Maya nienawidziła wojny i walki. Przypominała sobie w jednej chwili szaloną siłę, która zniszczyła jej rodzimy świat. Ward długo nie mógł od niej wyegzekwować ćwiczeń z mieczem świetlnym. Zwyczajnie nie mieściło sie jej w głowie jak istoty światłe, miłujące pokój i zgodę mogły swoim symbolem uczynić narzędzie zniszczenia. Skręcenie własnego oręża zajęło jej najwięcej czasu ze wszystkich uczniów Karnisha. I sięgała po niego naprawdę rzadko, tylko jeśli nie było innego wyjścia. Tak jak tej nocy.
Widząc jak sithowie zachodzą Qel-Dromę od tyłu pozostało jej tylko wyskoczyć ze swojej kryjówki. Dziewczyna pchnęła przeciwnika i zawirowała ze swoim błękitnym ostrzem na małej polance. Uchylając się i parując kolejne ciosy starała sie osłaniać plecy Edrica.
Szło im dobrze, przynajmniej na jej niedoświadczone oko. Do chwili gdy na horyzoncie pojawił się Massassi. Dziewczyna naczytała sie o nich dość żeby wiedzieć, że nie jest dobrze. Kiedy ten zignorował ja skupiając sie na towarzyszu serce podeszło jej do gardła. Wszyscy pozostali sithowie rzucili sie na nią i dziewczyna rozpaczliwie manewrowała pomiędzy ich ostrzami próbując zbliżyć się do Qel-Dromy, to wielkie bydle nie było przeciwnikiem dla jednego. Niestety pilnowanie przy tym własnej głowy i jej styczności z ciałem nie było łatwe.
Rozpaczliwie rzuciła się przed siebie widząc jak Edric pada, chociaż wiedziała, ze nie ma szans zdążyć. A potem wszystko się zatrzymało. Napastnicy zamarli i dziewczyna wykorzystała okazję by dopaść kolegi i odciągnąć go choć trochę w bok.
Z lasu wypadła grupka obcych i Maya przez chwile myślała, ze są uratowani. Ale gdy tylko dojrzała, kto przychodzi im z ratunkiem westchnęła ciężko.
- To Coway, jeden z rodzimych gatunków. Prymitywni, mocno terytorialni i brutalni. Do tego nie znoszą obcych na swoim terenie. – mówiła do towarzysza pomagając mu wstać na nogi. – Cenią odwagę i waleczność. Ich społeczność jest mocno patriarchalna, więc w razie, czego to ty jesteś w lepszej pozycji do negocjacji, nie ja. – Obrzuciła zaniepokojonym spojrzeniem zbierające się plemię. – Jeśli przyjdzie co do czego… lepiej żebyś choć spróbował się im postawić, w granicach rozsądku bez wszczynania bijatyki, ale pozuj na wielkiego wojownika – uśmiechnęła się. – …z resztą nie musisz pozować. – spoważniała w jednej chwili widząc nadchodzącego wodza. – Spróbuje wesprzeć twoją aurę w Mocy, może zdołamy wywrzeć na nich wrażenie.
Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 28-09-2011 o 19:10.
|