastąpiło zdarzenie, które wywołało mały wstrząs wśród biesiadników. Wstrząs związany z przybyciem państwa Chisolm i “wypadkiem” na drodze.
__________________ W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć. |